Выбрать главу

Carmichael zaszarżował, dysząc głośno. Ostrze wysoko podniesionego toporka błysnęło w poświacie księżycowej. Na tle czarnego nieba wydawało się ogromne, nierzeczywiste.

Szarpnąłem się w bok.

– Masz niewyparzoną gębę, facet – wykrztusił. – Żadnej klasy, żadnego stylu. Dałem ci okazję na piękną śmierć. Chciałem cię dobrze potraktować, ale ty nie wiesz, co to szacunek. Więc teraz będzie cię bolało. Mam zamiar zabić cię tym. – Dla podkreślenia swoich słów zamachał toporkiem. – Powoli. Potnę cię jak sztukę mięsa, metodycznie i powoli. W końcu zaczniesz błagać o kulkę.

Jakaś postać wyszła zza beczek.

– Odłóż to, Doug.

Na polanie pojawił się szeryf Houten – spokojny, pewny siebie. Połyskujący kolt kaliber 45 wyglądał jak niklowana sztuczna ręka wyciągnięta do uścisku.

– Odłóż to – powtórzył i wycelował pistolet w pierś Carmichaela.

– Daj spokój, Ray – odparł tamten. – Skończmy, co zaczęliśmy.

– Nie w ten sposób.

– To jedyny sposób.

Szeryf pokręcił głową.

– Dopiero co odebrałem telefon od niejakiego Sturgisa z wydziału zabójstw w Los Angeles. Wypytywał o doktora. Podobno ktoś chciał go zabić ubiegłej nocy i przypadkiem zastrzelił niewłaściwego faceta. Następnego dnia doktor zniknął. Wszyscy go szukają. Pomyślałem, że może jest tutaj.

– Próbuje rozbić moją rodzinę, Ray. Sam mnie przed nim ostrzegałeś.

– Jesteś podenerwowany, chłopcze, i gadasz głupoty. Mówiłem ci tylko, że pytał o tę drogę, więc miałeś sobie znaleźć inną kryjówkę. Nie namawiałem cię do zabicia tego człowieka. No, rzuć toporek i porozmawiajmy spokojnie.

Szeryf, ciągle trzymając pistolet, spojrzał na mnie z góry.

– Nie rozumiem, po co pan tu węszył, doktorze.

– Uznałem, że lepiej działać, niż stanowić dla kogoś nieruchomy cel. A w przyczepie czeka mały chłopiec, który musi trafić do szpitala.

Niespodziewanie Houten z wściekłością pokręcił głową.

– Chłopiec i tak umrze.

– Nieprawda, szeryfie. Można go wyleczyć.

– To samo powiedzieli mi o mojej żonie, więc pozwoliłem im ją pociąć i nafaszerować truciznami. Na darmo. Gdyby niczego nie stosowali, rak zjadłby ją dokładnie w tym samym tempie. – Spojrzał na Carmichaela. – Aż do tej pory wspierałem cię, Doug, niestety sprawy zaszły za daleko. Odłóż toporek.

Obaj przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Skorzystałem z okazji i odtoczyłem się na bok. Carmichael dostrzegł mój ruch i zamachnął się toporkiem.

W tym momencie wypaliła czterdziestkapiątka. Carmichael odskoczył w tył, krzycząc z bólu. Przycisnął rękę do boku, przez jego palce przesączała się krew. W drugiej jednak nadal ściskał toporek. Cóż za niewiarygodna determinacja!

– Ray… zraniłeś mnie – wymamrotał z niedowierzaniem.

– Tylko cię drasnąłem – odparł szeryf. – Przeżyjesz. A teraz rzuć to cholerne narzędzie.

Wstałem i ruszyłem powoli ku porzuconej strzelbie. Trzymałem się poza zasięgiem ręki wymachującego toporkiem Carmichaela.

Drzwi do przyczepy otworzyły się nagle, zimne białe światło padło na ścieżkę. Ze środka wybiegła Nona.

– Weź strzelbę, siostrzyczko! – krzyknął do niej Carmichael. Rzucił to polecenie spomiędzy zaciśniętych aż do bólu szczęk. Ręka z toporkiem się trzęsła. Druga, przyciśnięta do boku dłoń połyskiwała czerwienią od nadgarstka do czubków palców. Lepka krew ściekała na ziemię.

Nona zatrzymała się i szeroko otwartymi oczyma patrzyła na błoto przy stopach Carmichaela, które powoli zmieniało się w karmazynowy kwiat.

– Zabiłeś go! – wrzasnęła, podbiegła do Houtena i zaczęła go okładać na oślep pięściami. Szeryf odpychał ją jedną ręką, w drugiej nadal trzymając pistolet wymierzony w rannego mężczyznę. W końcu pchnął ją tak, że się zatoczyła, straciła równowagę i upadła.

Zbliżyłem się o krok do strzelby. Nona się podniosła.

