– Skąd w tobie tyle uczuć rodzinnych, Wietrze? Myślałem, że u Hajgów to sprawa majątkowa – odezwał się ktoś złośliwie z kąta.
– Wara ci od moich zwyczajów! – wybuchnął Mistrz Iluzji. – Gdybyś sobie kupił żonę, to byś ją bardziej szanował! Masz syna wśród „połówek”. Szkoda tylko, że chłopak nic o tym nie wie!
Złośliwy mag zamknął usta i nie odezwał się już więcej.
Głos zabrał z kolei Obserwator.
– Źle się stało. Trudno będzie odzyskać zaufanie tych chłopców. Są jak źle traktowane psiaki. Podejdziesz z kością, a będą warczeć, podejrzewając, że trzymasz kij za plecami.
Wtedy odezwał się starszy wiekiem mag, który milczał do tej pory, uważnie przysłuchując się dyskusji.
– Bławat, nie wiem czy słusznie porównujesz ich do psów. To są ludzie. Bardzo młodzi, jeszcze nie ukształtowani, ale ludzie. Nasi młodsi koledzy i jako takich należy ich traktować. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale najstarsi z nich zaczynają się już golić. I są sprytniejsi, niż ci się zdaje. Nawet ten mały, jak mu tam… Jodła? Powinniśmy go ozłocić za przedsiębiorczość i cierpliwość. A temu hodowcy szczurów dać stały przydział sera dla jego zwierzaków. Arena przesadził. Bestiarom nie odbiera się zwierząt. To przestępstwo.
– Dobrze, ale nie możemy puścić ich samopas. Ktoś musi przejąć grupę – przerwał mu Strażnik. – Czy ktoś się tego podejmie?
Magowie zaczęli spoglądać na siebie niepewnie. Niektórzy wbijali wzrok w dna pucharów z winem.
– Niestety, jestem tylko hodowcą panter – odezwał się z żalem Wiatr Na Szczycie. – Nie mógłbym być ich nauczycielem.
– A my nie chcielibyśmy zyskać dwudziestu siedmiu Lengorchian z niebieskimi pasami na twarzach – powiedział ktoś półżartem.
– Ja wezmę to nieciekawe dziedzictwo po Arenie -rzekł nagle ów starszy mag, który tak życzliwie mówił o „połówkach.”
– Czy ty wiesz, czego chcesz się podjąć? To dwudziestu paru wyrostków, których dopiero co wybroniliśmy od kary za pobicie wychowawcy. Sam Nocny Śpiewak starczy za dwóch – rzekł ostrzegawczo Mówca.
Mag łyknął wina i otarł posiwiałe wąsy.
– Ktoś musi. A ja mam sporo czasu i poza tym wydają mi się jednak sympatyczni. Jedno z mych okien wychodzi na ogrody. Czasem widzę, jak się bawią. Pewnego razu patrzę: czają się w krzakach, szukają, jeden drugiego łapie… Przyglądam się uważniej i widzę, że marmurowemu lwu przybył jeździec. Bardzo porządnie wyrzeźbiony. Zaraza, myślę, ogrody przerabiają? Ale nie… Tropiciel zorientował się dopiero wtedy, jak figura ożyła i skoczyła mu na plecy! Nieźle się wtedy uśmiałem. To musiał być ten twój Kamyczek, Wietrze. A znowu Nocnego Śpiewaka widuję wieczorami, jak spaceruje z dziewczyną.
– Chciałeś powiedzieć: z dziewczynami – poprawił Obserwator.
– Z dziewczyną – podkreślił mag.
– I co robią?
– Bez obleśnych uśmieszków! Chodzą, trzymając się za ręce. Rozmawiają, całują się, jak to zakochani. Bardzo miło… – powiedział siwy mag, wprawiając obecnych w zdumienie i zakłopotanie.
– Stawiam pięć złotych talentów, że za dziesięć dni znów będziemy szukać kogoś na twoje miejsce. Słyszysz, Kowal? – rzekł jeden z magów, dolewając mu wina.
– Przyjmuję – odparł człowiek nazwany Kowalem. -I dorzucam dwa, że skończą się kłopoty Strażników, którym książki w bibliotece giną i pojawiają się na nowo.
W taki to sposób skończyła się dla nas złowroga era Gladiatora, a nastał czas Kowala Mówcy.
