Выбрать главу

– Uciekaj, jeśli ci życie miłe!

Silnik zawył, kierowca wrzasnął, taksówka pomknęła jak szalona. Dając nura między dwa zaparkowane samochody, Bourne zniknął z pola widzenia szaremu sedanowi. Uniósł się trochę i popatrzył przez szyby auta, za którym się skrył. Ludzie Carlosa byli zawodowcami i nie tracili czasu na zbędne dochodzenia. Widzieli taksówkę z charakterystyczną dużą kabiną, a w niej umykał ich cel. Ten za kierownicą uruchomił silnik i ruszył gwałtownie, jego towarzysz sięgnął po mikrofon; antena wyjeżdżała już ze swego schowka. Padły rozkazy dla sedana stojącego bliżej szarych kamiennych stopni. Pędząca taksówka wpadła w ulicę nad Sekwaną, duży szary wóz tuż za nią. Kiedy go mijali, Jason wyczytał z ich twarzy, o czym myśleli. Wiedzieli, gdzie jest Kain, pułapka zatrzasnęła się, otrzymanie zapłaty było kwestią minut.

Odwrotna pułapka, z natury rzeczy bardziej skomplikowana, musi być przeprowadzona prościej i sprawniej…

Kwestia minut… Dla niego kwestia sekund, jeśli wszystko potoczy się po jego myśli. D’Anjou! Ten kontakt odegrał już swoją rolę – niewielką, ale jednak – i można go było poświęcić, tak samo jak Jacqueline Lavier.

Bourne wybiegł spomiędzy samochodów w stronę czarnego sedana; dzieliło go od niego najwyżej pięćdziesiąt metrów. Tamtych dwóch widział dokładnie; wpatrywali się nieruchomo w d’Anjou, który wciąż spacerował przed marmurowymi schodami. Jeden celny strzał oddany przez któregoś z nich i d’Anjou zabierze do grobu tajemnicę Treadstone-71. Jason przyśpieszył kroku, sięgając pod płaszcz po swój ciężki pistolet.

Siepacze Carlosa byli już w zasięgu metrów; śpieszyli się teraz – wyrok musi być wykonany prędko, zanim ofiara zorientuje się, co się święci.

– „Meduza”! – ryknął Bourne, nie wiedząc, dlaczego nie krzyknął d’Anjou. – „Meduza”! „Meduza”!

D’Anjou gwałtownie odwrócił głowę; na jego twarzy odmalowało się przerażenie. Kierowca czarnego sedana odwrócił się i wymierzył broń w Jasona, jego kompan wziął na cel byłego „meduzyjczyka”, d’Anjou. Bourne dał nura w prawo, wyciągając pistolet. Trzymając go oburącz wystrzelił przed siebie i trafił, bo mężczyzna celujący w d’Anjou wygiął się do tyłu, jak gdyby nagle zesztywniały mu nogi, po czym runął na bruk. Nad Jasonem rozerwały się dwa pociski, kule przebiły metal za jego głową. Bourne poturlał się w lewo, złapał oburącz pistolet i wycelował w kierowcę sedana. Dwukrotnie pociągnął za spust; tamten krzyknął i osunął się; jego twarz zalała się krwią.

Ludzi przed Luwrem ogarnęła panika. Zrobił się rwetes, rodzice zaczęli osłaniać dzieci, inni rzucili się schodami ku ogromnym drzwiom, uniemożliwiając strażnikom muzeum wydostanie się na zewnątrz.

Bourne wstał, rozglądając się za d’Anjou. Starszy pan zdołał ukryć się za blokiem białego granitu, zza którego teraz wyczołgiwała się zabawnie jego duża wystraszona postać. Schowawszy pistolet za pasek, Jason skoczył w rozhisteryzowany tłum i rozpychając zdenerwowanych ludzi, torował sobie drogę do człowieka, który mógł udzielić mu odpowiedzi. Treadstone! Treadstone!

Dotarł wreszcie do siwowłosego „meduzyjczyka”.

– Wstawaj! – rozkazał. – Zmywamy się stąd!

– Delta! To był człowiek Carlosa! Znam go, używałem go! A tu chciał mnie zabić!

– Wiem. Chodź! Prędko! Zaraz zjawią się tu inni; będą nas szukać. Ruszaj się!

Kątem oka Bourne dojrzał coś ciemnego. Odwrócił się, instynktownie popychając d’Anjou na ziemię i w tym momencie śmignęły obok nich cztery pociski wystrzelone z pistoletu przez czarną postać stojącą nie opodal taksówek. Posypały się odłamki granitu i marmuru. To był on! Szerokie, barczyste ramiona odcinające się od tła, wąskie biodra podkreślone krojem szytego na miarę czarnego garnituru… smagła twarz przysłonięta biała jedwabną chustką poniżej czarnego kapelusza z wąskim rondem. Carlos!

