Tak więc, znów znajdowałem się w obcym miejscu, wśród nieznajomych i zupełnie nie wiedziałem, co ze sobą począć. Myślałem o tym, że dżungla jest znacznie przyjemniejszym miejscem. Dookoła kręcili się różni ludzie, zajęci swoimi sprawami, i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wędrowiec zdjął sobie kłopot z głowy w dość prosty sposób. Przytrzymał po prostu kogoś, kto akurat przebiegał obok i kazał mu się mną zająć. Zaskoczony tym niespodziewanym obowiązkiem chłopak protestował gwałtownie, lecz Wędrowiec nie puszczał jego rękawa. Gapiłem się na niego w sposób wręcz nieprzyzwoity. Błękitna szarfa, ściągająca jego bluzę w luźne fałdy, oznaczała, że on także jest magiem, ale na tym kończyły się podobieństwa. Całą jego głowę, łącznie z twarzą, pokrywały gęste brązowe włosy! Z tej gęstwiny błyskały tylko zęby i białka oczu. Kosmate miał także grzbiety dłoni. Nie ulegało wątpliwości, że sierść pokrywa całe jego ciało. Pierwszy raz w życiu widziałem coś podobnego.
Wędrowiec wygrał. Rozgniewany kudłacz wziął część moich rzeczy i skinął, bym poszedł za nim. Dreptałem pół kroku za nim po dziedzińcach, krużgankach i korytarzach. Zastanawiałem się przy tym, kogo bardziej przypomina mój przewodnik. Małpę przebraną za człowieka, psa chodzącego na tylnych łapach czy może dużego wydrzaka. Nie powinienem był tego robić. Zatrzymał się nagle, cisnął mój tobołek na posadzkę, obrócił się i uniósł zaciśnięte pięści. Jego niewielkie, złe, skośne jak u wilka oczy błyskały wściekle.
„Dobrze się bawisz?!”
A to pech. Trafiłem na Mówcę.
„Jestem Stworzycielem, kmiotku z buraczanego zagonka. Jak jeszcze coś wymyślisz, to ręczę, że dalej zęby poniesiesz w garści, gnojku!”
Miałem ręce zajęte pudłami z okazami. Piętrzyły się wysoko, tak że przytrzymywałem je brodą. Rzuciłem oczami na boki, gdzie by je postawić i natychmiast zrezygnowałem. Obie moje wizyty w Zamku za każdym razem zaczynały się zamieszaniem. Nie powinienem rozpoczynać trzeciej równie fatalnie. Zrobiłem skruszoną minę.
„Przepraszam.”
Kudłaty wzruszył ramionami ze wzgardą. Podniósł bagaż i poszliśmy dalej. Skoro jednak nawiązał kontakt, nie zerwał go tak od razu.
„Ty tutaj na długo?”
„Nie wiem.”
„Jesteś oglądacz, pchacz, śpioch czy może włóczykij?”
„…?”
„Co za tępy dekiel wsiowy… Jesteś Obserwatorem, Wędrowcem, Przewodnikiem Snów…?”
„Tkaczem Iluzji.”
Przeszliśmy jeszcze parę kroków. I wtedy włochaty jakby sobie coś skojarzył. Znowu zatrzymał się jak wryty. Tym razem jego szeroko otwarte oczy pełne były niedowierzania.
„Ty jesteś Kamyk!??”
„Owszem.”
Kudłaty wyglądał, jakby się dusił.
„Jeździec smoka!??”
„Czasami” – potwierdziłem ostrożnie.
Wyraźny dotąd przekaz kudłatego rozpłynął się w mieszaninie zaskoczenia, zdumienia i podziwu podszytego jednakże nieznacznym uczuciem rozczarowania. Szybko jednak doszedł do siebie.
„Wszyscy tu na ciebie czekamy. Miałeś dołączyć do grupy z początkiem lata. Są tu wszystkie «połówki» z ostatnich trzech naborów. Tylko ciebie brakowało.”
W ten sposób dowiedziałem się, że szczęśliwie ominęła mnie wątpliwa przyjemność ślęczenia nad książkami w gorące letnie miesiące. Krąg dawał możliwość zdobycia lepszego wykształcenia u samego źródła wszystkim oczekującym na błękit mistrzów. Tyle że gdy wiadomość dotarła do Płowego, ja już dawno bawiłem się z Liska na Wyspie Szaleńca.
Pokryty sierścią chłopak nosił pasujące do niego imię: Nocny Śpiewak. Mimo wszystko najbardziej jednak przypominał wilka. Jego początkowa niechęć w jednej chwili przerodziła się w pełną entuzjazmu sympatię. Wyglądało na to, że urosłem tu do rangi postaci legendarnej – podróżnik dosiadający smoczego karku; ktoś, kto owinął sobie starszyznę wokół palca, a przede wszystkim człowiek wolny od obowiązku odrabiania lekcji. Pięknie.