– Sprośny stary skurwielu! – krzyknęła do Houtena. – Miałeś nam pomóc, a ty go zastrzeliłeś! – Szeryf patrzył na nią obojętnie. Nagle rzuciła się do stóp Carmichaela. – Nie umieraj, Doug. Proszę, tak bardzo cię potrzebuję.

– Weź strzelbę! – zawołał Carmichael.

Pokiwała głową i poszła w stronę broni. Była bliżej niż ja, toteż pomyślałem, że nie mam już na co czekać. Rzuciłem się naprzód i pierwszy dopadłem strzelby.

Carmichael dostrzegł mnie kątem oka, odwrócił się gwałtownie i ciachnął toporkiem, celując w moją rękę. W ostatniej chwili szarpnąłem ją w tył. Jęknął z bólu, z jego rany obficie pociekła krew. Mimo to znowu się na mnie zamachnął, chybiając zaledwie o centymetry.

Houten przykucnął, chwycił w obie ręce czterdziestkępiątkę i strzelił mu z góry w tył głowy. Kula wyszła przez gardło. Carmichael złapał się kurczowo za szyję, usiłował zaczerpnąć powietrza, zagulgotał i upadł.

Nona porwała strzelbę i z wprawą oparła ją na biodrze. Później przyjrzała się leżącemu na ziemi ciału. Kończyny Carmichaela dygotały w agonii. Nona obserwowała je w milczeniu, aż znieruchomiały. Jej luźne włosy poruszały się na nocnym wietrze, oczy miała przerażone i wilgotne.

Przystojna twarz surfingowca zastygła w rigor mortis. Nona przesunęła wzrok na mnie, wycelowała we mnie broń, potem pokręciła głową i zgarbiła się, celując w szeryfa.

– Jesteś taki sam jak wszyscy. – Splunęła na niego. Zanim zdołał się odezwać, zaczęła śpiewnym głosem przemawiać do zwłok.

– Jest taki sam jak reszta, Doug. Pomagał nam nie dlatego, że jest dobrym człowiekiem. Wcale nie był po naszej stronie, tak jak sądziłeś. Pomagał nam ze strachu. Jest pieprzonym tchórzem i bał się, że wydam jego plugawe sekrety.

– Zamknij się, dziewczyno – ostrzegł ją szeryf.

Zignorowała go.

– Pieprzył mnie, Doug, tak samo jak wszyscy inni obleśni, źli starzy ludzie ze swoimi obrzydliwymi kutasami i obwisłymi jajami. Zaczęli, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. I ten potwór też mnie ujeżdżał. Prawowite ramię sprawiedliwości zadrwiła. – Ofiarowałam mu próbkę rozkoszy, a on przyjął moją uprzejmość za dobrą monetę. Ciągle mu było mało. Musiał mieć mnie codziennie. U niego w domu. W służbowym pikapie. Zabierał mnie, gdy wracałam do domu ze szkoły, i zawoził na wzgórza. Tam to robiliśmy. Co teraz myślisz, Doug, o swoim starym przyjacielu?

Houten krzyczał do Nony, żeby się zamknęła, jednak jego głosowi brakowało dawnej pewności siebie. Szeryf wyglądał na załamanego, wypalonego i, choć trzymał w dłoniach broń, bezradnego.

Nona nadal przemawiała do zwłok, łkając.

– Byłeś taki dobry i ufny, Doug… Myślałeś, że Ray jest twoim przyjacielem, że pomaga nam się ukryć, ponieważ nie lubi lekarzy… Ponieważ nas rozumie… Niestety, wcale tak nie było. Wydałby nas bez namysłu, lecz zagroziłam, że wówczas rozpowiem wszystkim, jak mnie pieprzył. Jak mnie uczynił ciężarną.

Houten zerknął na swojego kolta. Przez głowę przemknęła mu straszliwa myśl, którą na szczęście szybko odrzucił.

– Nono, nie chcesz chyba…

– Nie, nie. Ray sądzi, że jest ojcem Woody’ego, bo tak mu mówiłam przez te wszystkie lata. – Pogłaskała strzelbę i zachichotała. – Zresztą, może jednak nim jest… A może nie. Nigdy nie dowiedzieliśmy się tego, gdyż nigdy nie wykonaliśmy żadnych testów krwi, prawda, Ray?

– Jesteś szalona – warknął. – Za takie gadanie zamkną cię w zakładzie dla psychicznych. To wariatka – rzucił w moją stronę. – Rozumie pan to chyba, prawda?

– Doprawdy? – Położyła palec na cynglu i uśmiechnęła się. – Pewnie wiesz wszystko o szaleństwie. Wiesz wszystko o szalonych, małych dziewczynkach. Na przykład była taka mała, gruba, szalona Marla. Stale siedziała sama, kołysała się idiotycznie i pisała durne, zwariowane wiersze. Mówiła do siebie, sikała w gacie i zachowywała się jak dziecko. Twoja córka naprawdę była walnięta, co, Ray? Gruba, brzydka i brakowało jej piątej klepki.