Выбрать главу

Chłopcy położyli się na brzuchach na ostatnim kamieniu i patrzyli w głębię. Osłoniłem oczy dłonią. Słońce odbijało się od fal, migocąc oślepiająco, lecz zdawało mi się, że widzę w wodzie jakieś poruszenie. Zamrugałem. Nie, to nie było złudzenie! Powtórnie zobaczyłem, jak na moment wynurza się ponad fale krągła głowa i para rąk, sięgając ku wyciągniętym beztrosko dziecięcym dłoniom (!). Zerwałem się na równe nogi. Mimo upału poczułem zimny dreszcz. Syreny! Rzuciłem się czym prędzej, by zabrać dzieci z niebezpiecznego miejsca. Choć spieszyłem się jak mogłem, jednak nie zdążyłem. Ciekawska Liska dotarła do chłopców przede mną. Wyciągnęła szyję, by zobaczyć, co też ciekawego dzieje się w wodzie. Wychyliła się, poślizgnęły się jej łapy i spadła. Nie było chwili do namysłu. Rzuciłem się do wody głową naprzód. Przerażony tym, co się stało, nie pamiętałem, że cokolwiek może grozić mnie. A przecież nie miałem nawet noża.

Oślepiły mnie na chwilę pęcherzyki powietrza we wzburzonej wodzie. Wszystko potoczyło się błyskawicznie.

O coś się otarłem. Sięgnąłem na oślep i poczułem pod ręką futerko. Zacisnąłem palce, poderwałem się wraz ze zdobyczą ku powierzchni. Smoczątko było dziwnie ciężkie. W przezroczystej wodzie zobaczyłem niewyraźny, ciemny kształt. Twarde pazury wpiły się w me przedramię. Szarpnąłem się, uderzyłem wyprostowanymi palcami, celując w oczy. Stwór uchylił się i ugryzł mnie w rękę. Szamotaliśmy się przez sekundę. Poczułem obce palce wczepiające się we włosy. W tym momencie skończyło mi się powietrze i łyknąłem słonej wody. Szarpnięcie, które prawie oderwało mi skórę od czaszki, jednocześnie wyrwało głowę nad powierzchnię morza. Złapałem haust powietrza, które wydało się ostre niczym garść zmielonego szkła. Wkoło roiło się od wąsatych pysków, ale byłem w stanie myśleć tylko o jednym. Gdzie Liska?! Dostrzegłem ją prawie na wyciągnięcie ręki. Kasłała właśnie, utrzymywana na powierzchni przez jedną z tych kosmatych istot. Inna trzymała mnie za ręce, blokując skutecznie, a jednocześnie nie pozwalając iść na dno. Niespokojnie spojrzałem w górę i napotkałem wzrokiem rozbawione buzie synków maga. Zupełnie, jakby całe to zamieszanie było dobrym żartem. Nie wyglądali ani na zaskoczonych, ani tym bardziej na przestraszonych.

