Выбрать главу

Stworzyciel zaczął się śmiać. Trząsł się, giął jak trzcina na wietrze, trzymając za brzuch. Wiedziałem, że wygrałem. Wciąż śmiejąc się, napisał na piasku: Mały demon, a potem: Jestem zmęczony. Przyjdź jutro. Skinąłem głową na znak zgody i odszedłem. Mniejsza z tym, jak spędziłem noc. W każdym razie niewiele spałem, podniecony bliskim rozwiązaniem swego problemu.

***

Rano drzwi domu maga zastałem zachęcająco uchylone. Wewnątrz panował mniejszy bałagan niż poprzednio. Stworzyciel miał na sobie czystą, starannie zasznurowaną koszulę i golił się, stojąc pod srebrnym lustrem w fantazyjnych ramach. Zauważyłem, że większość przedmiotów w tym domu, choć porozrzucanych niedbale, wykonano bardzo starannie z drogich materiałów. Czerpak zawieszony na brzegu cebrzyka zrobiono z jednej bryły bursztynu. Kotara zasłaniająca niszę z łóżkiem była przetkana złotą nitką. Naczynia, poustawiane tu i tam, wykonano kunsztownie z porcelany, srebra, a nawet ze złota.

„Zdziwiony?” – tym razem Stworzyciel nawiązał kontakt na sposób Mówców. – „Pomyśl sam, w co ja mam właściwie ładować pieniądze? Mogę mieć, co tylko zechcę, to mój talent, a klienci jeszcze płacą i to sporo. Nie uwierzyłbyś, ilu możnowładców przywozi swoje brzydkie córki, by poprawić im nos albo wyprostować plecy. Podoba ci się coś z tych rzeczy? Weź, co chcesz.”

Nie chciałem. Nie po to tu przyszedłem. W ogóle wolałbym, żeby przestał traktować mnie protekcjonalnie.

„Jadłeś?” – Stworzyciel kończył golenie krótkimi pociągnięciami ostrza. Widział mnie w lustrze, więc przecząco pokręciłem głową. Wytarł twarz ręcznikiem, nabrał wody z cebrzyka i patrzył w czerpak zmarszczywszy czoło. Podał mi go, wypełniony białym płynem. Zapachniało gorącym mlekiem. Trzymałem naczynie w obu rękach, nie mogąc zdecydować się na pierwszy łyk.

„Pij, jest prawdziwe. To jedna z praktycznych stron mojej profesji.”

Było nie tylko prawdziwe. Było bardzo smaczne. Spróbowawszy, nie mogłem się powstrzymać i wypiłem wszystko duszkiem. Tymczasem skądś pojawiły się gotowane jajka i placki.

„Czym to przedtem było?” – pomyślałem. Stworzyciel wyszczerzył zęby w uśmiechu. „Lepiej nie wiedzieć. Teraz jest tym, czym jest. Jedz, czekają cię ciężkie godziny.”

Więc miało boleć? Trudno, spodziewałem się tego. Nie bolało, ale nie jestem pewien, czy nie wolałbym bolesnej operacji od psychicznego magla, przez który przepuścił mnie Stworzyciel. Egzamin w Kręgu to w porównaniu z tym błahostka. Pływak (w końcu raczył się przedstawić) kazał mi tworzyć iluzje. Zaczął od łatwych, ale następne były coraz trudniejsze. Przywoływałem przedmioty, rośliny i zwierzęta. Pływak dokładnie sprawdzał ich właściwości.

Kazał mi utrzymywać kilkanaście wizji w pełnym wymiarze. Animować wszystkie naraz i dodawać nowe. Tworzyłem symetryczne bliźniaki, pozorne przekroje, sztuczne źródła światła i fałszywe światłocienie. Stworzyciel gryzł przywołane przeze mnie owoce, każąc mi zajmować się czterema pająkami plotącymi swe nieprawdziwe sieci, każdą o innym wzorze. Musiałem tkać iluzje za swymi plecami, patrząc w lustro i z zawiązanymi oczami, spoglądając przez płomień świecy…

Dał mi spokój, gdy dostałem gwałtownego krwotoku z nosa. Padłem bezwładnie na ławę, opierając czoło o blat i kryjąc twarz w mokrej chuście, którą podał mi Pływak. Skłamałbym, twierdząc, że pękała mi głowa. Ja już wcale nie miałem głowy. Stworzyciel położył mi chłodną rękę na karku. Krew przestała płynąć równie nagle, jak zaczęła. Poczułem się lepiej. Pływak wziął ćwiartkę pergaminu i napisał: Zrobiliśmy dobry początek.

