„Niestety. Pewnie już nic z niej nie będzie”.
Była to najładniejsza rzecz, jaką ofiarował mi w przypływie dobrego humoru Nocny Śpiewak. Grubo tkana, jasna wełna ze skórzanymi wstawkami na ramionach, wytłaczanymi w postacie smoków. A krew zostawia trudne do usunięcia plamy.
„Zdejmij ją i idź się umyć za tę zasłonę. Ja tymczasem porozmawiam z twoim wrażliwym przyjacielem” – przekazał Grzywa
Kiedy wróciłem, Stworzyciel otrzepywał moją odzież z rudego proszku.
„Bóg Los za mnie poświadczy, że nie brałem od Kręgu pieniędzy za darmo. Masz tu swój skarb.”
Znowu było za co dziękować.
„Jodłowy opowiedział mi, co się stało” – przekazywał Grzywa. – „Wpakowaliście się w bagno, ale Gladiator chyba w jeszcze gorsze. Co innego podnieść rękę na starszego maga, obojętne, «czarnego» czy nie, a co innego złamać nos kandydatowi na «błękitnego». Ja w każdym razie będę świadczył na waszą korzyść.”
Jeszcze tego samego dnia wszczęto śledztwo. Trzech „błękitnych” ze złowieszczymi minami zapędziło nas do korytarza przed biblioteką. „Połówki” wzywano pojedynczo do komnatki, gdzie Strażnicy Słów przechowywali indeksy. Jako pierwszego zawołano Myszkę. Razem z nim wszedł Winograd, ale wyleciał natychmiast z wściekłą miną. Gdy skończyli z Myszką, wezwali mnie.
Siedzieli za stołem. Mówca, Obserwator i Strażnik Słów, sądząc po ornamentach kastowych na ramionach. Nasi sędziowie. Dwaj ostatni zapewne jako próbnik kłamstwa oraz świadek. Pierwsze, co zrobiłem po wejściu, to wyciągnąłem z kąta krzesło i ustawiłem naprzeciwko nich. Usiadłem, przybierając pozę swobodną, lecz nie wyzywającą. Spojrzeli po sobie znacząco. Nie, nie miałem zamiaru stać przed nimi, jak z góry skazany przestępca.
„Jakże wiele można powiedzieć, nic nie mówiąc” – wszedł mi do głowy Mówca. – „Nie boisz się? Obserwator Arena rzuca dość poważne oskarżenia.”
Tak poznałem prawdziwe imię Gladiatora. Skojarzenie było dość proste.
„Rzecz idzie o pobicie. Możesz stracić szarfę” – ciągnął Mówca.
Jeśli chciał mnie rozzłościć, to mu się udało.
„Szarfa to kawałek tkaniny. Dobrze służy jako pasek i można w niej chować jakieś drobiazgi. Niekoniecznie muszę mieć niebieską. I niekoniecznie muszę tu być.”
Znów wymiana spojrzeń.
„Jest ci tak bardzo niedobrze w Zamku? Zdawało się nam, że z początku bardzo ci zależało na zostaniu mistrzem.”
Z uwagi na obecność Strażnika Słów, używałem powietrznego pisma i teraz pojawiły się przed „sędziami” czarne jak smoła znaki:
„Mocno się rozczarowałem.”
Musiałem opisać bardzo dokładnie całe tamto nieszczęsne zajście. Łącznie, ku swemu zawstydzeniu, z tym wulgarnym gestem. Wyjaśniłem, czego się obawiałem, jeśli chodzi o Myszkę. A także co mnie skłoniło, by obrazić nauczyciela. Im dalej to szło, magowie drążyli coraz głębiej. W końcu przestałem cokolwiek rozumieć. Pytania z tych dotyczących Gladiatora i nauki w Zamku, zeszły na moich kolegów, iluzje, moje spotkania z Wiatrem Na Szczycie, zainteresowania i rozrywki, a także książki. Gdy wreszcie padło pytanie: „Co czytałeś ostatnio?”; byłem zmęczony i całkiem skołowany, więc wypisałem tytuł bez zastanowienia:
„Zmiany w prawie celnym w latach panowania Skały Piorunów.”
Mówca wytrzeszczył oczy.
„Czy to interesująca lektura?” – spytał ostrożnie.
Wyraz mej twarzy, zdaje się, starczył mu za odpowiedź. Pozwolił mi odejść.
