Выбрать главу

Powtórzono to trzykrotnie.

Graffius zaczął coś krzyczeć, natomiast inni członkowie sekty stali niczym wryci w ziemię. Gapili się w niebo zaskoczeni. Przypominali ludzi pierwotnych, którym objawił się nowy bóg.

Helikoptery zaczęły opadać coraz niżej. Drzewa gięły się od podmuchu wirników.

Agent Siegel raz za razem powtarzał polecenie, jednak ludzie z sekty nie zastosowali się do niego – raczej z powodu szoku niż świadomego nieposłuszeństwa.

Jeden z helikopterów wycelował intensywny snop oślepiającego światła w grupę. Kiedy mężczyźni i kobiety osłaniali oczy, komandosi rozpoczęli natarcie.

Dziesiątki uzbrojonych mężczyzn w kuloodpornych kamizelkach i hełmach wyrosło jak spod ziemi.

Jedna grupa wyłoniła się niespodziewanie spod wiaduktu. Kilka sekund później zza głównego budynku wynurzyła się druga – komandosi prowadzili stadko zakutych w kajdanki wyznawców Matthiasa. Trzecia grupa przybyła od strony pól i rozpoczęła szturm na kościół.

Usiłowałem się uwolnić, lecz czarnobrody i ten drugi trzymali mnie w katatonicznym uścisku. Graffius wskazywał na mnie i mamrotał coś bez sensu niczym małpa na amfetaminie. Podbiegł, wygrażając mi pięścią. Kopnąłem go i trafiłem w kolano. Wrzasnął i przez chwilę skakał przede mną na jednej nodze w tańcu błagającego o deszcz Indianina. Ci, którzy mnie trzymali, popatrzyli po sobie, niepewni, jak zareagować. Kilka sekund później decyzja i tak nie należała już do nich.

Byliśmy otoczeni. Komandosi z wiaduktu uformowali koncentryczny pierścień wokół kręgu członków sekty. Zauważyłem teraz, że są wśród nich funkcjonariusze Urzędu do Walki z Handlem Narkotykami, agenci FBI, przedstawiciele policji stanowej, szeryfowie hrabstwa i przynajmniej jeden detektyw z policji Los Angeles, którego rozpoznałem.

Latynoski oficer z wąsikiem à la Zapata beznamiętnie rozkazał wszystkim położyć się na ziemi. Tym razem posłuchali natychmiast. Dwa wielkoludy uwolniły moje ręce, jakby ktoś odłączył ich od zasilania. Odsunąłem się i obserwowałem akcję.

Komandosi kazali członkom sekty rozłożyć nogi i zrewidowali ich; po dwóch żołnierzy na każdego pojmanego. Po obszukaniu zakładali im kajdanki, wyprowadzali z grupy jednego po drugim, niczym paciorki zdejmowane ze sznurka, odczytywali im ich prawa i pod bronią odstawiali do czekających nieopodal furgonetek.

Poza Graffiusem, który kopał i krzyczał, mężczyźni i kobiety z sekty Dotknięcie nie stawiali oporu. Odrętwiali ze strachu i kompletnie zdezorientowani, biernie poddawali się policyjnej procedurze i, powłócząc nogami, szli w beznadziejnej procesji oświetlanej reflektorami przez krążące w górze helikoptery.

Ciężkie drzwi głównego budynku otworzyły się i wyszła z nich kolejna grupka w towarzystwie komandosów. Ostatni pojawił się Matthias w otoczeniu agentów. Guru kroczył na sztywnych nogach i coś perorował. Patrząc z oddali, odnosiłem wrażenie, że wygłasza końcową mowę obrończą, lecz jego słowa całkowicie zagłuszał hałas helikopterów. I tak zresztą nikt go zapewne nie słuchał.

Gdy wokół mnie trochę się uspokoiło, znowu uświadomiłem sobie, jak mi gorąco. Zdjąłem kurtkę, odrzuciłem ją na bok i zacząłem rozpinać koszulę. Podeszli do mnie Milo wraz z mężczyzną, którego szczupła twarz o wyostrzonych rysach nosiła ślady kilkugodzinnego ciemnego zarostu. Towarzysz mojego przyjaciela miał na sobie szary garnitur, białą koszulę i ciemny krawat pod operacyjną kurtką z odblaskowym nadrukiem i maszerował wojskowym krokiem. Nazywał się Severing Fleming i kierował całą akcją z ramienia Urzędu do Walki z Handlem Narkotykami.

– Doskonała robota, Alex. – Milo poklepał mnie po plecach.

– Pomogę panu, doktorze – powiedział agent Fleming i zabrał się do odrywania od mojej piersi taśmy z mikrofonem marki Nagra. – Mam nadzieję, że nie cierpiał pan zbytnio.