To był dopiero początek? Wyjąłem mu pióro z ręki i nakreśliłem pod spodem: Po co to wszystko? Znalazł drugie pióro.

Musiałem znać pułap twoich możliwości. Przyznaję, że jest bardzo wysoki. Podejrzewam, że właśnie dlatego nie słyszysz.

Nie rozumiałem. Co ma talent maga do tego, czy słyszę, czy nie?

Stworzyciel znów umoczył pióro w atramencie. Kto był największym Tkaczem Iluzji? Biały Róg ze Wzgórz Iluzyjnych.

Miał bezwładne nogi. Za wielkie talenty płaci się wielkie ceny.

Coś zaczęło mi chodzić po głowie. Zastanawiałem się nad tą myślą, ledwie zauważając, że obgryzam paznokieć. Wreszcie odważyłem się napisać: Czy myślisz, że mam zdolności zbliżone do tych Białego Roga?

Tym razem to Stworzyciel zastanawiał się długo. Wstał, przechadzał się. Zaplatał ręce na karku i pocierał brodę. Na koniec dopisał u dołu stronicy tylko jeden znak: Większe.

Opadła mi szczęka. Większe?! Przecież Biały Róg to legenda. Najwybitniejszy Tkacz Iluzji od czasów Rozproszenia. Kroniki Kręgu twierdziły podobno, że utrzymywał przez trzy dni iluzję miasta, które obiegli barbarzyńcy z Północy, gdy tymczasem nadeszły nasze siły i rozbiły wroga w puch. I ja miałbym większe zdolności? Nawet Wzgórza Iluzyjne mają taką, a nie inną nazwę dlatego, że Biały Róg tam się urodził. Przewróciłem kartę na drugą stronę i nabazgrałem, rozmazując atrament:

Jeśli nie nauczę się tworzyć dźwięku, cały mój wielki talent będzie tyle wart, co kurz na wietrze.

Stworzyciel stawiał równe zdania pod spodem.

Zobaczymy, co się da zrobić. Gdyby się udało, świat krzyknąłby z podziwu głośniej, niż mogłoby to wytrzymać jego gardło.

Chyba niezupełnie dobrze zrozumiałem ostatni zapis. Znak „Krzyczeć” znałem. Oznaczał szybkie wydychanie powietrza przy jednoczesnym drganiu gardła. Zestawienie go z symbolem „Podziw” wyglądało głupio.

Stworzyciel przyniósł napełnione wodą pucharki, cały zestaw szklanych buteleczek i miseczkę miodu. Odmierzył po dwie, trzy krople każdej mikstury i wpuszczał je do wody. Na koniec dolał miodu.

„Jest wstrętne w smaku” – tym razem wszedł mi wprost do głowy. – „Wypijemy to obaj.”

„I co?”

„Zobaczysz”.

Upiłem drobny łyczek i skrzywiłem się. Nie, miód niewiele pomógł.

„Do dna, mały” – przekazał Pływak, wytrząsając ostatnie krople na język. – „I najlepiej od razu się połóż. Nieprzywykłych ścina z nóg błyskawicznie.”

Miał rację. Reszta wydawała się snem. Czy sam doszedłem na wskazane posłanie, czy to Stworzyciel mnie tam zawlókł? Nie pamiętam. I może rzeczywiście snem był obnażony do pasa mag, z którego ciała sterczały długie, lśniące igły? Czy wydawało mi się tylko, że całe moje ciało pulsuje, jakby było ogromnym sercem? Miałem płuca wielkie jak jaskinie, a napełnianie ich powietrzem trwało całe godziny. Pływak pochylał się nade mną. Coraz niżej i niżej. Jego oczy ogromniały. Nie było już nic, tylko te oczy, w które wpadłem. Przestrzeń wypełniona światłami ciągnęła się we wszystkich kierunkach. Nie miałem ciała, ale zdawałem sobie sprawę z własnego istnienia i tożsamości. Pływak był ze mną i we mnie. Światła zwinęły się w jeden punkt, a potem rozwinęły w niesamowitą, lśniącą drogę prowadzącą z jednej nieskończoności w drugą. Nieznana siła pchnęła mnie tą drogą z oszałamiającą prędkością. Światła zlewały się w błyszczące smugi, wirowały wokół, aż nagle rozprysnęły się, uderzone potworną mocą. I jeszcze raz, i znowu… Jasność nikła, rozbijana wstrząsami, aż pozostały tylko dwie iskierki, lśniące w ciemnych oczach Pływaka, który klepał mnie po policzkach.