To, że pozbyliśmy się znienawidzonego wroga, zdawało się pięknym snem. Wręcz baliśmy się przebudzenia. Lecz mijały godziny podarowanego nam dnia wolności, a Gladiator nie pojawiał się, by znów nas gnębić. Najwyraźniej Los spojrzał na nas przez niebiański mur i uśmiechnął się łaskawie. Pod wieczór chłopcy zaczęli ściągać do komnatki mojej i Nocnego Śpiewaka, by jeszcze raz wyrazić swe uznanie dla mej odwagi, a także by porozmawiać z innymi. Wkrótce zrobiło się okropnie ciasno, więc przenieśliśmy się wszyscy za ścianę, do Promienia, który miał największą komnatę. Nie wiadomo już, kto pierwszy przyniósł piwo, ale nie był ostatni. Kolejne dzbanki zapełniały wolne miejsce na stole i na półkach. Nastrój zrobił się jarmarczny. Każdy siedział, gdzie mu było wygodnie: na nielicznych krzesłach, rządkiem na łóżku, na podłodze i na skrzyniach z odzieżą. Chłopcy śmiali się, gadali i stroili błazeńskie miny. Pili piwo całymi kubkami, jedli ostry ser i twarde jak kamień suchary. Było ciepło i coraz duszniej. Jeden z Diamentów przyniósł nalewkę na brzoskwiniach. Wkrótce za sprawą Nocnego Śpiewaka i Stalowego – drugiego Stworzyciela w naszym gronie, ilość brzoskwiniówki wzrosła niezmiernie i uczestnicy biesiady radośnie przerzucili się na nowy trunek. Nie lubię piwa, ale brzoskwiń mogę zjeść ilość dowolną. Wypiłem jeden kubek, potem dałem namówić się na drugi. Zagłębiony w porywającej dyskusji z Mówcą Piaskowcem, nie wiedzieć kiedy wlałem w siebie trzeci, a może i czwarty. Stanowczo za szybko. Świat zawęził się do tej ciepłej, jasnej, przytulnej norki i stał się dość zadziwiający. Większość przedmiotów straciła właściwe kształty i wymiary, nadymała się, pękając ze śmiechu. Mrugała świeżo pozyskanymi oczkami. Ulatywała w powietrze, gdzie unosiły się barwne obłoki, srebrne gwiazdki i puchate lśniące dziwotwory, podobne do pękatych smoków. Zastanawiałem się niejasno: czy to ja? Czy to mój talent?
Pamiętam jeszcze Winograda. Zarumieniony, z nastroszonymi włosami wilgotnymi od potu, karmił swoją piątkę szczurów chlebem. Spiczastonose zwierzaki łaziły po stole, zaglądając do kubków i próbując słodkiej nalewki. Wkrótce dwa z nich zasnęły w misce po serze, trzeci i czwarty umknęły gdzieś przed bardzo zaciekawioną Miętówką. Ostatniego, płacząc ze śmiechu, obserwowali młodzi magowie. Uparcie próbował stanąć słupka i umyć sobie wąsy. Za każdym razem tracił równowagę i przewracał się na grzbiet, rozpaczliwie machając łapkami.
Jak przez mgłę przypominam sobie Klingę i Nocnego Śpiewaka, siłujących się na rękę. Promienia, który zasypiał, przytulony do szaro-czarnego futra pantery, i Myszkę, śpiącego już słodko jak dziecię. Reszta była kolorowym melanżem o kuszącym, ostrym smaku złocistych owoców.
Obudziłem się we własnym łóżku, z głową ciężką jak kamień. Musiało być już strasznie późno, a za oknem trwała piękna pogoda, bo przez szyby wpadały ukośne promienie słońca, odbijając na ścianie krzywe owale okiennych opraw. Przed lustrem stała nieznajoma kobieta, upinając włosy. Obejrzała się, gdy się poruszyłem i posłała mi przyjazny uśmiech. W ustach trzymała kilka szpilek do włosów. Podejrzliwie obrzuciłem spojrzeniem znajome wnętrze. Nie. na pewno jestem u siebie. Co ona tu robi? No, tak. Przecież mieszkam z Nocnym Śpiewakiem. Doprawdy, za dużo sobie już pozwala.
Spojrzałem w stronę jego posłania. Nie spał. Leżał z głową opartą na ramieniu. Patrzył na mnie i uśmiechał się niewinnie. Na jego piersi spoczywała dziewczęca główka ze zmierzwionymi włosami. Kwiatek na jej policzku rozmazał się, zmieniając w kolorową smugę.
„Jakie wrażenia?” – spytał Nocny Śpiewak uprzejmie.
Spojrzałem znów na tamtą przed lustrem, z uczuciem narastającej paniki. Gdzieś w głębi pamięci z wolna odemknęły się jakieś drzwiczki i przypomniałem sobie inne fragmenty tej wariackiej nocy. Matko Świata! Podłoga, kołysząca się pod stopami jak pokład okrętu. Zapach egzotycznych kwiatów, dotyk wilgotnej, gorącej skóry i rozkosz rwąca przez całe ciało jak wodospad.
„ŚPIEWAK! ZABIJĘ CIĘ!”
„Dlaczego??” – zdziwił się z urazą. – „W nocy nie miałeś nic przeciwko.”