– Swędziało jak cholera.

– Pewnie ma pan wrażliwą skórę.

– Tak, to w ogóle bardzo wrażliwy facet, Sev.

Fleming się uśmiechnął.

– No to wszystko w porządku – powiedział Fleming, chowając mikrofon do pokrowca. – Odsłuch w furgonetce był doskonały, mamy nagranie. Przysłuchiwała mu się wraz z nami prawniczka z Departamentu Sprawiedliwości. Jest zdania, że zdobyte informacje zupełnie wystarczą. Jeszcze raz dzięki, doktorze. Do zobaczenia, Milo.

Uścisnął nam dłonie, niedbale zasalutował i odszedł, tuląc mikrofon niczym noworodka.

– No cóż – zauważył Milo. – Nieustannie ujawniasz nowe talenty. Hollywood niedługo zacznie walić do twoich drzwi.

– Zgadza się – odparłem, pocierając pierś. – Zadzwoń do mojego agenta i zorganizuj spotkanie w Polo Lounge.

Roześmiał się i zdjął policyjną kurtkę.

– Czuję się w niej jak facet z reklamy opon Michelina.

– Chciałbyś być taki ładny.

Ruszyliśmy razem ku wiaduktowi. Niebo zdążyło już ściemnieć i ucichnąć. Za bramą z warkotem ruszały radiowozy. Weszliśmy na most i przeszliśmy po zimnych kamieniach. Milo sięgnął w górę, zerwał winogrono z pnącza porastającego kamienną altankę.

– Odwaliłeś kawał doskonałej roboty, Alex – stwierdził. – W końcu capnęli go za narkotyki. Najważniejsze jednak, żeby beknął za morderstwo. Gdy dodam do tego rozwiązanie sprawy pana Lepkie Gacie, muszę stwierdzić, że mamy za sobą niezły tydzień.

– Świetnie – oświadczyłem znużonym tonem.

– Wszystko w porządku, stary?

– Nic mi nie będzie, nie martw się.

– Wciąż myślisz o chłopcu, prawda?

Zatrzymałem się i spojrzałem mu w oczy.

– Musisz od razu wracać do Los Angeles? – spytałem.

Objął mnie, uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.

– Powrót oznacza zanurzenie się w papierkowej robocie. A raporty nie zając, nie uciekną.

27

Z pewnej odległości zaglądałem przez plastikową ścianę.

Woody leżał na łóżku nieruchomy, lecz był przytomny. Jego młoda mama siedziała obok. W skafandrze, rękawiczkach i masce była trudna do rozpoznania. Jej ciemne oczy wędrowały po pomieszczeniu, zatrzymały się przez moment na twarzy synka, później na własnych dłoniach, w których trzymała książkę. Dziecko usiłowało się podnieść, powiedziało coś do Nony, ta zaś pokiwała głową, wzięła kubek i przystawiła mu do ust. Picie szybko wyczerpało chłopca i opadł na poduszkę.

– Miły dzieciak – zauważył Milo. – Jakie ma szanse według lekarzy?

– Jest poważnie przeziębiony. W kroplówce dostaje jednak antybiotyki, które powinny zwalczyć infekcję. Jeśli chodzi o nowotwór… Niestety powiększył się i zaczyna uciskać przeponę. To niedobrze, bardzo niedobrze, ale na szczęście nie znaleziono przerzutów i nie ma nowych zmian patologicznych. Jutro rozpocznie się chemioterapia. Ogólnie rzecz biorąc, prognozy są nadal dobre.

Milo pokiwał głową i poszedł do pokoju pielęgniarek.

Woody zasnął. Matka pocałowała go w czoło, okryła kołdrą i ponownie wzięła do ręki książkę. Przekartkowała kilka stron, po czym odłożyła ją i zaczęła sprzątać w pokoiku. Gdy skończyła, wróciła do łóżka i usiadła. Położyła ręce na udach i zastygła w bezruchu. Czekała.

Z pokoju pielęgniarek wyszło dwoje funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, zajmujących się egzekucją wyroków sądowych. Mężczyzna był brzuchaczem w średnim wieku, kobieta zaś drobną farbowaną blondynką. Mężczyzna rzucił okiem na zegarek i oznajmił: „Już czas”. Jego partnerka podeszła do modułu i zastukała w ścianę.

Nona natychmiast ją dostrzegła.

– Pora iść – powiedziała kobieta.

Dziewczyna zawahała się, pochyliła nad śpiącym chłopcem i pocałowała go mocno. Woody zamruczał coś cicho przez sen i przewrócił się na brzuch. Ten ruch sprawił, że zakołysała się butelka od kroplówki. Nona przytrzymała ją, a potem pogładziła synka po włosach.