Выбрать главу
***

Myszka był (jest zresztą nadal) najmłodszy i najmniejszy z nas wszystkich. Miał czternaście lat, a wyglądał na dwanaście. Oglądał świat wielkimi, orzechowymi oczami, w których zastygł wyraz melancholijnego zdziwienia. Okropnie nieśmiały, niewiarygodnie tchórzliwy, a naiwny jak ośmiolatek. Wszyscy, bez wyjątku, zastanawialiśmy się, jakim cudem Myszce udało się przejść przez egzamin pod surowym okiem mistrzów i w dodatku otrzymać szansę na błękit. A także, dlaczego nie umarł ze strachu na sam widok igieł Mistrza Tatuażu. Bał się pająków, węży i widoku krwi, ale najbardziej krzyku i gniewu. Natychmiast kulił ramiona i spoglądał spode łba, jakby oczekiwał uderzenia. Nie można byłoby z nim wytrzymać, gdyby jednocześnie nie był uprzejmy, szczery i bardzo uczynny.

Myszka straszliwie obawiał się Gladiatora i zawsze przychodził do sali lekcyjnej sporo przed czasem, by nie narazić się na besztanie z powodu spóźnienia. Byliśmy więc zdziwieni, gdy pewnego ranka nie zastaliśmy chłopca na jego miejscu, przy pulpicie w pierwszym rzędzie. Winograd, z którym Myszka mieszkał, nie wiedział niczego. Gdy obudził się rano, jego kolegi już nie było. Musiał wyjść bardzo wcześnie.

Zajęliśmy miejsca, oczekując Gladiatora i jego nowej porcji duchowych tortur. Dokoła mnie panował zwykły, leniwy ruch. Paru chłopców rozmawiało, odwracając się do siebie. Kilku powtarzało lekcje z dnia poprzedniego, spodziewając się odpytywania. Promień pokazywał Gryfowi, jak żonglować dwiema kulkami za pomocą jednej ręki.

Raptem wszystkie głowy odwróciły się do drzwi. Stanął w nich gniewny Gladiator, prowadzący ze sobą Myszkę. Trzymał chłopca za włosy na karku, tam gdzie najbardziej boli. Biedny dzieciak wspinał się na palce, usiłując zmniejszyć cierpienie z powodu naciągniętej skóry. Nie wierzyłem własnym oczom. Spodziewałbym się każdego z nas w takich opałach, ale nie Myszki. Cóż złego mógł zrobić ten łagodny, grzeczny, bojaźliwy jak królik chłopaczek?

Tymczasem Gladiator przeprowadził Myszkę przed nami, mówiąc coś, zapewne bezlitośnie łajać za przewinienie, jakiekolwiek by było. A potem sięgnął na swój stół po trzcinę. Myszka był bledziutki jak papier, drżał. Oczy biegały mu na wszystkie strony niczym u osaczonego zwierzęcia. Nie będąc jeszcze do końca pewny, co zamierza Gladiator, powoli wysunąłem się ze swego miejsca. Miałem bardzo niedobre przeczucia. Myszka wyglądał, jakby chwiał się na granicy utraty przytomności… lub panicznej ucieczki. A należał do Wędrowców. Czy Gladiator był aż takim głupcem? Jeszcze chwila, a przerażony chłopiec rzuci się na oślep w pustkę i możemy go już nigdy nie zobaczyć, zaś trzymający go nauczyciel straci rękę. Gladiator, wciąż z twarzą ściągniętą gniewem, zmusił Myszkę do położenia się na blacie i wzniósł trzcinę do uderzenia. Niewiarygodne, miał zamiar wychłostać tego dzieciaka! Tu, na oczach wszystkich! Rzuciłem się do przodu, przewracając krzesło, i chwyciłem Gladiatora za przegub, zanim trzcina opadła. Odepchnąłem go z całej siły, aż wpadł na ścianę. Myszka zerwał się ze stołu i schował za mnie, jakbym był tarczą. Gladiator patrzył z niedowierzaniem i wściekłością malującą się na brzydkiej twarzy. Poczułem jak wypełza ze mnie cała nienawiść, jaką czułem do tego człowieka. Za wszystkie poniżenia, drwiny z wysiłków, za szpiegowanie cudzych myśli, za wyśmiewanie potknięć, za szczury Winograda, za Myszkę wreszcie…

„NIE WOLNO CI!” – rzuciłem w powietrze. – „Nie wolno ci nas dręczyć!! Nie masz prawa nas poniżać, ani bić!! My będziemy mistrzami, a ty jesteś «czarny» i zawsze będziesz «czarny»!” – i zrobiłem brzydki gest, określający dość dokładnie, czym była jego matka.

Gladiator spurpurowiał, żyły wystąpiły mu na skroniach. Zrozumiałem, że trafiłem w jego czułe punkty. Nagle zamachnął się pięścią. Nie zdołałem się uchylić. Przeszkodził mi Myszka, wczepiony w moją bluzę, jak w ostatnią deskę ratunku. Otrzymałem potężny cios prosto w twarz i poleciałem do tyłu. Samego momentu zetknięcia z podłogą nie pamiętam.

