Roześmiały się obie. Róża uściskała przyjaciółkę.
– Będziesz miała tego swojego nicponia. A jak już go dostaniesz, nie wypuszczaj z garści.
Udało mi się jeszcze raz zobaczyć Nocnego Śpiewaka. Nie wyglądał lepiej, niż poprzednim razem, ale i nie gorzej. Nie leżał już na twardej macie, a na niewymyślnym łóżku – ramie obciągniętej żaglowym płótnem. Ktoś (strażnik lub sam Grzywa) litościwie przykrył mu oczy chustką złożoną w kilkoro, bo południowe słońce wpadało do celi jaskrawymi promieniami. Ręce miał przywiązane do wezgłowia taśmami z podartej tkaniny. Sprawdziłem, pętle były luźne. Może rzucał się i nie chciano, by zrobił sobie krzywdę? W powietrzu unosił się zapach więzienia – potu, uryny, wymiotów i podłego jedzenia. Pomyślałem, że wkrótce Nocny Śpiewak opuści to miejsce. Może już tej nocy zabierzemy go stąd.
Przyszło jednak czekać. Grzywa okazywał irytującą wstrzemięźliwość. Dopiero dyskretne zabiegi uwodzicielskiej Róży sprawiły, że umówił ją na wieczór. W grupie spiskowców zawrzało. Nadszedł czas wprowadzenia w życie naszego skomplikowanego planu.
Od trzech już dni trwało segregowanie i pakowanie rękopisów z tajnej biblioteki. Koniec z pogardą odłożył wszelkie rejestry brudnych rachunków Kręgu dotyczących nagłego wygasania całych rodów, broni dostarczanej krajom leżących między nami a Northlandem, handlu dziećmi i równie brzydkich spraw. Wybraliśmy najcenniejsze prace dotyczące technik genetycznych, w tym całą dokumentację Burona. Zapisy dotyczące miast na Smoczym Archipelagu. Mapy i prawie wszystkie zwoje pokryte niezrozumiałymi zapisami sprzed tysięcy lat, które mieliśmy nadzieję kiedyś przetłumaczyć. Nasze bagaże przedstawiały się niezwykle skromnie. Tylko kilka osobistych pamiątek. Jeśli udałaby się nam ucieczka, obecność w naszym gronie dwóch Stworzycieli rozwiązać miała problem zaopatrzenia we wszystko. Od żywności, aż po igły do cerowania. Co do broni, miałem jeszcze swój nożomiecz od Płowego. Promień zdjął ze ściany łuk, którego dawno nie miał okazji używać. Zapewniał przy tym, że ze stu kroków trafia w jabłko na drzewie. W duchu miałem nadzieję, iż nie zajdzie potrzeba strzelania w coś większego od jabłka. Poza tym Promień sam w sobie był bronią.
Gryf miał sztylet o ostrzu długim na półtorej dłoni. Przedstawiało się to nędznie, lecz przecież nie chcieliśmy żadnych bitew, pragnęliśmy jedynie odejść.
Szło gładko. Jeszcze przed zamknięciem bram Promień wraz z Gryfem wymknęli się do portu, by przypomnieć kapitanowi o zawartej umowie i dopilnować jej dotrzymania.
– Jeśli wybuchnie tam pożar, to znaczy, że szyper robił trudności – mruknął Diament do Winograda, gdy tamci żegnali się, unosząc trzy palce w geście życzenia szczęścia. – I że Los nie sprzyja ani jemu, ani nam.
Winograd zrobił ukradkiem znak odpędzający demony.
Druga grupa, składająca się z Końca, Winograda, Myszki i Diamenta, miała czekać w komnacie Promienia, pilnując skrzyń wypełnionych księgami, na pozostałą trójkę, czyli Wężownika, Stalowego i mnie.
Staliśmy pod oknem kwatery Grzywy, ukryci w krzewach magnolii, nudząc się niemiłosiernie. Księżyc srebrzył mur i domalowywał dziwne cienie na płaskorzeźbach. Kładł jasne plamy na witrażowych szybkach okiennych. Ziewałem raz po raz, bardziej ze zniecierpliwienia niż z senności. Wężownik oparł się plecami o mur, ramiona założył na piersiach, głowę spuścił i zdawał się dumać nad czymś głęboko. Stalowy w podobnej pozycji unosił głowę do góry, popatrując na okno sypialni Stworzyciela. Uśmiechał się co chwilę, wyraźnie dobrze się bawiąc. Wreszcie, po długim czasie okno uchyliło się, pojawiła się w nim na mgnienie dłoń Róży, a Stalowy zręcznie schwytał spadający klucz. Zgodnie, nie zwlekając, podążyliśmy w stronę pracowni Grzywy.
Byliśmy w połowie drogi, gdy Wężownik zatrzymał mnie, wystawiając w bok rękę. Stalowy wyjrzał ostrożnie zza rogu korytarza.
