Dotarliśmy do murów. Skróciłem Lisce smycz. Pożeracz Chmur, zgarbiony, krył się za kamienną ścianą, spoglądając tylko ostrożnie, jednym okiem, nad wyszczerbionym szczytem.
„Nie ma go. Idę dalej” – przekazał i prześlizgnął się sprawnie na drugą stronę. Obserwowałem przez wyrwę w murze, jak na ugiętych łapach podchodzi do lśniącego stosu. Nie przebierając, nabrał do pyska pokaźną porcję złotniczych wyrobów i nie zwlekając, zawrócił. Wszystko szło gładko, do momentu, gdy przełaził z powrotem. Właśnie tę chwilę wybrała Liska, by ugryźć mnie w palec. Znudzona lub po prostu z zemsty za uwiązanie, wbiła mi ząb akurat w nasadę paznokcia – szczególnie bolesne miejsce. Jak później twierdził Pożeracz Chmur, mój krzyk mógł poderwać umarłego z grobu. Puściłem smycz, a Liska natychmiast uciekła. Oczywiście w najbardziej nieodpowiednim kierunku – do skarbca starego smoka. Przedostałem się przez dziurę w ślad za małą. Pożeracz Chmur usiłował zawrócić, zaplątał się skrzydłami w gałęziach i utknął w nich na dłuższą chwilę. Liska porwała kawałek złotego łańcucha i potrząsała nim, zadowolona z nowej zabawki. Droczyła się ze mną, wymykała z rąk, a ja nie miałem sił, ani czasu, by ją gonić. Na szczęście udało mi się nadepnąć koniec wlokącej się liany. Złowiłem nieposłuszne smoczątko…
„Wraca!!!” – to był przekaz od Pożeracza Chmur. Szaleniec wynurzył się spomiędzy ruin jak demon zemsty – z krwią na twarzy i rękach, śladami udanego polowania. Rzucił się ku mnie, wyciągając dłonie z palcami zagiętymi na kształt szponów. Wykrzywione w grymasie nieopisanej wściekłości, wargi odsłaniały długie, nie całkiem ludzkie zęby. Zamarłem ze zgrozy i odzyskałem zdolność ruchu dopiero, gdy potworne palce prawie już dotykały mego gardła.
To był odruch. Nic, co bym planował. Po prostu zadziałałem całkiem instynktownie. Ze wszystkich sił kopnąłem napastnika w krocze. Postawił oczy w słup i zgiął się jak cyrkiel. Mentalne echo jego bólu rozprzestrzeniło się jak fala sztormowa. Porwałem Liskę, niczym owiązany sznurkiem pakunek i uciekłem, ile sił w nogach. Gnany strachem, wdrapałem się na kark Pożeracza Chmur, jakbym sam miał skrzydła. Przylgnąłem płasko do smoczego futra, by nie zgarnęły mnie gałęzie. Pod pachą trzymałem wiercące się szczenię. Wysiłek sprawił, że rozkaszlałem się znowu, dodając do zacieków na Pożeraczowym futrze nowe, krwawoczerwone wzory. Pożeracz Chmur gnał jak szalony. Zatrzymał się dopiero w znajomym nam miejscu nad strumieniem. Wypluł klejnoty i zaczął sapać gwałtownie. Zsunęliśmy się z Liska na ziemię. Złapałem nieposłuszne szczenię za ucho, podsunąłem pod nos skaleczony palec, z którego jeszcze kapała krew, a potem, po raz pierwszy całkiem poważnie, przetrzepałem rudy zadek. Liska, wcisnęła się między korzenie drzewa i tylko wyglądała stamtąd, rozżalona i zapłakana.
„Jest rozpuszczona jak warkocz taniej dziwki! Wytłumacz jej, za co oberwała.”
Położyłem się, ciężko oddychając. Miałem uczucie, jakby w mych płucach przesypywał się piasek. Pożeracz Chmur podrygiwał, wstrząsany potężną czkawką. Ani mu w głowie było besztanie siostry.
„Chyba coś połknąłem” – poskarżył się.
„Wypluj to!”
„Może przetrawię…” – przekazał niepewnie.
„Zwariowałeś? Nie jesteś piecem hutniczym. Wyrzuć to z siebie!”
To była bardzo nieelegancka czynność, ale przyniosła ulgę biednemu smokowi. Patykiem wyłowiłem z kałuży parujących wymiocin obcy przedmiot. Kiedy opłukiwałem go w strumyku, okazał się wielkim, niezwykle ozdobnym wisiorem, przy którym zachował się jeszcze fragment łańcuszka.
„Według ciebie jest ładny?” – spytał Pożeracz Chmur z całkowitym brakiem entuzjazmu.
„Według ciebie: jadalny?” – odparłem, rzucając ozdobę na kupkę innych. Pożeracz Chmur tylko machnął uchem lekceważąco.
