„Wyciągnij ją!!!”
Pożeracz Chmur stał oddalony o krok. Nastroszony niczym szczotka, zszokowany, jakby zastał mnie co najmniej na dokonywaniu dzieciobójstwa. Wyglądał tak, że na wszelki wypadek natychmiast wyłowiłem Liskę. Pożeracz Chmur, zdenerwowany, mógł zrobić coś nieprzyjemnego. Na przykład użyć pazurów. Później byłoby mu przykro i przepraszałby gorąco, lecz cóż to za różnica, gdy nie ma się ramienia lub głowy.
Liska wcale nie była zadowolona z nagłego końca zabawy. Gdy postawiłem ją na suchej ziemi, od razu wskoczyła na powrót do wody, z rozmachem, od którego bryzgi poleciały na wszystkie strony. Spojrzałem na Pożeracza Chmur i bezradnie rozłożyłem ręce. Liska chlapała w najlepsze, a jej brat obserwował to ze zgrozą, i osłupieniem wypisanym na pysku.
„Co ona wyprawia?” – spytał głupio.
„Kąpie się” – odparłem.
„Ależ… jest mokra!”
„Może lubi.”
Pożeracz Chmur otrząsnął się z obrzydzeniem i powoli legł na plaży, nie odrywając wzroku od siostry.
„Mamie to się nie spodoba” – przekazał ponuro.
Miał rację. Lecz jeśli stało się coś złego (a tego nie byłem pewien), już nie dawało się cofnąć.
Liska odkryła wodę, tak jak ludzkie dziecko odkrywa przyjemność wdrapywania się na wierzchołki drzew lub łapania węży na rozlewiskach. Te rzeczy były miłe, trochę niebezpieczne, a przede wszystkim zabronione przez dorosłych.
W książkach znajdowałem rozmaite historie o smokach. To i owo czasem nie zgadzało się z rzeczywistością, lecz jedno powtarzało się z podziwu godną regularnością: każdy smok – niczym kot – nienawidzi być mokry. Smoki nie umieją pływać i gardzą podobnymi umiejętnościami. Miałem liczne tego przykłady ze strony Pożeracza Chmur, który za skarby świata nie przeszedłby w bród strumienia. Nie stąpnąłby nawet w kałużę, a każdy deszcz był dla niego osobistą, cichą tragedią. Pazur, Łagodna i Szaleniec nie odbiegali od normy. Wyjątkiem była Liska. Mała kpiła sobie z naukowych teorii i pakowała się w każdą napotkaną kałużę, doprowadzając rodziców do rozpaczy.
Pazur unikał mnie już przedtem, ostentacyjnie udając, że nie istnieję. Teraz przestałem widywać również Łagodną. Lubiłem tę zrównoważoną smoczą damę. Tym większą przykrość sprawiło mi to, czego dowiedziałem się od Pożeracza Chmur. Łagodna winiła mnie za zachowanie Liski. Uważała, że dawałem zły przykład jej dziecku i postanowiła drastycznie ograniczyć kontakty. Tak więc do towarzystwa pozostał mi tylko Pożeracz Chmur. Próbował pogodzić związki z rodziną i naszą przyjaźń. A nie było to łatwe.
Możliwe, że nie byłem odpowiednim towarzystwem dla młodego smoka. A czy smok jest odpowiednim towarzyszem dla dorastającego chłopca? Każdy z nas trochę ustąpił, zmienił swe zwyczaje i spotkaliśmy się gdzieś w połowie drogi. Pożeracz Chmur nosił ubranie (w ludzkiej postaci), a ja przekonałem się, że surowa polędwica da się zjeść. Po posoleniu. Łagodna wolałaby, bym wrócił do domu i już nigdy nie spotkał się z jej synem. Pazur pewnie najchętniej wyprawiłby mnie na drugą stronę Bramy Istnień. Rzecz w tym, że nie potrafiłem już wyrzec się Pożeracza Chmur. Zbyt długo przebywaliśmy razem. Za bardzo się zżyliśmy. Zbyt wiele nas łączyło i chyba za dobrze się rozumieliśmy. Bardzo, naprawdę bardzo brakowałoby mi Pożeracza Chmur.
Byłem samotnym, unikanym przez rówieśników dzieckiem, potem samotnym, chyba niezbyt sympatycznym chłopcem i miałem wszelkie szansę zostać ponurym, niemiłym, odciętym od innych ludzi mężczyzną. Nawet nie chodziło o to, że nie słyszę i trudno mi porozumieć się z innymi. Żmijowe Pagórki – miejsce, gdzie przeżyłem dwanaście lat, są dużą wsią, pretendującą do nazwy miasteczka. Jej mieszkańcy natomiast tkwią jeszcze obiema nogami w ciemnych wiekach, gdy wierzyło się w elfy i błotne demony, czyhające na bagnach. Gdy inne dzieci kończyły naukę (podstawowy zestaw znaków pisarskich, prymitywne rachunki oraz to i owo z historii cesarstwa), ja właściwie dopiero zaczynałem. W Żmijowych Pagórkach trzynastolatek powinien mieć opanowane podstawy jakiegoś rzemiosła, pracować na roli na równi z dorosłymi i ogólnie – mieć jakieś widoki na przyszłość. Co więc sądzić o kimś, kto nie bierze się solidnie do roboty, tylko ślęczy nad jakąś tam biologią, matematyką czy też żywotami ludzi, którzy dawno już piach gryzą? Albo siedzi godzinami bez ruchu, a wokół pojawiają się jakieś zwidy – przekleństwo i obraza.
