„Ale teraz mam, łotrze!! Spiłeś mnie i wykorzystałeś okazję!”
„Spiłeś się sam!” – oburzył się nie na żarty. – „A wykorzystanie wygląda całkiem inaczej, zapewniani.”
Dwaj ludzie, wygrażający sobie pięściami w kompletnym milczeniu stanowią dziwny i niezrozumiały widok, ale jeśli chodzi o magów, nie takie rzeczy się ogląda w Zamku. Kobieta sprzed lustra pomogła ubrać się zaspanej towarzyszce i czym prędzej zniknęły za drzwiami, bo w powietrzu wisiała awantura.
„Zawiodłeś moje zaufanie!”
„Wielkie rzeczy! Tak sobie ceniłeś to nieszczęsne dziewictwo? W drzwiach się musisz schylać, a zachowujesz się jak dziewczynka!”
„Nie ty powinieneś za mnie decydować, kiedy, jak i z kim! A już na pewno nie z jakąś dziwką!!”
„Obrażasz Różę! Należy do cechu. Jest najlepsza w Ogródku, o wiele dla ciebie za dobra, tłumoku! Wiatr Na Szczycie zawsze j ą wybiera.”
A więc, co było dobre dla Mistrza Iluzji, musiało starczyć i mnie?
„Zawsze, chyba że jest zajęta” – uzupełnił Nocny Śpiewak złośliwie. – „Wtedy Wiatr bierze któregoś z chłopców”.
Zatkało mnie. Jakbym otrzymał cios w brzuch.
„Co, nie wiedziałeś?” – zdziwił się Śpiewak obłudnie. – „Przecież tyle czasu spędzacie razem…”
Uderzyłem go w twarz.
Usiadł powoli na brzegu łóżka, z ręką przyciśniętą do policzka. To był koniec. Ubrałem się. Zacząłem zbierać swoje rzeczy. Na rozłożonym kocu układałem bieliznę i ubrania. Książki, notatki, rysunki. Oddzielałem wszystkie podarunki, jakie kiedykolwiek dostałem od Nocnego Śpiewaka i kładłem je na stole. A nie było tego mało. Przyznaję, że serce mi drgnęło, gdy brałem do ręki bluzę ze smokami, ale byłem zbyt dumny, by ją zatrzymać. Nocny Śpiewak wodził za mną wzrokiem obitego psa. Zrobiło mi się go żal. Mógłbym mu wybaczyć ten nie chciany podarek w postaci pierwszej dziewczyny. Pewnie miał dobre zamiary, a znów mu nie wyszło. Ale nie mogłem i nie chciałem puścić w niepamięć tej drugiej rzeczy. Parę znaków przekazanych w gniewie zniszczyło moje zaufanie do Wiatru Na Szczycie, a w każdym razie mocno je nadszarpnęło. Nigdy już nie pójdę razem z nim do łaźni po skończonych ćwiczeniach, by zmyć z siebie pot. Choćby patrzył na mnie wzrokiem roztargnionym, choćby dotknął w sposób najbardziej niewinny, zawsze już będę się zastanawiał, o czym w tej chwili myśli. Nocny Śpiewak skrzywdził mnie naprawdę dotkliwie.
„Jestem ci winien jeszcze pół talenta. Za tę cukiernicę motylami” – przekazał, spuszczając wzrok.
„Nie jesteś. Kupiec złożył następne zamówienie?”
„Złożył.”
„Odmów” – poleciłem sucho.
Zaniosłem tobół ze swoimi rzeczami do pierwszej wolnej komnaty w przylegającym boku galerii. Łokciem pchnąłem gałkę do pozycji „otwarte”, kopnąłem drzwi. Wnętrze było jasne, świeże i wysprzątane. I przeraźliwie puste.
Gdy Mistrz Mówców wszedł do sali lekcyjnej, przywitało go dwadzieścia siedem par oczu, patrzących z jednakowym wyrazem rezerwy. Rozejrzał się po młodych twarzach. Najmniejszy w pierwszym rzędzie to z pewnością ten mały Wędrowiec, prawie dziecko. Zaraz za nim rosła postać sporo starszego chłopca. Gęstwa kręconych włosów spadająca na szerokie brwi, wąskie oczy patrzą przenikliwie. To musi być następca Wiatru Na Szczycie. Zaraz obok Nocny Śpiewak, potargany i niechlujnie oparty na łokciu. Z drugiej strony jakiś młody łowca. Nadgarstki okręcone rzemieniami, rękawy podwinięte aż do połowy ramienia. Spojrzenie spode łba. Dalej okrągławy Koniec. Z tyłu za nim… jak mu tam? Piaskowiec chyba. Jest też Obłok i Szary. Tych zna. To Mówcy. Był przy ich wprowadzeniu. Ciekawe, który jest tym obrońcą szczurów. I gdzie się podział ten mały książę? Dawno już Kowal nie widział go w ogrodach. Może wrócił do stolicy? Ale byłoby ich w takim razie dwudziestu sześciu…
My ze swej strony widzieliśmy mężczyznę w wieku trochę ponad czterdziestkę (czyli według nas strasznie starego), o bujnej czuprynie koloru „ziemi z solą”, takich samych wąsach i krótkiej brodzie. Oczy miał niewielkie jak kamyczki. Patrzące z humorem i lekkim roztargnieniem.
