Выбрать главу
***

Tradycyjną porą niezwykłych przygód jest noc lub co najmniej zachód słońca. My jednak wybraliśmy jasny dzień, zaraz po zakończeniu zajęć z Kowalem. Jedynymi źródłami światła na zakazanym piętrze były malutkie okienka pod samym stropem, a dobrze by było, gdyby Myszka widział cokolwiek, gdy już tam się znajdzie. Mały Wędrowiec niezwykle poważnie traktował swoją misję. Z dziesięć razy sprawdzał mapę Nocnego Śpiewaka i nanosił na nią swoje własne tajemnicze cyfry i strzałki.

Zebraliśmy się u Nocnego Śpiewaka.

– Masz dziesięć minut – pouczał Myszkę Koniec, gdy chłopiec był już gotowy. – Skaczesz, rozglądasz się i wracasz. I koniecznie zabierz ze sobą jakąś książkę. Pamiętaj, dziesięć minut. Po piętnastu zawiadamiamy Kowala, że coś ci się stało.

Myszka przybladł i zaczął głęboko oddychać. Koniec odstąpił od niego na trzy kroki, zwolnił zapadkę kulkowego zegara, stojącego na stole. Na dany znak Myszka przekręcił trzymaną w ręku klepsydrę, zamknął oczy i zniknął.

Skupiliśmy uwagę na zegarze. Koniec poruszał wargami, licząc upływający czas. Drobny śrut sekund sypał się na czerpaczek, a ten opadał, zwalniając mechanizm dozujący grubsze kuleczki minut. Nocny Śpiewak przygryzał wąsy. Winograd wyłamywał palce, nie odrywając wzroku od zegara. Już dziewięć kulek spoczywało na dnie ozdobnej miseczki. Czekaliśmy. Spadła dziesiąta. Potem jedenasta. Myszka nie wracał. Winograd, blady jak płótno, zerwał się z miejsca. Złapałem go za rękę.

„Spokój! Ma jeszcze cztery minuty. Koniec, «sięgnij» do niego.”

Koniec skinął głową. Po chwili na jego okrągłą twarz wypłynął wyraz ulgi.

„Nic mu nie jest. Chyba, że udusi się z podniecenia. Prosił o jeszcze trochę czasu. Wróci za moment.”

Czekaliśmy w napięciu. Myszka pojawił się na starym miejscu. Trzymał w objęciach kilka wielkich ksiąg, uginając się pod ich ciężarem. Był zarumieniony z wysiłku, na włosach miał pajęczynę, a jego rękawy wyglądały tak, jakby czyścił nimi bardzo brudną posadzkę. Upuścił księgi na podłogę, aż podniósł się obłok kurzu i wszyscy zaczęliśmy kaszleć. W jednej chwili Myszka stał się ośrodkiem huraganu zachwytów. Zniósł jakoś pół minuty potrząsania i duszenia w objęciach. Potem zajęliśmy się księgami. Wytarliśmy je ręcznikiem, który w mgnieniu oka przestał być biały. Myszka z ogromną dumą wręczył jeden z tomów Nocnemu Śpiewakowi. Na pociemniałej ze starości skórze okładki był wytłoczony znak Kręgu i Płomienia, z resztkami złoceń. Nocny Śpiewak otworzył księgę na pierwszej stronicy i znieruchomiał oszołomiony, wpatrując się w nią jak zaczarowany. Wszyscy, prócz Myszki, stłoczyliśmy się wokół niego. Pośrodku strony tytułowej zobaczyliśmy dwa namalowane cienkim pędzelkiem znaki. Tusz musiał być bardzo dobrej jakości, gdyż nie zrudział z upływem lat. Przeczytałem: „Buron Stworzyciel”.

Patrzyliśmy na ten napis, wzruszeni, a jednocześnie pełni niedowierzana. Pamiętnik legendarnego maga sprzed prawie czterech wieków. Skarb wręcz niewyobrażalny. Nocny Śpiewak wodził palcami po stronicach, zapisanych starodawnym krojem pisma.

„Matko Świata! Na wieczny Krąg! Kamyk, czy to mi się śni? On zginął w pożarze, myślałem, że to także się spaliło!”

„Wszyscy tak myśleli, prócz tych, którzy wiedzieli. Ciekawe, czemu schowali jego pamiętnik w wieży? Są przecież ludzie, którzy daliby sobie uciąć rękę za możliwość przeczytania autentyku. Zamiast tej późniejszej wersji, spisanej przez jakiegoś «żółwia».”

„Nie dam sobie niczego uciąć. I nie dam sobie też tego odebrać. Zaraz zaczną czytać i nie przerwę, aż skończę. Choćby przez całą noc.”

(Wyprzedzę nieco wydarzenia. Nocny Śpiewak po skończonej lekturze skomentował: „Nieprzyjemny typ. Cholernie zdolny. Piekielnie inteligentny, zimny jak wąż i obrzydliwie cyniczny. Co za ulga, że już nie żyje.”)

Drugi rękopis traktował o kulcie Wielkiego Węża, o czym przekonaliśmy się po pobieżnym przejrzeniu tekstu. Myszka wybrał go, dziecinnie zainteresowany winietami, przedstawiającymi krwawe rytuały, i ornamentami w kształcie gadów. Przypomniało mi to materiały

1 rzeźby pozostawione na Jaszczurze.

Trzeci tom był zapisany różnymi charakterami pisma. Na pierwszy rzut oka wyglądał mało interesująco. W czterech kolumnach umieszczono: daty sprzed około stu lat, imiona i gdzieniegdzie miana rodów, jakieś liczby i krótkie komentarze, czasem skwitowane jednym tylko znakiem. Czytaliśmy, zaglądając sobie wzajemnie przez ramię.

Dziesiąty [dzień] żniwnego, rok Lwa; Ostry z Kamiennej; 164; za szlaki.

Piętnasty żniwnego, rok Lwa; Powój, zarządca okręgu Bykowiec; 2000; transport srebra, stal dla Zwierciadlanych.

Osiemnasty żniwnego, rok Lwa; cichoręki od Czarnego; 1500; likwidacja Kotów, udana.

Dwudziesty żniwnego, rok Lwa; cichoręki od Czarnego; 1200; wino dla księcia; udane.

Trzydziesty drugi żniwnego, rok Lwa; Orzeł z Podgórza; broń i ziarno za Krew Bohaterów; podbija stawką, kłopotliwy.

Obok tego wersu ktoś dopisał: „układać się, sprzątanie w ostateczności”.

„Nic z tego nie rozumiem” – napisałem iluzyjnymi znakami na marginesie.

„A ja, owszem” – odparł Koniec, zamykając księgę jednym palcem, jakby dotykał czegoś wstrętnego. – „Prawdopodobnie jest to stary rejestr łapówek i opłat dla skrytobójców. Czy ktoś jeszcze chce być magiem?”

Spojrzeliśmy po sobie niepewnie.

„No to mamy zdechłą mysz w cieście” – podsumował Nocny Śpiewak. – „Zjadamy ją razem z resztą czy wieszamy kucharza?”

„Ja jestem za tym, by odkroić ten kawałek z myszą. Reszta da się przełknąć” – odparłem. Moi koledzy wstydliwie spuścili oczy. Fale się złoszczą, a galera płynie nadal.

Koniec zdjął rejestr ze stołu i wsunął go pod łóżko, które kiedyś było moje, a teraz zamieniło się w magazyn papierów. Humory zwarzyły nam się tylko chwilowo. Nocny Śpiewak przystąpił do produkowania sorbetu dla Myszki, w ilości zdolnej doprowadzić do wymiotów tuzin łakomych dziesięciolatków. Oczywiście jedliśmy wszyscy, bo Myszka po prostu nie potrafił nie dzielić się.

***

Pamiętnik Burona, który przywłaszczył sobie Nocny Śpiewak, nasunął mi (nie po raz pierwszy) myśli o moim mistrzu – Białym Rogu. Poszedłem do biblioteki. „Żółwie” pracowały do późna, nadal była otwarta. Poprosiłem o dostęp do starych pamiętników „błękitnych”. Z początku Strażnik krzywił się i na różne sposoby dawał mi do zrozumienia, że powinienem zrezygnować. Tom zapisany ręką Białego Roga należał do najcenniejszych. Nalegałem jednak i w końcu się zgodził. Pozwolił mi przejrzeć księgę w czytelni.

Tom był podobny do diariusza, który prowadzę. Podobne okucia i klamra. Karty sygnowane imieniem właściciela. „Biały Róg, syn Fali, z ojca Liścia Dębu, z domu na Kozich Wzgórzach”. Teraz te wzgórza nosiły nazwę Iluzyjnych.

Z niezbyt dobrego portretu wiszącego na ścianie biblioteki spoglądał sztywny, jakby nadąsany mężczyzna w średnim wieku, o pospolitej, nieciekawej twarzy. Natomiast w pamiętnik tuż na przedzie wklejono niewielki prostokąt pergaminu, na którym nieznany rysownik nakreślił tuszem wizerunek młodego chłopca. Rzadkie włosy spadały mu na czoło i uszy, twarz miał pociągłą, jeszcze nie poznaczoną bruzdami, jakie rzeźbią lata. Miał strasznie smutne oczy i usta dokładnie wytarte z uśmiechu.

Krągłe znaki układały się w zapis losów człowieka, który żył przed stuleciem.

Nazywam się Biały Róg, mam piętnaście lat i jestem Tkaczem Iluzji. To lepiej niż być Obserwatorem, bo ludzie nie lubią, jak im zaglądać do głów. A ja mogę wymyślać różne rzeczy i wtedy się tak bardzo nie nudzę. Ten mag, który mnie sprawdzał, a potem dał ten pamiętnik i szarfę, powiedział, że pewnie spełniło się marzenie mojego życia. A to nie jest prawda. Bo najbardziej bym chciał paść kozy na pastwiskach należących do mego ojca. Powiedziałem to człowiekowi Kręgu, a on się śmiał. Ale tylko przez chwilę, bo potem się domyślił, o co mi chodziło. Jakbym był pasterzem, to by znaczyło, że mogę chodzić i biegać i mam prawdziwe nogi, a nie takie chude patyki. Ale skoro nie ‘mogę być pasterzem, to będę magiem. To też jest jakieś zajęcie.