Przypuszczaliśmy, że niewiele już przed nami tego względnego spokoju. Poturbowany Szaleniec wkrótce dojdzie do siebie i z pewnością zjawi się tutaj, żądny zemsty, w znacznie groźniejszej postaci. Określiliśmy z grubsza czas potrzebny na przemianę, uwzględniając też stan, w jakim pozostawiliśmy Szaleńca i wynik nie był zadowalający. Krew mogła polać się już za niecałą godzinę. Uciec nie było dokąd. Tutaj zagrażał nam rozwścieczony smok, na drugiej wyspie – zgraja ludzi uzbrojonych w łuki i kusze.
Czekaliśmy i czekaliśmy. Pożeracz Chmur wysuwał i wsuwał na powrót pazury, niespokojnie lustrując otoczenie. Ja obgryzałem paznokcie prawie do żywego mięsa, co nigdy dotąd mi się nie zdarzało. Ale też nikt do tej pory nie usiłował mnie zabić. Czas mijał. Oczekiwanie na nieuchronne stawało się torturą nie do zniesienia. Pierwszy nie wytrzymał Pożeracz Chmur.
„Paznokcie u rąk już skończyłeś. Napoczniesz teraz nogi?”
Wyjąłem palec z ust.
„Ile czasu minęło?”
„Mój brzuch twierdzi, że dużo. Słońce przesunęło się spory kawał.”
Sprawdziłem. Rzeczywiście, upłynęła już ponad godzina. Chyba nawet dwie, a Szaleniec nie pojawiał się. Spojrzeliśmy na siebie ze zdumieniem.
„Zabiłeś go” – przekazał Pożeracz Chmur ze zgrozą.
„Nikt nie umiera od kopnięcia w jaja” – odparłem kwaśno.
„Czułem, co mu zrobiłeś. Ja bym umarł”- upierał się Pożeracz Chmur. Uszy mu obwisły. Zaczął trzeć nosem przednie łapy.
„Co rodzice powiedzą…?” – zaczął biadolić.
„Nie masz innych zmartwień?” – uciąłem krótko.
Pozbierał się bardzo szybko, to muszę przyznać. Wyprostował się, trzepnął uszami.
„Sprawdzę, co się stało.”
„Pójdziesz?”
„Sięgnę.”
Przez parę minut nic się nie działo. Pożeracz Chmur trwał nieruchomo, zapatrzony gdzieś w przestrzeń. Sprawdziłem, co porabia Liska. Spała twardo, zwinięta w kłębek. Zmęczyła się długim płaczem, a teraz przesypiała okres niełaski. Ostrożnie przykryłem ją wielkim, pierzastym liściem. Niewielka ochrona, lecz gdyby miał się tu zjawić Szaleniec, liczyłem, że może nie zauważy jej z początku, a potem oszczędzi, gdy już wyładuje złość na nas obu.
Od strony Pożeracza Chmur nadpłynęła fala ogromnego zdumienia, niedowierzania, a wreszcie ulgi, która przerodziła się z kolei w dziką uciechę. Młody smok zerwał się i zaczął podskakiwać jak wariat, nie zważając na to, że miejsca nie było zbyt wiele. Czym prędzej odsunąłem się na bezpieczną odległość, czekając, aż oprzytomnieje i będzie zdolny do konkretnych wyjaśnień. Usiadł wreszcie. Uszy sterczały mu dziarsko.
„Szaleniec nie przyjdzie. Ani teraz, ani nigdy. To znaczy, przez długi czas raczej nie” – poprawił się. Musiało zdarzyć się coś naprawdę niebywałego, bo wręcz promieniał.
„On nie może transformować” – rzucił triumfalnie.
„Zapomniał?” – spytałem z niedowierzaniem.
„Nie zapomniał, tylko nie może!”
Pożeracz Chmur przerwał i zaczął śmiać się jak głupi, otwierając szeroko pysk. Skąd ja brałem cierpliwość?
Pamiętasz, co ten wariat miał na sobie?” – podjął po chwili mój towarzysz.
Kupę złomu. Zastanawiające, jak mógł w tym polować. „COŚ zapętliło mu się na szyi. Nie może tego zdjąć. Jest zły jak wściekły szczur. Ma do wyboru: albo transformuje tak jak jest i wchłonie metal w siebie, albo nie, a wtedy się udusi.”
Miałem wątpliwości.
Jest bardzo silny. Jeśli to łańcuch, może rozerwać ogniwa.”
Nie wiem, co to jest, ale jest wystarczająco mocne, by nie dał rady. Wychwyciłem, jak rezygnował. I na pewno nie zdecyduje się na przemianę w takim stanie, bo jest na to zbyt chciwy!”
Może zamienić się w cos niedużego. Na przykład w węża. Wyślizgnie się z tej obroży.”