„Jest nas tu dwudziestu sześciu… teraz dwudziestu siedmiu. Miejsca jest dość. Możesz mieć osobną stajnię… to znaczy komnatę. Chłopaki podobierali się w pary, bo tak weselej” – objaśniał Nocny Śpiewak.
„Jest ktoś wolny?” – zaciekawiłem się.
„Zwycięski Promień Świtu” – Nocny Śpiewak skrzywił się, aż oczy schowały mu się w sierści. – „Cholerny książęcy syneczek. Nie radzę próbować, zwłaszcza tobie.”
Spojrzał z nadzieją.
„Masz coś przeciwko włosom w umywalce?”
„Niespecjalnie.”
„Chrapiesz w nocy?”
„Nie zauważyłem.”
„Jesteś mocny z historii?”
„Raczej tak.”
„A pijesz piwo?”
„A powinienem?” – zdziwiłem się.
„Nie pijesz. Ale nikt nie jest doskonały” – skomentował Nocny Śpiewak. – „Mam wolne wyrko. Jeśli chcesz, korzystaj.”
W ten oto sposób poznałem Nocnego Śpiewaka, o którym, bez szkody dla dalszej części tej historii mogę już teraz napisać, że stał się moim najbliższym przyjacielem zaraz po Pożeraczu Chmur. I tak samo, jak u Pożeracza Chmur, wszystkie jego wady i zalety charakteru (wady bardziej) czyniły zeń postać barwną i ze wszech miar niepospolitą. Mam chyba jakąś ukrytą zdolność do przyciągania dziwadeł.
Nie miałem innego wyboru, jak zostać w Zamku. Rezygnacja z gościnności Kręgu oznaczała zrażenie do siebie starszyzny i może jakieś niemiłe konsekwencje, nie tylko dla mnie, ale i dla ojca. Najbliższą okazją posłałem do domu bardzo długi list i podarunek dla Płowego. Żałowałem, że nie zobaczę, jak będzie otwierał pudła z motylami. Mogłem tylko wyobrażać sobie jego zadowolenie.
Odwiedził mnie ten sam Mówca, z którym zetknąłem się kiedyś na egzaminie. Prosił o potwierdzenie raportu Słonego, wypytał o parę nieważnych szczegółów i dość sucho podziękował za dostarczenie ksiąg Strażnika Słów. Poczułem się dotknięty. Wyobrażałem sobie, że rękopisy liczące średnio ponad pół tysiąca lat zrobią tu większe wrażenie. Gdy Mówca poszedł sobie wreszcie, zastanowiłem się, czy Słony nie miał racji, nalegając na pozostawienie księgozbioru na Jaszczurze.
Szybko jednak uleciały mi z głowy te myśli, wypchnięte przez całkiem inne problemy. Oto po raz pierwszy miałem znaleźć się w grupie chłopców zbliżonych do mnie zarówno wiekiem, jak i pozycją. Wszyscy oni zdążyli już zżyć się ze sobą, nawiązać kontakty rozmaitej natury -od przyjaźni do otwartej wrogości – i obawiałem się, czy zdołam wrosnąć w ten nowy dla mnie grunt. W dodatku prawdopodobnie byłem sporo opóźniony pod względem nauki. Nic więc dziwnego, że idąc wraz z Nocnym Śpiewakiem na pierwszą lekcję, czułem się chory ze zdenerwowania.
Na dodatek Nocny Śpiewak zrobił mi „wejście”, chwaląc się na prawo i lewo, co też za osobistość przyprowadził ze sobą. Doprawdy, większe wrażenie zrobiłbym tylko wjeżdżając na koniu, w pełnej zbroi. A przecież ani nie wyglądałem, ani tym bardziej nie czułem się jak bohater. Ćwierć setki zaciekawionych twarzy obróciło się w moją stronę. Posypały się pytania. Niektóre przekazywane wprost do mej głowy, inne za pośrednictwem Nocnego Śpiewaka. Czy naprawdę latałem na smoku? Dlaczego jestem taki opalony? Jak duży jest Pożeracz Chmur i czy zmieściłby się w tej komnacie? Ile dokładnie mam lat? Dlaczego dopiero teraz się zjawiłem? Mam kwaterę razem z Nocnym Śpiewakiem… czy dobrze to przemyślałem?
Tak to, mniej więcej, wyglądało. Całkiem jak kury, które zleciały się do ziarna. I tak jak spłoszone ptactwo, gromada chłopców raptem rozbiegła się, gdy nadszedł nauczyciel. Stanąłem twarzą w twarz z Gladiatorem.