Выбрать главу

– Co właściwie zrobili członkowie Dotknięcia?

– Nic, co mógłbym udowodnić. Wiem tylko jedno: do pewnego momentu wszystko szło gładko, Swope’owie wyrazili zgodę na kurację, a później pojawiła się pewna para z sekty… Mężczyzna i kobieta… Odwiedzili rodziców i zapoczątkowali katastrofę!

Kelnerka przyniosła talerz z jajecznicą i drugi z żółtym sosem. Przypomniałem sobie, jak Raoul lubi majonez. Teraz polał nim jajka, po czym wziął widelec i podzielił jajecznicę na trzy części. Środkową zjadł pierwszą, potem tę z prawej. Wreszcie zniknęła także część z lewej. Wytarł usta i strząsnął okruszki z brody.

– Co ma wspólnego z tą sprawą twój kolega po fachu?

– Valcroix? Prawdopodobnie sporo. Pozwól, że ci o nim opowiem. Prezentuje się naprawdę świetnie: doktor medycyny, doktoryzował się u McGilla. Jest francuskim Kanadyjczykiem. Staż odbył w Mayo, potem tam pracował. Rok pracy badawczej w Michigan. Dobiega czterdziestki, jest starszy niż większość kandydatów, więc sądziłem, że dojrzalszy. Ha! Kiedy przeprowadzałem z nim rozmowę kwalifikacyjną, uznałem go za dobrze poukładanego, inteligentnego człowieka. Sześć miesięcy później stwierdziłem, że mam do czynienia z podstarzałym hipisem. Facet jest bystry, ale nie podchodzi do swojej pracy jak profesjonalista. Mówi i ubiera się jak nastolatek. No i stara się zniżyć do poziomu pacjentów. Rodzice go nie szanują, podobnie jak dzieci. Hm… Mam z nim też inne problemy. Przespał się przynajmniej z jedną matką pacjenta. O tej sprawie wiem na pewno, ale podejrzewam, że takich przypadków było znacznie więcej. Zapytałem go o to, a on spojrzał na mnie jak na pomyleńca. Nie mógł zrozumieć, czym się przejmuję.

– Uważasz więc, że jest niemoralny?

– W ogóle nie zna słowa „moralność”. Czasami podejrzewam, że jest pijakiem albo ćpunem, ale nigdy nie udało mi się go przyłapać. Podczas obchodów jest doskonale przygotowany, zawsze znajduje właściwą odpowiedź na każde moje pytanie. Nazywam go nadzwyczaj wyedukowanym hipisem.

– Jak wyglądają jego kontakty ze Swope’ami?

– Powiedziałbym, że radzi sobie aż za dobrze. Wydaje się bardzo zaprzyjaźniony z matką chłopca i chyba całkiem dobrze się rozumie z ojcem… Najlepiej, jak można sobie wyobrazić. – Zapatrzył się w pusty kubek po kawie. – Nie byłbym zaskoczony, gdyby miał ochotę przespać się z siostrą chłopca. To bardzo pociągająca dziewczyna. Jednak nie to mnie dręczy najbardziej. – Zmrużył oczy. – Otóż zdaje mi się, że doktor August Valcroix sprzyja holistom i innym szarlatanom. Na zebraniach personelu mówi, że powinniśmy być tolerancyjni dla tego, co nazywa „alternatywnym podejściem do opieki zdrowotnej”. Spędził trochę czasu w indiańskim rezerwacie i szamani zrobili na nim spore wrażenie. Omawiamy na przykład jakiś artykuł z „New England Journal”, a ten nagle wyskakuje z uzdrowicielami i proszkiem ze skóry węża. Nieprawdopodobne. – Twarz Raoula wykrzywił grymas nieukrywanego wstrętu. – Kiedy mi powiedział, że Swope’owie zabierają chłopca ze szpitala, chyba usłyszałem w jego głosie radość i triumf.

– Naprawdę sądzisz, że działał przeciwko tobie?

– Wróg w moim otoczeniu? – Zastanowił się. – Nie, nie w sposób jawny. Sądzę po prostu, że nie popierał w całej rozciągłości planu kuracji. Nie tak, jak powinien. Cholera, nie jesteśmy na wykładzie z teorii filozofii. Mówimy o biednym chłopcu, którego zapewne potrafię wyleczyć, a jego rodzina chce mi przeszkodzić w kuracji. To jest… morderstwo!

– Mógłbyś – podsunąłem – pójść z tą sprawą do sądu.

Posępnie pokiwał głową.