Wszystkich pytali mniej więcej o to samo. I uzyskiwali podobne odpowiedzi. Gdy dwudziesty z kolei nastroszony i nieufny chłopak objaśniał, dlaczego to został nazwany przez wychowawcę „tępakiem, gorszym od barana, bo barana można choć ostrzyc”, trójka magów podpierała już głowy rękoma z wyrazem smutnej rezygnacji w oczach. Obecność Obserwatora gwarantowała prawdomówność przesłuchiwanych. Dorżnął ich Winograd, którego, z zemsty chyba, zostawili na sam koniec.
– Za co go walnąłem? – powtórzył z zastanowieniem. -Chyba za wszystko razem. Najbardziej za to, że próbował otruć moje szczury.
– Dlaczego nie poskarżyłeś się nikomu?
– Poszedłem do zarządcy naszej „ćwiartki”. Usłyszałem, że mam siedzieć cicho, póki mam co jeść i dach nad głową – odrzekł gorzko Winograd. – Tak to bywa, gdy jest się tylko wychowankiem bez ojca i matki.
W czasie oczekiwania na korytarzu przed biblioteką dowiedziałem się, co nabroił Myszka. Rzecz była znamienna. Mały Wędrowiec miał, jak wszyscy, swoje marzenia, choć nikomu się dotąd z nich nie zwierzał. Zostać kurierem Kręgu, zobaczyć świat, przestać się bać i zasłużyć na uznanie kolegów – skromne to były pragnienia. A jeszcze jednym, wspólnym dla wszystkich młodych Wędrowców, była cenna Księga Koordynatów. Ten solidny tom, ciężki jak okowy piekieł, leżał w jednym z działów biblioteki na specjalnym pulpicie, przymocowany do niego łańcuchem. Zamieszczono w nim wszystkie współrzędne ramp do „skoków” w obrębie cesarstwa, a prócz tego wyliczenia, opisy, plany i stałe punkty krajobrazu do bardziej ryzykownych podróży w „dzikie” miejsca. Mieć wolny dostęp do czegoś takiego – piękny sen. A posiadać, o tym strach nawet śnić.
Tymczasem to właśnie Myszka, gnany namiętnością do zdobycia tego skarbu, prawie noc w noc przenikał do biblioteki. Kradnąc po dwie, trzy godziny snu, przy świetle małej świecy pracowicie przepisywał to straszliwe tomisko. Wreszcie stało się (niestety) to, co można było przewidzieć od samego początku. Przemęczony chłopiec zasnął z piórem w ręku i tak zastali go Strażnicy Słów, którzy rankiem otworzyli podwoje swego królestwa. Pewnie skończyłoby się to tylko na niewielkiej awanturze i wytarganiu uszu za zagrożenie biblioteki pożarem, bo kasta „żółwi” potrafi docenić pęd do wiedzy, ale akurat napatoczył się Gladiator. Z satysfakcją skorzystał z okazji, by pognębić małego. I tym samym spowodował całą lawinę wypadków.
– Nie zobaczymy już Gladiatora – rzekł Winograd do przyjaciół z niezachwianą wiarą, gdy jako ostatni wyszedł z „sali sądu”. – Powiedzieli, że mamy jutro wolne. Wyrzucą go, to pewne.
Okazało się, że miał rację, ale tego dowiedzieliśmy się dopiero następnego dnia, po nocy pełnej niespokojnych snów i tłumionych obaw.
O tym, co działo się w winiarni, gdzie zwyczajowo zbierano się na wieczorny pucharek, dowiedziałem się od Wiatru Na Szczycie.
– Niewiarygodne! – rozprawiał podniesionym głosem zirytowany Strażnik Słów. – A jednak mogę wam powtórzyć zdanie po zdaniu, co mówili ci biedacy. Zebraliśmy zaledwie dwadzieścia siedem „połówek” w ciągu ostatnich trzech lat. Przyznacie sami, że to znikomy ułamek! Tymczasem zamiast bystrych, energicznych następców otrzymujemy żałosne stadko otępiałych i zniechęconych pętaków. I to wszystko przez tego głupiego degenerata! Wydzielać książki, jakby to było lekarstwo na kaszel!
– I to jakie książki… – wtrącił Mówca. – Zatkało mnie, gdy ten Tkacz rzucił mi tytułem w oczy. „Zmiany w prawie celnym…” Na Wieczny Krąg! Dzieciak, który przywiózł, na wagę, cztery szekale zapisków o smokach, był zmuszony uczyć się takich bzdur. Nic dziwnego, że chce wracać do domu.
– Od dawna mówiłem, że ten cały Arena to bałwan i kat! – warknął Wiatr Na Szczycie. – Ale czy mnie się tutaj słucha? Kamyk to drugi Biały Róg. Raz na stulecie taki się rodzi, a ja musiałem patrzeć, jak marnujecie mi chłopaka. Wychowywanie dzieci to nie hodowla psów!