Выбрать главу

– Odłóż nóż, Nono – powiedziałem łagodnie. – Nie zamierzam ci zrobić krzywdy.

– Cholera! To samo mówią wszyscy. – Trzymała nóż w obu rękach. Ząbkowane ostrze zatoczyło łuk. – Wynoś się pan!

– Wiem, co ci zrobili inni. Proszę, wysłuchaj mnie. Zastygła, zaintrygowana. Przez moment sądziłem nawet, że udało mi się ją uspokoić. Zbliżyłem się o krok. Nagle twarz dziewczyny wykrzywiła się wściekle.

Nona głęboko zaczerpnęła powietrza i natarła na mnie z wysoko podniesionym nożem.

Odskoczyłem. Nóż przeszył powietrze dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się moja klatka piersiowa. Nona zachwiała się na nogach. Chwyciłem ją za nadgarstek, ścisnąłem i potrząsnąłem.

Nóż upadł, uderzając głucho o brudne linoleum. Dziewczyna natarła ponownie, tym razem usiłując wydrapać mi oczy długimi zielonymi paznokciami. Złapałem ją za obie ręce. Była delikatnie zbudowana, pod skórą wyczułem drobne kości, jednak gniew dodawał jej sił. Kopała, wykręcała się i pluła, a w pewnej chwili zdołała mi rozryć paznokciami policzek. Po tej strome, gdzie miałem uszkodzoną szczękę. Poczułem łaskotanie ciepłej strużki krwi spływającej po twarzy, potem ostry ból. Podłogę upstrzyły burgundowe plamy.

Unieruchomiłem Nonie ręce przy pasie. Zesztywniała i popatrzyła na mnie z paniką zranionego zwierzęcia. Nagle szarpnęła się do przodu. Odskoczyłem w tył, chcąc uniknąć ugryzienia. Ku mojemu zdziwieniu wysunęła język i zlizała kropelkę krwi. Przesunęła koniuszkiem po swoich wargach, barwiąc je na różowo. Uśmiechnęła się z przymusem.

– Zrobię wszystko – powiedziała chrapliwie, odsuwając się trochę. – Nieźle obciągam. Albo niech pan robi ze mną, co chce, pod warunkiem że wyjdzie pan natychmiast potem.

– Nie po to przyszedłem.

– Nie ma pan pojęcia, co pan traci. Potrafię sprawić, że poczuje się pan jak w raju. – Odniosłem wrażenie, że gram w tanim filmie erotycznym, dziewczyna jednak najwidoczniej potraktowała swoją rolę poważnie, gdyż zbliżała się do mnie, zachęcająco poruszając biodrami. Polizała mój policzek i ostentacyjnie połknęła krew.

– Przestań – warknąłem i odsunąłem się.

– Och, daj spokój. Chodź. – Kokietowała mnie i kusiła, ocierając się o mnie. – Kawał chłopa z ciebie. Masz ładne niebieskie oczy i piękne, gęste, ciemne loki. Założę się, że twój członek jest również piękny, co?

– Dość, Nono!

Wydęła usteczka i ciągle się do mnie tuliła. Jej skóra pachniała tanią wodą toaletową.

– Nie gniewaj się na mnie, błękitnooki. Nie jest źle być dużym, zdrowym facetem z wielkim twardym członkiem. Czuję go teraz. O tak, tutaj. Och, ależ jest duży! Bardzo chciałabym się nim pobawić. Włożyć go do ust. Połknąć go. Wyssać cię. – Zatrzepotała rzęsami. – Zdejmę ubranie i będziesz mógł się ze mną zabawić, a ja tymczasem będę cię pieścić.

Ponownie spróbowała mnie polizać po twarzy. Uwolniłem jedną rękę i wymierzyłem jej mocny policzek.

Oszołomiona zatoczyła się do tyłu i wpatrzyła we mnie z zaskoczeniem małej dziewczynki.

– Nono, jesteś istotą ludzką – powiedziałem jej – a nie ochłapem mięsa.

– Jestem dziwką! – wrzasnęła i zaczęła szarpać swoje długie rude włosy, rozpuszczając kok.

– Nona…

Uniosła ręce, jakby chciała wbić paznokcie we własną śliczną twarz.

Chwyciłem ją i mocno przytrzymałem. Walczyła ze mną i obrzucała mnie przekleństwami, potem wybuchnęła płaczem. Szlochając na moim ramieniu, osłabła i zwiotczała. Kiedy zabrakło jej łez, osunęła się na moją pierś, oniemiała, bezwładna.

Zaniosłem ją na krzesło, usadziłem, wytarłem jej twarz chusteczką, a drugą przycisnąłem do swojego policzka. Rana prawie już nie krwawiła. Znalazłem nóż i wrzuciłem go do zlewu.

Dziewczyna gapiła się w stolik. Uniosłem dłonią jej podbródek. Atramentowe oczy były szkliste, rozedrgane.