– Już poruszyłem ten temat w rozmowie ze szpitalnym prawnikiem. Uważa, że wygralibyśmy. Byłoby to jednakże pyrrusowe zwycięstwo. Pamiętasz sprawę Chada Greena? Dziecko miało białaczkę, rodzice zabrali je z Bostońskiego Szpitala Dziecięcego i wyjechali z nim do Meksyku, gdzie leczono je, hm… alternatywnie. Sprawą tą zajęły się media i zrobiły z niej cyrk. Rodzice stali się bohaterami, lekarzy i szpital przedstawiano jako żądne ofiar wilki. Ostatecznie, mimo wyroku sądowego, chłopiec nie został poddany kuracji i zmarł.

Przyłożył palce wskazujące do skroni i nacisnął. Żyły pod palcami pulsowały. Raoul się skrzywił.

– Migrena?

– Umiem sobie z nią radzić.

Wciągnął głęboko powietrze.

– Może rzeczywiście będę ich musiał podać do sądu, chciałbym jednak tego uniknąć. Dlatego właśnie zadzwoniłem do ciebie, przyjacielu.

Pochylił się do przodu i położył rękę na mojej dłoni. Jego skóra była bardzo ciepła i trochę wilgotna.

– Porozmawiaj z nimi, Alex. Użyj wszelkich sztuczek, które trzymasz w zanadrzu. Empatia, współczucie, sympatia… wszystko, co ci przyjdzie do głowy. Spróbuj sprawić, by pojęli konsekwencje swojego czynu.

– Trudne zadanie.

Cofnął rękę i się uśmiechnął.

– Innych tu nie miewamy.

4

Ściany oddziału były pokryte żółtą tapetą z wzorkiem w postaci tańczących pluszowych misiów i uśmiechniętych szmacianych lalek. Gdy poczułem szpitalny zapach, od którego zdążyłem odwyknąć (zapach środków odkażających zmieszany z odorem chorych ciał i więdnących kwiatów), stwierdziłem, że jestem tu obcy. Chociaż przechodziłem tym korytarzem z tysiąc razy, poczułem nagle lodowaty niepokój, który często wywołują w ludziach szpitale.

Sterylne moduły znajdowały się na wschodnim końcu oddziału, za pozbawionym okien szarym korytarzem. Kiedy podeszliśmy, drzwi nagle się otworzyły i wyszła z nich młoda kobieta. W korytarzu zapaliła papierosa i prawdopodobnie zamierzała odejść, lecz Raoul zawołał do niej. Zatrzymała się, odwróciła i zamarła w tej pozie – w jednej ręce papieros, druga na biodrze.

– Siostra Woody’ego – szepnął Melendez-Lynch.

Określił ją mianem bardzo pociągającej, lecz uznałem ten epitet za nazbyt enigmatyczny.

Dziewczyna prezentowała się po prostu oszałamiająco.

Była dość wysoka: między metr siedemdziesiąt a metr siedemdziesiąt pięć, a jej ciało wydawało się jednocześnie kobiece i chłopięce. Nogi miała długie i zgrabne, piersi małe i sterczące, szyję – łabędzią, ręce – delikatne i smukłe, paznokcie pomalowane na karmazynowo. Miała na sobie białą bawełnianą sukienkę, przepasaną srebrnym sznureczkiem, który podkreślał szczupłą talię i płaski brzuch. Sukienka sięgała zaledwie do połowy ud.

Na owalnej twarzy dziewczyny dostrzegłem dołeczki, wydatne kości policzkowe, a w maleńkich uszach po dwie cieniutkie złote obręcze. Usta miała pełne i nadzwyczaj czerwone.

Największe wrażenie zrobiła na mnie jej karnacja.

Włosy – długie, lśniące, miedziano-rude – zaczesała do tyłu, odsłaniając wysokie gładkie czoło. W przeciwieństwie do większości rudzielców nie miała jednak piegów ani mlecznobiałej cery, lecz pozbawioną jakichkolwiek skaz opaloną skórę. Oczy były szeroko rozstawione, atramentowo czarne, okolone pięknymi rzęsami. Dziewczyna miała zbyt ostry makijaż, ale brwi na szczęście zostawiła w spokoju. Gęste i ciemne, naturalnie wygięte w łuk, nadawały jej wygląd sceptyczki. Trudno było nie zauważyć tej młodej kobiety, uosobienia prostoty i wyrafinowania.

– Witaj – odezwał się Raoul.

Panna Swope poruszyła się lekko i z uwagą przypatrzyła się nam obu.

– Cześć – odezwała się posępnym tonem i obrzuciła nas znudzonym wzrokiem. Jakby dla zaakcentowania swojej niechęci do nas zerknęła powtórnie, po czym zaciągnęła się papierosem.

– Nono, przedstawiam ci doktora Delaware’a.

Kiwnęła głową bez większego zainteresowania.

– Jest psychologiem, ekspertem od opieki nad dziećmi chorymi na raka. Kiedyś pracował tutaj, na pododdziale modułów sterylnych.