Byłem po prostu inny. Obaj z Płowym żyliśmy nie wśród ludzi, ale obok nich. Mag jest osobą ogólnie szanowaną, lecz omija się go odruchowo niczym wilczy dół. Bo kto wie, czego spodziewać się po człowieku, który słyszy myśli, albo takim, co uczciwy świat w kłamstwa ubiera. Łatwo zrozumieć, że Pożeracz Chmur stał się dla mnie nie tylko pomostem do świata dźwięków. Także przyjacielem, towarzyszem ostatnich zabaw dzieciństwa, powiernikiem tajemnic, najbliższą osobą zaraz po ojcu.
Pazur nie cierpiał mnie od pierwszej chwili. Oczywiście – mąciłem w głowie Pożeraczowi Chmur i demoralizowałem (tak przynajmniej uważał) Liskę. Nie rozumiałem tylko, czemu ta niechęć pojawiła się od razu. Jeszcze nie dałem mu żadnych powodów do niepokoju, a już zezował ponuro, marszczył pysk. Odchodził natychmiast, gdy tylko się zbliżyłem i w ogóle dawał mi do zrozumienia, że jestem niepożądanym gościem. Nie przejmowałem się tym, póki nie próbował zrobić mi fizycznej krzywdy. Powstrzymywał się dość długo, lecz pewnego dnia wybuchło w nim szaleństwo i omal nie doszło do krwawej rozprawy. Ciepłe wody Morza Syren kipią życiem. Na płyciznach można znaleźć spacerujące po dnie ogromne kraby, rybostwory zagrzebane w piasku tak, że widać im tylko słupkowate oczy. W przezroczystej wodzie unoszą się „wodne róże” – podobne kwiatom galaretki, pulsujące jak małe serca. Między pasmami wodorostów żerują drobne rybki, kolorowe jak szklane paciorki rzucone w fale. Ale zdarzali się i dziwniejsi mieszkańcy podwodnej krainy.
Stałem w morzu powyżej kolan, obserwując płynące pod powierzchnią stworzenie. Miało wręcz nieprawdopodobny wygląd. Trudno byłoby je nawet wyśnić. Nieco większe niż dłoń, nie miało widocznej głowy, ani żadnych kończyn. Przypominało trochę falujący kawałek grubego koca. O ile przyszłoby komuś do głowy utkać koc cytrynowo-żółty w kropki chabrowe i jadowicie zielone jak nalot na starej miedzi. Kolor sugerował, że zwierzę może być trujące, a kształt, iż prawdopodobnie należy do rodziny ślimaków, choć nie dałbym za to głowy. Pomyślałem, jak szczęśliwy byłby na tej wyspie Płowy, który z pasją kroił żaby i rozmaite paskudztwa. W tym momencie coś trąciło mnie w nogę. Zląkłem się, ale była to tylko Liska, a nie żaden drapieżnik. Była zanurzona tak głęboko, że ledwo jej nos wystawał. Czym prędzej wziąłem ją na ręce, ciężką od wody, którą nasiąkło jej futerko. Mokra, wyglądała przekomicznie. Można mieć o tym niejakie wyobrażenie, jeśli się widziało ociekającego wodą kota. Dawno już nie widzieliśmy się z małą, nic więc dziwnego, że zajęci sobą, nie zwróciliśmy uwagi, co dzieje się tuż obok. U mnie przyczyną była głuchota, a u Liski – nieposłuszeństwo. Pazur szalał na brzegu, pewnie już od dłuższej chwili. Prawie moczył już łapy, próbując do nas dotrzeć. Kiedy spojrzałem przypadkiem w stronę brzegu, ujrzałem potworną, rozwartą niczym otchłań paszczę, zbrojną w cały arsenał białych zębów, wielkich i ostrych jak miecze! Była niemal na wyciągnięcie ręki. Gdybym stał trochę bliżej plaży, już bym pewnie nie żył. Pazur zupełnie stracił panowanie nad sobą. Nie będę ukrywał, że przeraziłem się okropnie. Cofnąłem się tam, gdzie głębiej. Byle dalej od oszalałej bestii. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Dla własnego bezpieczeństwa byłem gotów zostać w wodzie cały dzień i to zanurzony po szyję. Lecz trzymałem na rękach Liskę i wiedziałem, że powinienem jak najszybciej odstawić ją na suchy ląd. A wtedy z pewnością dopadnie mnie Pazur! Kto wie, jak to by się skończyło, gdyby nie pojawił się Pożeracz Chmur. Odwrócił uwagę Pazura. Mogłem zaryzykować i podejść bliżej, by Liska w miarę bezpiecznie dotarła na plażę. Nie wiem, co powiedział Pożeracz Chmur ojcu, lecz było to coś, co tylko wzmogło jego wściekłość. A może zwyczajnie musiał się na kimś wyładować. Zobaczyłem jak zamierza się wielką łapą i uderza Pożeracza Chmur w bok głowy. Potem jeszcze raz, z drugiej strony. Walił tak mocno, że bolało od samego patrzenia. Pożeracz Chmur cofał się pod ciosami. Ojciec chwycił go kłami za kark i potrząsał jak szczurem. Pożeracz Chmur wyrwał się i uciekł z podwiniętym ogonem, sponiewierany. Czym prędzej pobiegłem za nim, przezornie brodząc w wodzie. Nie byłem pewien, czy Pazur nie zechce jednak policzyć się ze mną.