Wtedy znalazł nas Pożeracz Chmur. Nie wierzyłem własnym oczom. Był w okropnym stanie. Przypominał brudną, mokrą i zakrwawioną ścierkę. Z białego, starannie wyczesanego smoczego młodzieńca pozostało ledwie wspomnienie. Zgarnął Liskę między przednie łapy i starannie obejrzał.
„Jest cała” – odetchnął. – „Co za szczęście, że żyjecie.”
„Co się z tobą działo? Dlaczego zostawiłeś małą?”
Ciężko zwiesił łeb.
„Nadpłynęli od strony otwartego morza. Zdążyli rzucić kotwicę, zanim ich zauważyłem. Duży okręt. Na brzeg płynęli łodzią. Chciałem ich przepędzić, ale nabili mnie strzałami jak jeża. Gdybym nie spadł na płyciznę, utopiłbym się. Potrwało, zanim zregenerowałem się na tyle, by móc chodzić.”
Jakby dopiero teraz zobaczył, w jakim jestem stanie, pochylił się nade mną.
„Też jesteś ranny. Dopadli cię.”
„Broniłem Liski. Zabijałem.”
„Rozumiem” – przekazał Pożeracz Chmur i rzeczywiście rozumiał.
„Dlaczego nie wyjąłeś strzały? W ten sposób nigdy się nie zagoi.” – Niektórych rzeczy jednak nie rozumiał.
„Nie potrafię” – odparłem. – „Nawet gdybym potrafił… przyjacielu, to się chyba nie zagoi. Raczej tego nie przeżyję.”
Pożeracz Chmur aż się otrząsnął.
„Nie myśl o takich głupotach! Oczywiście, że przeżyjesz! Nawet nie próbuj się poddawać. Zabiję cię, jeśli umrzesz!”
Uśmiechnąłem się wtedy blado, doceniając niezamierzony dowcip.
To, co wyprawialiśmy potem wraz Pożeraczem Chmur, nie miało świadków prócz Liski, więc musi starczyć ten opis w pamiętniku.
Siedziałem tyłem do smoka, opierając się sprawną ręką o popękaną ścianę. Moje myśli i uczucia stanowiły w tej chwili jeden wielki lament.
„Tylko spokojnie, tylko spokojnie…” – powtarzał Pożeracz Chmur, łącząc się ze mną w pełnym kontakcie. W ten sposób byłem sobą (bardzo przestraszonym sobą), oraz smokiem, którego monstrualne zęby miały przegryźć brzechwę strzały. Dobrym porównaniem może tu być złotnik wykonujący pierścionek z pomocą kowalskiego młota. Czułem jednocześnie miękkie wargi Pożeracza Chmur na plecach i przykry smak krwi oraz drewna w ustach. Usłyszałem chrzęst miażdżonego drzewca. Ciche piśniecie Liski i jakieś pytanie, zadane cienkim, dziecięcym głosem w smoczym dialekcie. Pożeracz Chmur wypluł drzazgi.
„Już dobrze. Odwróć się.”
Obróciłem się sztywno. Pożeracz Chmur ostrożnie, samymi końcami zębów ujął grot…
„Poczekaj. Policzę do… czterech” – poprosiłem, mobilizując się.
„Jeden… dwa…”
Oczywiście szarpnął na „trzy”, a ja jednak zemdlałem. I nabiłem sobie guza o ścianę.
Kiedy się ocknąłem, Liska lizała mnie po twarzy mokrym ozorkiem. Pożeracz Chmur rozdarł na mnie ubranie i z kolei wylizywał krwawiące rany.
„Przestraszyłeś nas. Ale jest nieźle. Chyba się zaciskają.” Pozbierałem myśli.
„Na razie oddycham jednym płucem. Potrzebne będzie coś do zasłonięcia wylotów. Płowy użyłby kawałków skóry.”
Tym razem musiały wystarczyć grube, mięsiste liście i bandaże z podartej koszuli. Niezdarne to było, aż strach, ale musiało starczyć. Przynajmniej do chwili, gdy dotrzemy do mojego obozowiska.
Podróżowaliśmy z Liska w dużo wygodniejszy sposób -na grzbiecie jej brata. W bezpiecznym zagłębieniu między złożonymi skrzydłami, które osłaniały nas przed uderzeniami gałęzi. Pożeracz Chmur sunął między drzewami ostrożnie i płynnie niczym widmo. Niespodzianie zatrzymał się.
„Są przed nami.” „Jak blisko? Słyszysz ich?”
Pożeracz Chmur wyginał długą szyję jak podrażniony wąż. Strzygł wrażliwymi uszami.