– Gdzie jest Woody?

– Tam z tyłu – odparła głuchym głosem. – Śpi.

– Pokaż mi go.

Wstała niepewnie. Przyczepę przedzielała podarta plastikowa zasłona prysznicowa.

Tylne pomieszczenie było duszne i mroczne, umeblowane rupieciami z wyprzedaży. Ściany zostały obite tapetą imitującą deski brzozowe. Kalendarz jakiejś stacji benzynowej zwisał krzywo z wbitego w sufit gwoździa. Na radio-budziku stojącym na blacie plastikowego stolika świeciły się cyferki. Na podłodze leżał stos magazynów dla nastolatków. Błękitną pluszową sofę rozłożono, tworząc królewskich rozmiarów łoże.

Woody spał pod zmiętą kolorową bawełnianą pościelą, jego miedziane loki rozsypały się na poduszce. Na przyległej do łóżka nocnej szafce leżały komiksy, plastikowy samochodzik, nadgryzione jabłko i butelka pastylek. Witamin.

Oddech chłopca był regularny, lecz ciężki, wargi spuchnięte i suche. Dotknąłem jego policzka.

– Ma wysoką temperaturę – oświadczyłem Nonie.

– Minie mu – odrzekła obronnym tonem. – Daję mu na gorączkę witaminę C.

– Pomogła?

Odwróciła wzrok i pokręciła głową.

– Chłopak musi wrócić do szpitala, Nono.

– Nie! – Pochyliła się i pocałowała Woody’ego, który uśmiechnął się przez sen.

– Mam zamiar zadzwonić po ambulans.

– Tu nie ma telefonu – obwieściła z triumfem. – Wyjdź stąd i znajdź go sobie. Pojedziemy, gdy wrócisz.

– Chłopiec jest bardzo chory – wyjaśniałem cierpliwie. – Każda godzina zwłoki działa na jego niekorzyść. Pojedziemy razem moim samochodem. Przygotuj wasze rzeczy.

– Skrzywdzą go tam! – krzyknęła. – Tak samo jak przedtem. Wkłuwali mu przecież igły w kości! I wpakowali go do tego plastikowego więzienia!

– Posłuchaj mnie, Nono. Woody jest chory na raka! Bez leczenia umrze.

Odwróciła się.

– Nie wierzę w to.

– Lepiej uwierz. Bo tak właśnie wygląda prawda.

– Skąd ta pewność? Ponieważ ten latynoski doktor tak powiedział? W niczym nie różni się od innych. Nie można mu ufać. Czemu to ma być rak? Przecież Woody nigdy nie palił papierosów i nie grzeszył! Jest tylko małym dzieckiem.

– Dzieci również chorują na nowotwory. Każdego roku tysiące ich zapada na tę straszliwą chorobę. Nikt nie zna powodu, lecz tak już, niestety, jest. Prawie wszystkim tym dzieciom można przedłużyć życie, a niektóre nawet całkowicie wyleczyć. Woody do nich należy. Daj mu szansę.

Zmarszczyła brwi.

– Ale w tamtym szpitalu go trują.

– Aby wyleczyć tak straszliwą chorobę, lekarze muszą używać silnych leków. Nie twierdzę, że kuracja nie jest bolesna, jednak tylko dzięki niej można uratować chłopcu życie.

– Właśnie to kazał ci powiedzieć tamten Latynos?

– Nie. Mówię ci prawdę. Zresztą nie musicie wracać do doktora Melendeza-Lyncha. Znajdziemy innego specjalistę. W San Diego.

Chłopiec krzyknął przez sen. Nona podbiegła do niego, przez chwilę cicho nuciła kołysankę bez słów i gładziła go po włosach. Woody ucichł.

Nona kołysała go w ramionach. Jej piękna twarz drżała. Dziewczyna była najwyraźniej o krok od załamania nerwowego. Znowu zaczęła płakać.

– Jeśli pojedziemy do szpitala, zabiorą mi go. A tutaj mogę się nim opiekować.

– Nono – szepnąłem współczującym tonem – niektórych rzeczy nawet matka nie potrafi dać swojemu dziecku.

Dziewczyna na chwilę zamarła, potem znowu zaczęła go kołysać.

– Dziś wieczorem byłem w domu twoich rodziców. Obejrzałem oranżerię i przeczytałem notatki twojego ojca.

Zastygła, wyraźnie wstrząśnięta. Prawdopodobnie po raz pierwszy usłyszała o istnieniu dzienników.

– Wiem, przez co przeszłaś. Twoja tragedia zaczęła się po zagładzie czerymoi. Twój ojciec był z pewnością zawsze człowiekiem niezrównoważonym, lecz niepowodzenie i poczucie bezradności zmieniły go w potwora. Spróbował odzyskać kontrolę nad swoim życiem, udając Boga. Usiłował stworzyć własny świat.