Wąsatych przybyszów było spore stadko. Po doholowaniu na plażę obiegli nas ze wszystkich stron. Kuliłem się odruchowo pod dotykiem mokrych, chłodnych łap. Trzymałem w objęciach Liskę, która kuliła się tak samo, łypiąc niepewnie jednym okiem na obcych. A było na co popatrzeć. Był to ten sam rodzaj zagadkowej mieszanki człowieka i zwierzęcia, jakim są na przykład centaury, mantikory, lamie czy syreny, z którymi pomyliłem te wodne stworzenia. Ale tak jak syreny z Wyspy Szaleńca zdawały się mieć wiele wspólnego z rekinem, te istoty ogromnie przypominały wielkie wydry. Prawie tak duże jak człowiek, całe pokryte były lśniącą sierścią, prócz niewielkich przestrzeni wokół oczu, nosa i warg. Przypatrywały mi się z bliska. Widziałem wyraźnie ich okrągłe brunatne oczy, ruchliwe nozdrza, rozszczepione górne wargi, po obu stronach których wibrowały wąsy cienkie i sztywne jak druciki. „Wydrzaki”, gdy klęczałem, były wyższe ode mnie. Tłoczyły się wokoło, zamiatając piasek płaskimi ogonami. Łaskotały mnie wąsami. Zastanawiałem się niepewnie, czy nie wstać, zyskując przewagę choćby paru dłoni wysokości. Zrezygnowałem. Wszystkie dzieci Mówcy czuły się nadzwyczaj pewnie w tym towarzystwie. Przemykały pomiędzy kosmatymi ciałami, rozdzielając przyjacielskie poklepywania, głaszcząc i ocierając się jak małe koty, wymieniając trącenia nosami. Nie miałem już żadnych wątpliwości, że zrobiłem z siebie głupca. Całe moje bohaterstwo zdało się na zelówki do sandałów. Wydrzaki były tu pewnie dobrze znane i to jako istoty do tego stopnia łagodne, by bez obaw pozwalać zbliżać się do nich dzieciom. Tymczasem zainteresowanie mną i Liska osłabło. Tylko najwytrwalszy futrzak pozostał, oglądając uważnie mój tatuaż. Zaciekawiła go blizna po strzale. Polizał ją nawet. Podniecony, nastroszył wąsy, kołysał długim tułowiem niczym gruby, kosmaty wąż. Rozgarnął płetwiasty-mi rękami sierść w okolicy obojczyka, ukazując białą podłużną łysinkę – przypuszczalnie ślad po grocie harpuna. Pokazałem mu, że strzała przeszyła mnie na wylot. Nie chciał okazać się gorszym. Na boku miał wyrwany strzęp skóry. Sugestywnymi gestami przekazywał opowieść o walce z jakimś wielkim drapieżnikiem. Nie miałem za bardzo czym się chwalić. Ani ślady po zębach Pożeracza Chmur, które nosiłem na ręku, ani tym bardziej szrama na głowie – pamiątka po upadku z drzewa w wieku lat sześciu, nie miały chwalebnych historii. Wywołałem za to mały wizerunek samego siebie, jak zamierzam się harpunem na syrenę. Wydrzak nastroszył się jak szczotka, w pierwszej chwili zaskoczony. Zastanowił się, po czym uniósł głowę, prezentując obróżkę wykonaną starannie ze skóry i drobnych, spiczastych zębów. Więc syreny występowały i tu, u wybrzeży Jaszczura. Obaj z wydrzakiem przypominaliśmy dwóch myśliwych, przechwalających się osiągnięciami oraz pamiątkami po walkach. On podskakiwał, pokazywał mocne zęby i ruchami dawał do zrozumienia, jaki to z niego szybki pływak, wspaniały łowca i gigant w międzywydrzakowej miłości. Odwzajemniałem się bohaterskimi scenami walk z piratami i stawiania czoła rozgniewanym smokom. Jestem pewien, że obaj trochę łgaliśmy.

Wśliznął się na parę chwil do wody, po czym wrócił z rybą. Wypatroszył ją wyciągniętym skądś narzędziem, ugryzł kawałek i zaoferował mi resztę. Wziąłem głęboki oddech przed tym nowym wyzwaniem. Odgryzłem kęs surowej ryby, a w oczach musiałem mieć śmierć. Nie byłem jednak w stanie przełknąć. Udając obojętność, przeżułem mięso i nakarmiłem nim Liskę, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. I rzeczywiście, ofiarodawca nie wydawał się urażony. Zajadał swoją zdobycz, ruszając wąsami i oblizując się ze smakiem.

***

Po powrocie do domu wypłukałem Liskę w słodkiej wodzie, bo schnąc, pokryła się solnym nalotem. Pożeracza Chmur oczywiście nie było nigdzie widać. Zaciskając zęby, obiecałem sobie, że jego uszy mocno tym razem ucierpią, wyszarpane za zaniedbanie opieki nad siostrą. Przypadek tylko sprawił, że mała nie utopiła się.