Выбрать главу

Nie znalazłem niczego. Książki wyglądały jak nowe, okładki miały sztywne, stronice świeże, niepoplamione.

Ani jedna nie została przeczytana.

Pusta biblioteczka zachwiała się i przesunęła na podstawie. Chwyciłem ją, zanim upadła. I wtedy coś zauważyłem.

Część podłogi pod nią była wyraźnie jaśniejsza od reszty. Uklęknąłem, oświetliłem latarką i obmacałem krawędzie. Wycięte w kamieniu. Pchnąłem. Prostokąt lekko się poruszył.

Musiałem nieco poeksperymentować, aby znaleźć właściwy punkt oparcia. Stanąłem na jednym rogu prostokąta i płyta uniosła się na tyle, że zdołałem wsunąć łom w szparę. Odsunąłem płytę na bok.

Otwór miał około pięćdziesięciu centymetrów długości, trzydzieści szerokości, metr dwadzieścia głębokości i był obetonowany. Zbyt mały, by zmieścić tam ciało. Jednakże… wystarczająco obszerny na tajny schowek.

Znalazłem w nim mnóstwo obciążających sektę dowodów. Podwójne plastikowe torebki wypełnione proszkami w odcieniach wanilii (śnieżna kokaina) i jasnej czekolady; tę drugą substancję rozpoznałem jako meksykańską heroinę. Metalowa kasa ogniotrwała pełna lepkiej, ciemnej substancji – czyste opium. Wiele kilogramów haszyszu w owiniętych folią kostkach.

A na samym dnie schowka leżała szara teczka.

Otworzyłem ją, przeczytałem to, co zawierała, i wsunąłem sobie pod koszulę. Wyłączyłem latarkę, otworzyłem drzwi, wyjrzałem na korytarz. Usłyszałem głosy. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi. Popędziłem do nich, najszybciej jak mogłem, i wybiegłem na zewnątrz. Od gwałtownego wysiłku czułem kłucie w piersiach.

Członkowie sekty opuszczali sanktuarium. Większość nadal była naga. Niedostrzeżony przez nikogo pobiegłem do fontanny i ukryłem się pod dębami. Matthias wyszedł otoczony przez kobiety. Jedna wycierała mu czoło. Druga, Maria – starsza kobieta o dobrotliwej twarzy, którą spotkaliśmy przy wejściu w dzień mojej pierwszej wizyty – masowała mu szyję i pieściła jego penis. Guru, wyraźnie nie zwracając uwagi na te posługi, poprowadził ludzi na trawnik i kazał im tam usiąść. Dzieliło mnie od nich najwyżej dziesięć metrów.

Przywódca sekty spojrzał na gwiazdy. Potem zamknął oczy i zaczął coś nucić. Pozostali szybko się do niego przyłączyli. Były to dźwięki bez żadnej melodii, iście pogańskie wycie. Kiedy osiągnęli crescendo, pędem ruszyłem do wiaduktu i przebiegłem go, kierując się wprost do bramy.

Graffius leżał kilka metrów od miejsca, gdzie go położyłem. Zapewne od długiego czasu wił się niczym robak, starając się uwolnić z więzów. Kiedy stwierdziłem, że oddycha swobodnie, opuściłem to miejsce.

23

Co prawda nie znalazłem tego, czego szukałem, ale dzięki dziennikowi Garlanda Swope’a i kopercie zabranej z pokoju Matthiasa miałem sporo dowodów i informacji. Bez wątpienia naruszyłem prawo, włamując się do ich domów, lecz zdobyte materiały mogły bardzo dopomóc w śledztwie.

Było tuż po drugiej w nocy, kiedy usiadłem za kierownicą seville’a. Nadmiar adrenaliny sprawił, że zmysły miałem nadmiernie wyostrzone. Uruchomiłem silnik i w myślach opracowałem plan działania. Zdecydowałem, że dojadę do Oceanside, znajdę telefon i porozmawiam z Milem albo, jeśli przebywa jeszcze w Waszyngtonie, z Delem Hardym. Któryś z nich zawiadomi odpowiedni wydział i policja jeszcze przed świtem przystąpi do akcji.

Uznałem, że teraz powinienem unikać ludzi z La Visty. Ruszyłem w ciemność, skręcając w kierunku drogi publicznej. Minąłem posiadłość Swope’ów, sad Maimona, gospodarstwa i gaje cytrusowe. Gdy dotarłem do płaskowyżu, dostrzegłem jakiś samochód.

Właściwie najpierw go usłyszałem, bowiem reflektory, podobnie jak mój seville, miał wyłączone. Księżyc wszakże świecił tak jasno, że z daleka rozpoznałem markę. Późny model corvetty, ciemny lakier, możliwe, że całkowicie czarny. Podrasowany silnik. Tylny spoiler. Błyszczące felgi.