Przyjaciele podnieśli mnie mocno oszołomionego. Krew lała mi się z nosa i spływała do gardła piekącym strumyczkiem. Obmacałem zęby językiem. Były wszystkie. Nocny Śpiewak przyłożył mi do twarzy jakąś szmatę.

„Kamyk, żyjesz?” – To był Koniec.

„Tak jakby. Jak to wygląda?”

„Szczerze? Okropnie. Skurwysyn chyba złamał ci nos”.

Gladiator leżał na podłodze. Trzech chłopców trzymało go za ręce i nogi, a Promień siedział mu na brzuchu, z miną pantery czyhającej na zdobycz i ostrzegawczo wyciągał nad twarzą maga rękę z rozłożonymi palcami.

„Możesz wstać?”

Mogłem.

„Dojdziesz do lekarza?” – dopytywał się Koniec.

Uspokoiłem go ruchem ręki.

„Mamy poważne kłopoty. Nie pozwól Promieniowi go usmażyć. Na Miłosierdzie, ależ to boli… Wypytaj Mysz, co zrobił, że Gladiator tak się wściekł.”

Ale Koniec nie miał takiej okazji. Myszka uparł się, że odprowadzi mnie do chirurga. Całkiem słusznie, bo puchłem z chwili na chwilę i coraz gorzej widziałem. W ten sposób, w krótkim czasie znów trafiłem do Grzywy.

Akurat z kimś rozmawiał, ale gdy zobaczył na progu zakrwawioną ofiarę pobicia, natychmiast oddalił mniej potrzebującego pacjenta.

„Co to było? Strome schody czy pocisk z katapulty?” – spytał, oglądając moją twarz i zmywając z niej ostrożnie krew.

„Nauczyciel.”

„Uderzył cię? On chyba rzeczywiście był gladiatorem. Pęknięta kość, znaczne przemieszczenie przegrody, pozrywane naczynia… Muszę cię znieczulić, żebyś mi tu nie zemdlał przy nastawianiu.”

Myszka cały czas trzymał mnie za rękę, chcąc mi dodać otuchy, ale wyglądał, jakby sam potrzebował pomocy medycznej. Obawiałem się, że Grzywa, tak jak poprzednio, zechce położyć mnie spać i znowu będę bardzo źle się czuł. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Stworzyciel zatamował płynącą krew, a potem sięgnął po przedmiot przypominający kryształowego jeża. Z przejrzystej kuli o spłaszczonej podstawie sterczały dziesiątki igieł. Miały cieniutkie końcówki. Grzywa wyjmował je z dziurek i wbijał w moją skórę. U nasady nosa, pod oczami, koło brwi i w innych miejscach. Niebawem ból rozbitego nosa przycichł, a cała twarz odrętwiała. Ogarnęło mnie niepokojące wrażenie, że mam pośrodku niej dziurę, sięgającą aż do środka czaszki.

„Już nic nie czujesz?” – spytał Grzywa. – „To będziemy działać dalej. Nie ruszaj się.”

Nawet gdybym chciał się poruszyć, i tak bym nie mógł. Ręce pomocnika Stworzyciela objęły moją głowę i skutecznie unieruchomiły. Grzywa popatrzył na swoje instrumenty i wybrał niewielkie szczypce. Spojrzałem kątem oka na Myszkę. Zaciskał mocno powieki. Zrobiłem to samo.

To, co robił ze mną chirurg, nie było przyjemne, o nie. Całe to ciągnięcie, przepychanie, wstawianie na poprzednie miejsce kawałków kości.

„Łamigłówka” – stwierdził Grzywa z niezadowoleniem. – „Już ja coś powiem temu oprawcy!”

W końcu odłożył narzędzie i powyciągał igły.

„Sprzątanie mamy za sobą. Teraz została już tylko czysta praca.”

Położył kciuki po obu stronach mego nosa. Wracało mi czucie. Nadeszło wrażenie ciepła, potem gorąca. Miałem tuż przed oczami wierzchy dłoni i przedramiona Grzywy. Ze zdumieniem ujrzałem, jak drobne włosy podnoszą się na nich, jakby żyły własnym życiem. Stworzyciel zagryzał wargę i marszczył brwi, wpatrując się we mnie intensywnie. Trwało to jakiś czas. Uczucie gorąca i mrowienia zaczęło zanikać. Silne ręce pomocnika puściły mnie wreszcie.

„Koniec. Jesteś tak samo piękny, jak dawniej.”

„Nie jestem piękny” – zaprzeczyłem odruchowo.

„O tym decyduje jedynie kobiecy gust, drogi chłopcze” – zażartował mag. – „Czy to, co masz na sobie, to twoja najlepsza bluza?”