Wiatr Na Szczycie wzruszył ramionami.
„Lepiej go znasz niż ja. Pewnie nauczył się wytwarzać gotowy preparat. Synteza i tak dalej. Narkotyki to pretekst, skoro twierdzisz, że ten chwast służy przede wszystkim jako lekarstwo. Cała «góra» szaleje. Krąg ma wyłączność na takie rzeczy. A tego podobno szło w świat dziesiątki szekali. «Błękitnym» umknęły straszliwe pieniądze.”
No, tak. Nocny Śpiewak wpadł w bagno po szyję. Na miłosierdzie Losu, co mu przyszło do głowy, by robić takie rzeczy?
Dotarliśmy z Hajgiem na miejsce. Pod wejście do ponurego budynku, przytulonego do muru Iskier. Tutaj karano oporną służbę, przetrzymywano w areszcie niedbałych wartowników lub posługaczy o lepkich palcach. Wiatr Na Szczycie nigdy nie słyszał, by więziono w takim miejscu maga. Mój towarzysz wcisnął zarządcy więzienia jakiś świstek i zostaliśmy wpuszczeni do środka.
Cela, w której umieszczono Nocnego Śpiewaka, przeraziła mnie. Ściany z surowej cegły, kamienne płyty na podłodze, jedyne okno pozbawione szyb, za to z gęsto ustawionymi prętami. Żadnych sprzętów, jedynie parę mat rzuconych na zimny kamień, a na nich skulony żałośnie więzień. Tunikę miał porwaną na ramionach, włosy zmierzwione i pozlepiane w kosmyki. Wyglądał jak ktoś, kto śni sen pełen najgorszych koszmarów.
Nie ocknął się pod moim dotykiem. Dygocąc, zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek, jak płód. Wiatr Na Szczycie ukląkł przy nim z drugiej strony.
„Nadal nieprzytomny? Tyle czasu? Co oni mu dali?”
Mistrz Iluzji delikatnie spróbował ułożyć Nocnego Śpiewaka w wygodniejszej pozycji. Cofnął ręce, jak oparzony. Chłopak zaczął rzucać się, niczym w ataku konwulsji. Tłukł dokoła rękami, jakby bronił się przed sforą niewidzialnych bestii. Po chwili znów znieruchomiał. Tym razem leżąc sztywno na wznak, z dłońmi o rozpostartych palcach, przylegającymi płasko do posadzki. Jakby chciał trzymać się kamienia. Twarz miał wykrzywioną, powieki mocno zaciśnięte.
Wiatr Na Szczycie zerwał się na równe nogi. Z furią doskoczył do stojącego wciąż w drzwiach zarządcy, chwycił go za koszulę na piersiach i zaczai tłuc nim o ścianę. Przerażony człowiek usiłował odepchnąć rozwścieczonego maga. Wargi mu drżały. Coś mówił, czemuś przytakiwał, czemuś zaprzeczał, wciąż z wypisaną na twarzy paniką. Wiatr Na Szczycie puścił go wreszcie.
„Chodź, Kamyk. Czas wracać.”
Z żalem opuściłem Nocnego Śpiewaka. Płacz dławił w gardle. Kara nie była na miarę winy. Co zrobiła z nim Straż, że w jednej chwili z kandydata do błękitu stał się żałosnym strzępem człowieka?
Wiatr Na Szczycie objął mnie ramieniem. Nie odsunąłem się. Było mi wszystko jedno.
„Postraszyłem trochę tego szczura. Będzie dbał o chłopaka. Łóżko, koce i tak dalej. Spytałem, czy ktoś go bił.”
„Tak to wyglądało.”
„Nikt go nie skrzywdził bardziej niż na początku. Ale ma pozostać w takim stanie aż do odwołania. Taka jest kara wyznaczona przez sąd Kręgu. Jeden z medyków Stworzycieli będzie przychodził tutaj, by znowu mu to świństwo podać.”
Zakryłem twarz rękami w geście rozpaczy.
„Dlaczego? Jak długo? To przecież potworne! On cierpi!”
Wiatr Na Szczycie oderwał mi ręce od twarzy. Spojrzał w oczy. Wzrok miał ponury.
„Dlaczego? Dobre pytanie.” – Odczytywałem tworzone przez niego znaki. – „Dlatego, że Nocny Śpiewak już teraz, jako durny szczeniak, jest lepszy od wielu z nich. Zazdroszczą mu i boją się, co będzie, gdy osiągnie szczyt możliwości. Słyszę, co mówi się po kątach. Ten dzieciak to drugi Buron, a do tego za nic ma wszelkie rygory. Ktoś uznał, że lepiej będzie mieć posłuszne narzędzie niż niebezpiecznego konkurenta. Złamią go, Kamyk. Po dziesięciu czy piętnastu dniach takiego rozdrabniania mózgu zgodzi się na wszelkie warunki. Zrobi wszystko, by nie wrócić do celi.”
Ponowne spotkanie z Końcem i Winogradem wzbogaciło moją wiedzę o inne elementy. Chłopcy dowiedzieli się od Kowala, że narkotyk, który podano Nocnemu Śpiewakowi, to substancja przygotowana według hajgońskiej receptury, a wykonawcą wyroku nie jest kto inny, tylko sympatyczny Grzywa.
Wiatr Na Szczycie w desperacji złapał się za włosy.
„Krew Bohaterów? Dali mu Krew Bohaterów? Chłopak tego nie wytrzyma!”
Chcieliśmy wiedzieć więcej. Wiatr Na Szczycie opisywał rzeczy bardzo niewesołe.
„Krwi Bohaterów próbowałem kilka razy. W czasie przejścia… Kiedy stajesz się mężczyzną. Potem przed potyczkami. Starczy parę kropli, by czuć się jak bóg. Smakowałem wiatr, słyszałem z dwudziestu kroków oddech nornika pod kamieniem, byłem szybki jak jeleń. Zwą to Krwią Bohaterów, bo wprawia w euforię i można walczyć mimo wielu ran. Ale wiem, co się dzieje, gdy zwiększyć dozę parokrotnie. Nadwrażliwość staje się tak wielka, że zdaje się, jakby cały świat wdeptywał człowieka w ziemię. Każde dotknięcie to trzęsienie ziemi, oddech: huragan. Światło wypala oczy, chłód zamraża, ciepło spala… Nocny Śpiewak nie będzie mógł poruszać się, spać ani jeść.
Oczywiście będą go karmić na siłę, ale to dla niego tylko dodatkowa tortura.”
Spojrzeliśmy na siebie, zdjęci przerażeniem.
„On z tego nie wyjdzie o zdrowych zmysłach” – przekazał Koniec.
Wiatr Na Szczycie wracał do siebie z uczuciem, jakby otrzymał policzek. Wciąż jeszcze miał świeżo w pamięci chłodne spojrzenie swego ulubieńca. Uprzejme skłonienie głowy i:
„Czy mógłbyś nas teraz opuścić, Mistrzu Iluzji? Chcielibyśmy porozmawiać we własnym gronie.”
Matko Świata! A on po prostu wstał i wyszedł, jak odprawiony sługa, ku własnemu, bezbrzeżnemu zdumieniu. Dlaczego poddał się woli tego dzieciaka, który dopiero co wylazł z pieluch? Upokorzenie paliło jak ogień. Wrócić i palnąć niewdzięcznego gówniarza w ucho? Siedemnaście lat ma zaledwie…
Wiatr Na Szczycie zastanowił się, dając dojść do głosu rozsądkowi. A co on sam porabiał, mając tyle lat, co Kamyk w tej chwili? Ogarnęło go zdumienie, gdy oddał się wspomnieniom. Siedemnasty rok życia: od dwóch lat niebieskie pasy na policzkach, kosmyki włosów ucięte zabitym wrogom, zwisające z belki pod stropem – po jednym za każdy rok życia. Niemowlę na jego rozpostarych dłoniach i zdziwienie, jak bardzo pierworodny jest lekki.
Gdzie umknęło całe to życie? Nie ma już żony, ani syna. Nie ma Gór Zwierciadlanych, krwawych bitew międzyklanowych, wilczych stad, wieczorów przy ogniskach. Jest tylko ten obcy, płaski kraj, gdzie nikt nigdy nie widział śniegu. I niespełnione marzenia.
„Łatwo ci było przykroić się do tutejszej formy” – skarcił sam siebie. – „Kamyk to już mężczyzna. Zapamiętaj.” Wieczorem posłał po kobietę. Nie z wymagającej zaspokojenia potrzeby, lecz po to, by nie być sam. Odpędzić smutne myśli o młodym Stworzycielu. Porozmawiać o błahych sprawach, pośmiać się, słuchając opinii o niektórych sąsiadach. Róża – jego ulubiony „kwiatek” – słynęła z ciętego języka.
Jednak, ku jego zaskoczeniu, w drzwiach nie pojawiły się posągowe kształty Róży, lecz szczupła figurka niedużej dziewczynki. Niewątpliwie także była „kwiatkiem”. Świadczyły o tym misternie zaplecione włosy, srebrne ozdoby, półprzeźroczysty stanik i siatkowe wstawki w barwnej spódnicy odsłaniające uda.
– A to co za pisklę? – spytał zdziwiony mag. – Nie zamawiałem ciebie, ptaszyno.
„Kwiatek” spuścił skromnie oczy i ukłonił się, odginając wytwornie dłonie na zewnątrz.
– Róża nie mogła przyjść, Mistrzu Iluzji. Prosiła, żebym ją zastąpiła, bo nie przesłałeś innych poleceń.
Wiatr Na Szczycie z zakłopotaniem mierzył wzrokiem dziewczynę.
– Ja nie sypiam z dziećmi – rzekł ze wzburzeniem. -Ileż ty masz lat, kwiatku?