Zareagowałem jednak dopiero wtedy, gdy zauważyłem szerokie opony.

Corvetta skręciła w lewo. Ruszyłem za nią, pozostając dostatecznie daleko, by jej kierowca mnie nie usłyszał, lecz starając się nie stracić z oczu ciemnego nadwozia. Osoba siedząca za kółkiem musiała świetnie znać drogę, pędziła bowiem niczym nastoletni amator przejażdżek kradzionymi samochodami, prawie nie hamując na zakrętach i przyspieszając na prostej z rykiem, który sugerował dociśnięcie pedału gazu do dechy.

Droga skręciła w błoto. Corvetta radziła tu sobie tak dobrze jak samochód terenowy. Seville zaczął się ślizgać, lecz postanowiłem nie odpuścić. Samochód przede mną zwolnił nieco przy zamkniętym wjeździe na pola naftowe, później skręcił ostro i pojechał wzdłuż płaskiego kanionu. Tutaj jeszcze przyspieszył i pędził dalej, trzymając się blisko płotu, na który rzucał nikły cień.

Opuszczone pola naftowe ciągnęły się przez kilka kilometrów. Zdewastowany teren przypominał powierzchnię księżyca. Wypełnione breją kratery dziurawiły ziemię. W hałdach błotnistej ziemi tkwiły wraki traktorów i furgonetek. Nagle wystrzeliły w górę rzędy uśpionych na zawsze szybów wiertniczych – ich kratowane wieże na tle nocnego nieba przypominały wieżowce.

Corvetta to pojawiała się, to znikała mi z oczu. W płocie o rombowym wzorze dostrzegłem dziurę wielkości samochodu. Jak gdyby ogrodzenie zostało rozcięte gigantycznymi nożycami. Ślady opon żłobiły błoto.

Przejechałem, zatrzymałem się za pordzewiałym dźwigiem, wysiadłem i rozejrzałem się dookoła.

Opony corvetty zostawiły szeroki ślad niczym czołg, znacząc trasę w korytarzu beczek na ropę, ustawionych jedna na drugiej. Śmierdziało smołą i spaloną gumą.

Korytarz kończył się na polanie. Na środku otwartej przestrzeni ujrzałem starą przyczepę ustawioną na klockach. W okienku zasłoniętym firankami widać było światło. Drzwi wykonano z ozdobnej sklejki. Kilka kroków dalej stało lśniące czarne auto.

Otworzyły się drzwiczki samochodu. Cofnąłem się i przycisnąłem płasko do beczek. Z corvetty wysiadł mężczyzna o muskularnych ramionach. Niósł bez wysiłku cztery wielkie torby z zakupami, Na kciuku zawiesił kluczyki od samochodu. Zbliżył się do przyczepy, zastukał raz, trzy razy, potem jeszcze raz i wszedł do środka.

Przebywał w przyczepie przez pół godziny, po czym opuścił ją z toporkiem w ręku. Położył go z przodu corvetty na fotelu pasażera, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.

Po jego odjeździe odczekałem jeszcze dziesięć minut, później podszedłem do drzwi i zastukałem w podpatrzony sposób – raz, trzy razy, znowu raz. Cisza. Powtórzyłem więc serię stuknięć. Drzwi się otworzyły. Ujrzałem przed sobą szeroko rozstawione ciemne oczy.

– Wracasz tak prędko… – Zaskoczona próbowała zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, lecz wsunąłem w szpary stopę i pchnąłem je mocno. Kiedy wszedłem do środka, dziewczyna się cofnęła. – To pan?! – Miała dzikie oczy i była naprawdę piękna. Włosy ognistego koloru związała i upięła w kok, ale kilka luźnych kosmyków opadło na długą, smukłą niczym u gazeli szyję. Dwie cienkie obręcze przebijały każde ucho. Była w szortach i białej bluzeczce, sięgającej jedynie do talii. Brzuch miała opalony i płaski, nogi gładkie i długie, stopy – gołe. Paznokcie rąk i nóg pokrywał zgniłozielony lakier.

Przyczepa była podzielona na pokoiki. Wraz z Noną staliśmy w małej, zalatującej pleśnią kuchni o żółtych ścianach. Jedna z toreb na zakupy została już opróżniona. Pozostałe trzy stały na kontuarze. Dziewczyna szybko odwrócił się do suszarki do naczyń, skąd wzięła nóż do chleba o plastikowej rączce.

– Niech pan stąd wyjdzie albo pana dźgnę. Przysięgam!