„Jeszcze nie. Tylko wyczuwam. Są podnieceni. Czegoś szukają. Znaleźli? Niewyraźne. Za dużo przekazów nakłada się na siebie.” „Odcedź coś.”
Rozkaszlałem się i znowu plułem krwią. Pożeracz Chmur trwał w skupieniu. Zniecierpliwiona Liska kręciła się na moich kolanach. Jedną ręką trzymałem ją za skrzydełko, drugą zasłaniałem usta, usiłując zdławić zdradliwy kaszel. Pożeracz Chmur zaczął wycofywać się powoli.
„Niedobrze, Kamyk. Są u ciebie. Grzebią w twoich rzeczach, ci… ci zjadacze zdechłych kretów!” – stworzył w myślach brzydki obrazek. Byłem strasznie rozczarowany. Miałem nadzieję, że zdążę dotrzeć do mego zakątka przed piratami. Zabrać lekarstwa oraz bandaże. Uratować notatki i choć część zbiorów. Pożeracz Chmur dotknął mnie przelotnie nosem, jakby chcąc pocieszyć.
„Wracamy do ruin. Ty musisz się położyć, a Liska jest głodna.”
Lecz i do ruin nie było nam dane powrócić. Zanim tam dotarliśmy, Pożeracz Chmur znów wyczuł obecność wrogów, buszujących przed nami.
„Wiedziałem, że tu jest ciasno, ale nie myślałem, że aż tak!” – złościł się. – „Więcej tu ich niż myszy w spiżarce!” Obraliśmy trzeci kierunek i w końcu dotarliśmy do nadbrzeżnych zarośli, w miejsce położone prawie na wprost siedziby Szaleńca. Z przyzwyczajenia wciąż jeszcze nazywaliśmy ją Wyspą Pazura. Wszystko na odwrót. Pożeracz Chmur schwytał i przeżuł dla Liski jakiegoś zwierzaka. Ja odmówiłem posiłku, choć obiecywał, że znajdzie dla mnie coś smacznego. Byłem wykończony i marzyłem tylko o tym, by spać. I zasnąłem głęboko, choć był jasny dzień. Pożeracz Chmur czuwał nade mną i Liska.
Obudziłem się osłabiony, lecz jakby mniej obolały i przytomniejszy. Pożeracz Chmur w tym czasie ozdrowiał całkowicie, czerpiąc energię z pokładów tłuszczu, a teraz był głodny jak… jak smok. Zostawił siostrę pod moją opieką i ruszył w las, by zdobyć cokolwiek nadającego się do zjedzenia.
„Uważaj na siebie” – pomyślałem, odprowadzając go wzrokiem.
Siedzieliśmy z Liska ukryci w zaroślach, a czas nam się dłużył. Mała próbowała się bawić, ale jakoś bez przekonania. Trochę grzebała w ziemi, przenosiła z miejsca na miejsce duże liście i patyki. Próbowała łapać własny ogon. Szybko jednak porzucała każde zajęcie, w żadnym nie znajdując przyjemności. Skrobała mnie łapką, patrząc prosząco. Nic nie mogłem dla niej zrobić. Nie potrafiłem przecież ani sprowadzić jej rodziców do domu, ani przegnać wrogów. Mogłem tylko uśmiechnąć się, drapać ją za uchem i udawać silniejszego niż w rzeczywistości, tak, by mniej się bała.
Pożeracz Chmur wrócił bardzo podniecony. Jeszcze nie wynurzył się spomiędzy drzew, a już sięgnął ku mnie smoczym zmysłem.
„Nie uwierzysz, co tam się dzieje!” W chwilę później ukazał się. Był straszliwie brudny, jakby tarzał się przez całą drogę. Do reszty stracił biały kolor. Zwalił się na ziemię i dyszał, usiłując się ochłodzić. „Rozbierają ruiny!”
Byłem równie zdumiony jak Pożeracz Chmur. Rozbierają ruiny? Ależ po co?
„Nie wiem, po co” – przekazał smok. – „To twoja rasa. Ty się domyśl.”
Przedtem byłem przekonany, że załoga pirackiego okrętu długo tu nie zabawi. Rozprostują nogi, nabiorą słodkiej wody, uzupełnią prowiant i odpłyną. Teraz wyglądało na to, że im się zupełnie nie spieszy. Pożeracz Chmur twierdził, że prace w ruinach potrwają dłużej.
„Są bardzo dokładni. Wyrywają kamień po kamieniu. Ryją w ziemi jak stado kretów. Dużo z tego miejsca nie zostanie.”
Zastanawiałem się, o co może chodzić piratom. Równanie z ziemią kamiennych ścian jest ciężką pracą i nikt nie robi tego dla przyjemności. Rozwiązanie zagadki nasuwało się samo. Skarby.