„Choroba i kurestwo!” – przeklął wulgarnie. – „Patrol.”
„Przejdą.”
„Stoją, lenie. Idziemy dookoła? Czy Wężownik nas przerzuci?”
„Szkoda czasu i energii. To przecież blisko. Stalowy, wracamy z późnej hulanki. Uwaliłeś się i prowadzimy cię do domu.”
W półmroku dostrzegłem, jak kiwa głową. Uwiesił się na mnie całym ciężarem. Z drugiej strony podtrzymał go Wężownik. Wytoczyliśmy się zza zakrętu. Minęliśmy strażników, przyglądających się nam z politowaniem i lekkim zgorszeniem. Posłałem im uśmiech przepraszający i nieco głupkowaty. Ciągnęła się za nami iluzja woni mocnej brzoskwiniówki.
„Czy mam też rzygać? Będzie prawdziwiej” – spytał Stalowy, zataczając się umiejętnie.
„Tobie się wydaje, że to zabawa?”
„Na razie chyba tak” – przekazał szczerze.
„Poczekaj, aż zobaczysz Nocnego Śpiewaka.”
Niebawem dotarliśmy pod drzwi ze znajomym napisem: „Grzywa Stworzyciel. Najlepszy chirurg…” i tak dalej. W uchwycie przy drzwiach płonęła mała lampka. Zgasiłem ją dmuchnięciem. Dotknąłem Stalowego, dając znak kontaktu.
„Przypomnij Wężownikowi: przedsionek ma cztery kroki na dwa w poprzek. Po bokach wąskie ławki. Nic więcej.”
Uścisnął krótko moje ramię, potwierdzając przyjęcie wiadomości. Stanęliśmy blisko siebie. Wężownik zacisnął palce na naszych rękach. Na mgnienie oka ziemia uciekła nam spod stóp, ogarnęło przykre uczucie, że nie ważymy zupełnie nic, i już byliśmy wewnątrz.
Mrok rozpraszało jedynie światełko strażniczej lampki, stojącej na półeczce blisko wejścia. Wziąłem ją ze sobą. Nawet jeśli ktoś dostrzeże przez szyby poruszające się światełko, pomyśli, że to sam Grzywa pracuje nocą. Pamiętałem, gdzie stoi szafka z preparatami. Klucz przekręcił się gładko. Przy wątłym blasku lampki przeglądałem zawartość półek, ale dopiero na czwartej znalazłem wciśniętą w kąt flaszeczkę z upragnioną zawartością.
„Co to takiego?” – spytał Stalowy, przyglądając się, jak ostrożnie przelewam część płynu do przygotowanego wcześniej słoiczka i starannie go zamykam. – „Wygląda jak woda.”
„Bo to jest woda. W przeważającej części. Pozostały składnik to jad białego węża. Właściwie powinienem robić to w rękawiczkach. Wystarczy malutka ranka na skórze i jestem martwy.”
„Myślałem, że mamy wyleczyć Śpiewaka, a nie go otruć!”
„Śpiewak nie jest chory, tylko znarkotyzowany tym hajgońskim paskudztwem. Biały Wąż, gdy go się wypije, jest najsilniejszym znanym środkiem znieczulającym. Dziwne, że ty, Stworzyciel, nie wiesz takich rzeczy. Biały Wąż zniesie działanie Krwi Bohaterów. Nocny Śpiewak zaśnie, nie będzie się rzucał i krzyczał, gdy go zabierzemy.”
„Trzeba mu to jeszcze wlać do gardła” – przekazał Stalowy, a jego myśli podszyte były zwątpieniem.
„Po to jesteś mi potrzebny.”
Owinąłem starannie naczynie chustką i schowałem je pieczołowicie w szarfie. Miałem nadzieję, że nic nie sprawi, iż je rozbiję. Skończyłyby się dla mnie wtedy wszystkie kłopoty. Wraz z życiem.
Zatarliśmy wszystkie ślady naszego pobytu. Wziąłem jeszcze jedną ze szklanych rurek Grzywy. Miała podziałkę do odmierzania płynów.
„Skąd tyle wiesz o Białym Wężu?” – zapytał Stalowy z uznaniem.
„Żmijowe Pagórki to jedno z niewielu miejsc, gdzie żyją. Pierwszy, jakiego złapałem, był jednocześnie ostatnim. Gdy przyniosłem go do domu, dostałem w skórę, a potem musiałem nauczyć się wszystkiego o neurotoksynach. Przydało się.”
Odstawiłem latarenkę na dawne miejsce. Wężownik skinął poważnie głową. Chwyciliśmy się za ręce, jak podczas zabawy w kółko i już po chwili staliśmy na zaniedbanym dziedzińczyku za więzieniem, zgodnie z koordynatami, ustalonymi wcześniej przez Wędrowca. Przed nami wznosiła się tylna ściana, podziurawiona czarnymi otworami okien. Stalowy sprawdzał, co porabiają więźniowie i ich strażnicy.