Ukradkiem dałem znak Końcowi, prosząc, by tłumaczył mi słowa na znaki przekazu.
– Nazywam się Kowal – powiedział mag, splatając ramiona na piersiach. – Tak się składa, że jestem „błękitnym” Mówcą.
Wymiana wielu spojrzeń na sali. Następny wścibski „czytacz” umysłów.
– „Mistrzu Mówco” to, uważam, zbyt oficjalny zwrot na co dzień, a „Mistrz Kowal” brzmi trochę niemądrze. Wystarczy więc samo: Kowal.
„Podlizuje się” – przekazał Koniec.
Kowal tymczasem podniósł z podłogi trzcinę Gladiatora, która do tej pory leżała tam, gdzie ją upuszczono. Wygiął ją parokrotnie w rękach.
– Co za okropne narzędzie – powiedział.
– Synku – odezwał się do Promienia. – Otwórz okno.
Gladiator zwróciłby się do chłopca zgryźliwym: „Paniczu”, a Promień jeszcze dwa tygodnie temu zignorowałby polecenie. Ale to było dawno. Okno zostało otwarte, Kowal wziął zamach, jakby rzucał oszczepem, i trzcina wyfrunęła z sali wprost w gałęzie starego drzewa, gdzie utknęła na zawsze.
– A ty jak masz na imię, synku? – zwrócił się mag do zaskoczonego Myszki.
– Myszka. To znaczy Jodłowy – poprawił się chłopiec i jego uszy oblały się czerwienią.
– Jodłowa Myszko, idź teraz tam naprzeciwko, do biblioteki i poproś „żółwie”, żeby dały ci indeks tematyczny. Ale tylko z piątego działu, bo całości nie uniesiesz.
Myszka wybiegł, a Kowal tymczasem wypatrzył Winograda. Szczur akurat obudził się z drzemki i wyrywał na wolność, by rozprostować łapki. Spłoszony Winograd usiłował na powrót upchnąć go pod kurtką. Jednocześnie garbił się za pulpitem, by skryć te manipulacje. Jednak nic to nie dało.
– Pokaż, co tam masz, synku. Nie bój się. Winograd z ogromnym wahaniem podał zwierzątko
Mówcy.
– Ładnie utrzymany – pochwalił mag. – I całkiem spory. Ma chyba ze ćwierć szekala. – Zważył szczura na dłoni. – Nie przekarmiasz go?
„Potrafisz zrobić drugiego?” – Mówca wszedł mi do głowy tak niespodzianie, że aż drgnąłem.
„Potrafię.”
To nie było nic trudnego. W mgnieniu oka mag trzymał na ręku już dwa szczury. Oba obwąchiwały mu palce, wspinały się na ramiona. Pogłaskał obydwa. Po czym jednego oddał Winogradowi, a drugiego posadził na pochyłym pulpicie. Chłopak niepewnie spoglądał to na jednego, to na drugiego. Oba były identyczne. Wreszcie trzymanego w ręku oddał zdecydowanie Mówcy, a wziął tego, który właśnie balansował zgrabnie na zwieńczeniu pulpitu.
– Tamten był „pusty” – wyjaśnił.
Mówca roześmiał się i poufale zmierzwił nastroszone włosy Bestiara. Winograd miał rację. Zlikwidowałem miraż szczura siedzącego na ręku Kowala.
„Dobry jesteś. Bardzo dobry” – przesłał mi przychylną myśl. – „Dla nie-maga byłyby nie do odróżnienia.”
Tymczasem wrócił Myszka, uginając się pod ciężarem spisu książek. Kowal odebrał go od chłopca i rozłożył na stole.
– A teraz, skoro jesteś taki zdolny, synku – zwrócił się do Winograda – w nagrodę możesz jako pierwszy wybrać pięć pozycji, które weźmiesz sobie do czytania w najbliższym czasie.
Winograd wytrzeszczył oczy z zaskoczenia.
Kolejno deklarowaliśmy chęć studiowania rozmaitych rzeczy. Ci, którzy nie byli pewni, czego chcą, mogli rozejrzeć się w spisie i wybrać coś, kierując się radą Mówcy. Myszka wybrał atlas map i, ku naszemu zdumieniu, Historię strojów dworskich. Ja mogłem nareszcie spełnić swoje marzenie. Wziąłem dla siebie Ryby tropikalne, tom duży, rzucający się w oczy na półce, a więc zbyt trudny do podebrania przez Wędrowca. Nocny Śpiewak zażądał prowokacyjnie Wojny o Puchar – opowieści pełnej zbójców, wojowników, potworów, skarbów i księżniczek, nie mającej nic wspólnego z dziełem naukowym. Kowal nawet okiem nie mrugnął. Powiedział tylko: