„Dobrze, dobrze… Przejdź dalej”.
„Suma wysokości pomieszczeń wewnątrz wynosi… dwadzieścia jeden z uwzględnieniem legarów. Plus zwieńczenie dachu… Różnica wynosi około trzech pik!”
Nocny Śpiewak potoczył dumnym spojrzeniem.
„Tam jest jeszcze jedno piętro!”
„I nikt się przez te wszystkie lata nie połapał?” – zdumiałem się.
„Nikomu nie chciało się łazić po zakurzonych składach pozbawionych okien. Poza tym ja wiedziałem, co chciałbym znaleźć.”
Z okna Nocnego Śpiewaka widać było południową wieżę. Ustawił w szerokim wykuszu stojak z lunetą, przez którą mogliśmy dokładniej obejrzeć interesującą nas budowlę.
„Czy tam można się jakoś dostać?” – spytałem Nocnego Śpiewaka, patrząc przez szkła. Mury wieży od pewnej wysokości były zupełnie jednolite, ale w cieniach pod skośnymi płaszczyznami dachu kryły się niewielkie otwory. Sprawiały wrażenie strzelnic, lecz po dokładniejszym przyjrzeniu się można było dostrzec błysk szkła okiennego.
„Ze strychów nie ma wejścia. Sprawdzałem. Jednolite ściany. Kamień na zewnętrznych i cegła na działowe. Grubość wahająca się od kroka do dwóch dłoni. Strop, legary, dechy dębowe, wypełnienia z trzciny i kruszywa wapiennego.”
„Ukryte przejście?”
„Nie ma. Jestem w końcu Stworzycielem czy nie?”
„Jesteś, jesteś… I najlepszym architektem, jakiego znam.”
„Dużo ich znasz?”
„Tylko ciebie. Wygląda na to, że mogą się dostać tam wyłącznie Wędrowcy… lub Stworzyciele.”
„Zapomnij o tym, że mam robić dziury w suficie.”
„Chciałbyś tam wysłać Myszkę? Doskonale wiesz, że nie «skoczy» do miejsca, którego nie zna. Wystarczy, że trafi na podporę stropową i zostanie z niego miazga.”
„Kolumny potrafię przewidzieć.”
„I co jeszcze?” – zdenerwowałem się. – „Jesteś Stworzycielem czy Przewodnikiem Snów? Możesz przewidzieć, co zrobi ci rodzina Myszki, jak go będziesz narażał?”
Rozwiązanie znalazł Winograd. Wystarczyło, że wystawił rękę przez okno i już po chwili na jego przegubie siedział jeden z gołębi gnieżdżących się na gzymsach i w załomach murów. Bestiar głaskał szare pióra ptaka, a na jego lisią twarz wypływał znajomy wyraz oddalenia. Posadził gołębia na lunecie, a sam usiadł na podłodze, krzyżując nogi i kładąc ręce na kolanach. Powieki opadły mu do połowy. Ptak odleciał. Trzepocąca się szara plamka podążyła w stronę wieży. Przez lunetę było widać, jak ptak ląduje kolejno w wąskich wykuszach okiennych. Potem zniknął za węgłem.
Dłonie Winograda poruszały się nieznacznie. Marszczył lekko brwi, powieki mu drgały. Był związany ze skrzydlatym wysłannikiem w podobny sposób, jak niegdyś Pożeracz Chmur łączył się ze mną. Wtem brwi Bestiara uniosły się ze zdumienia, a twarz rozjaśniła się w wyrazie radosnego niedowierzania. Jakby zapaliła się w jego wnętrzu lampa. W napięciu śledziliśmy jego twarz, zmienną jak woda. Odbijały się na niej: wesołość, zdumienie, namysł, lekki niepokój… Potem znów uśmiech… W końcu, po dłuższym czasie na nowo przybrała maskę skupienia. Wiedzieliśmy, że za chwilę „wróci”.
Nagle twarz Winograda wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Szarpnął się gwałtownie do tyłu, waląc głową w podłogę. Ciało chłopca wygięło się w spazmie, tak, że przez chwilę opierał się wyłącznie na czubku głowy i piętach. Ręce wyrzucił przed siebie, jakby się przed czymś broniąc. Rzuciliśmy się ku niemu, wystraszeni, ale w mgnieniu oka było po wszystkim. Nagle rozluźnił mięśnie, opadł na podłogę i spojrzał przytomniej.
Zakłopotany, zawstydzony i nieszczęśliwy odepchnął troskliwe dłonie. Rzucił kilka słów wyjaśnienia, a potem wymknął się chyłkiem, by zmienić zmoczone spodnie. Wyglądało to na atak choroby.
Pociągnąłem Końca za rękaw.
„Jastrząb go dorwał” – wyjaśnił Mówca, nadal jeszcze trochę wstrząśnięty.
„Winograda…?”
„Gołębia. Gołąb zginął, a Winograd razem z nim. W pewnym sensie.”
Ogarnęło mnie współczucie. To rzeczywiście musiało być potworne. W jednej chwili cieszyć się słońcem i lotem, a w następnej umierać, rozszarpywany przez ostre szpony. Pozostawała jeszcze śmierć samego gołębia. Jastrzębie żywiły się drobniejszym ptactwem, tak było od zarania dziejów. Ale to nie stanowiło wielkiej pociechy dla Bestiara, który zwierzęta traktował jak osobistych przyjaciół.
Gołąb Winograda, nim zakończył życie, zdołał dostać się przez dziurę w wytłuczonym okienku do wnętrza wieży. Bestiar oczami ptaka zobaczył spore, zastawione regałami pomieszczenie. Mroczne, zakurzone, z festonami pajęczyn w każdym kącie. Na półkach piętrzyły się w nierównych stosach stare księgi i walce, zawierające pewnie zapisy na zwojach. Wszystko pokryte było warstwą miękkiego, szarego kurzu, jakby nikt nie dotykał tych przedmiotów co najmniej od dziesiątków lat. Ptak dreptał po półkach i podłodze, zostawiając po sobie gałązki drobnych śladów. Mag liczył regały i zapamiętywał ich ustawienie.
W ten sposób Nocny Śpiewak, czerpiąc wprost z umysłu Winograda, był w stanie narysować mapę pomieszczenia i oznaczyć w nim wolne miejsca. Tam, gdzie Wędrowiec mógłby przenieść się bez szwanku.
Marzenie o tajemniczym księgozbiorze stało się rzeczywistością. Śmieszny, nierealny pomysł zrodzony w niedowarzonej głowie okazał się zgodny z prawdą. Życie potrafi sprawiać niespodzianki.
Nie mogliśmy się wprost doczekać, kiedy na własne oczy przekonamy się, co zawiera ukryta biblioteka. Z pewnością dzieła zakazane, bezcenne skarby ludzkiej myśli. Może nawet bardzo niebezpieczne. Bo z jakiego powodu ktoś miałby je umieszczać w miejscu tak niedostępnym?
„Nawet jeśli to same śmieci, to i tak nieźle się bawię” – pocieszył mnie Nocny Śpiewak.
Tak więc drżeliśmy z niecierpliwości. Tymczasem zbuntował się… Myszka, od którego zależało powodzenie całego przedsięwzięcia. Nie i nie. Nie „skoczy” nigdzie korzystając z mapy wykreślonej na podstawie obserwacji jakiegoś głupiego gołębia. Życie jeszcze mu się nie uprzykrzyło. A my nie mamy pojęcia, do czego go nakłaniamy.
– Myszko, zrobię dla ciebie, co tylko zechcesz – podlizywał się Nocny Śpiewak.
– Jedwabną tunikę? – zainteresował się mały Wędrowiec. – I pawie pióra? I sorbet?
– Całą miskę, tylko dla ciebie – zapewnił Nocny Śpiewak.
– Zastanowię się – powiedział Myszka łaskawie.
– Ja nie poznaję tej Myszy! – zdenerwował się Wino-grad. – Zrobił się strasznie pyskaty. I chciwy. Posłuchaj, ty wredny gryzoniu! Kiedy Kamyk ratował twój tyłek, to nie pytał, co za to dostanie.
– A wiadomo, co dostał – wtrącił się Koniec. – Pięścią w twarz. Dobrze wiesz, Jodłowy, komu z nas najbardziej zależy na tych książkach. Przemyśl to.
Myszka oklapnął jak przeziębione ciasto.
– No dobrze, to tylko sorbet. Ja ryzykuję. Coś mi się w końcu należy…! – powiedział żałośnie.
Nocny Śpiewak powtórzył mi potem tę wymianę zdań, nieco zgorszony zachowaniem Myszki. Ja jednak nie miałem Myszce niczego za złe. Wręcz przeciwnie, uznałem, że nareszcie nabiera troszeczkę charakteru. Dotąd ulegał we wszystkim kolegom. Dobrze się stało, iż tym razem napotkali choć trochę oporu z jego strony. Niech walczy o swoje. To może wyjść mu tylko na dobre.