Znajdź Carlosa! Złap Carlosa w pułapkę! Kain to Charlie, a Delta to Kain!

Nie, źle!

Znajdź Treadstone! Odczytaj wiadomość! Odszukaj właściwego człowieka! Odszukaj Jasona Bourne’a!

Czuł, że odchodzi od zmysłów! Zamazane obrazy z przeszłości nakładały się na tę straszną rzeczywistość doprowadzając go do obłędu. Jakieś drzwi w jego głowie to się otwierały, to zamykały, uchylały się niespodziewanie i zatrzaskiwały z hałasem; na chwilę zapalało się jakieś światło, po czym zapadała ciemność. Poczuł znowu w skroniach ostre, bolesne pulsowanie. Ruszył w stronę mężczyzny w czarnym garniturze i białej jedwabnej apaszce na twarzy. Nagle zobaczył jego oczy i otwór lufy – trzy ciemne pociski leciały ku niemu, jak trzy czarne promienie z lasera. Bergeron?… Czyżby to był Bergeron? Czyżby? A Zurych… a… Nie ma czasu!

Pochylił się w lewo, po czym uskoczył w prawo, poza linię strzału. Pociski trafiły po kolei w kamień, wzniecając grad odłamków. Wczołgawszy się pod zaparkowany samochód, Jason zobaczył między kołami uciekającego człowieka. Pulsowanie w skroniach ustało, lecz ból trwał. Jason wypełznął spod samochodu, wstał i pobiegł w stronę marmurowych schodów.

I cóż najlepszego zrobił? D’Anjou zniknął! Jak mógł do tego dopuścić? Odwrotna pułapka to nie pułapka! Jego strategia obróciła się przeciw niemu, doprowadzając do tego, że jedyny człowiek, który mógł mu coś wyjaśnić, uciekł. Śledził ludzi Carlosa, a ludzie Carlosa śledzili jego! Od Saint-Honoré. Wszystko na nic; jakaś chorobliwa niemoc owładnęła jego ciałem.

I wtedy usłyszał słowa dobiegające zza pobliskiego samochodu. Ostrożnie wyłonił się zza niego Philippe d’Anjou.

– Tam Quari jest bliżej, niż by się wydawało. Dokąd pójdziemy, Delta? Nie możemy tu zostać.

Siedzieli za przepierzeniem w zatłoczonej kafejce przy rue Visage, wąskiej uliczce na tyłach Montmartre’u. Pijąc powoli podwójną brandy, d’Anjou mówił niskim, zadumanym głosem.

– Wyjadę znów do Azji. Do Singapuru, Hongkongu albo może na Seszele. Francja nigdy mi nie służyła, a teraz to już całkiem.

– Może nie będziesz musiał – odparł Bourne, pociągając łyk whisky i czując, jak ciepły płyn rozpływa się szybko po ciele, dając mu krótkie ukojenie. – Naprawdę tak uważam. Powiedz mi to, co chcę wiedzieć, a ja wyjawię ci… – przerwał, bo ogarnęły go wątpliwości; nie, jednak powie. – Wyjawię ci, kim jest Carlos.

– Nie jestem tym specjalnie zainteresowany – odrzekł były „meduzyjczyk” patrząc na Jasona uważnie. – Powiem ci, co będę mógł. Czemu miałbym cokolwiek ukrywać? Oczywiście, na policję nie pójdę, ale gdybym wiedział coś, co ułatwiłoby ci schwytanie Carlosa, to świat stałby się dla mnie bezpieczniejszy, nieprawdaż? Wolałbym jednak nie być zamieszany w to osobiście.

– Nie jesteś nawet ciekaw?

– Co najwyżej akademicko, bo wyraz twojej twarzy mówi mi, że mnie zaskoczysz. Stawiaj więc swoje pytania, a potem wpraw mnie w zdumienie.

– Będziesz zaskoczony.

Bez żadnego uprzedzenia d’Anjou powiedział cicho:

– Bergeron?

Jason zamarł; przyglądał mu się w milczeniu. D’Anjou kontynuował.

– Wiele razy o tym myślałem. Ilekroć rozmawialiśmy ze sobą, patrzyłem na niego i zastanawiałem się, czy to on. Ale za każdym razem oddalałem od siebie tę myśl.

– Dlaczego? – przerwał mu Bourne, nie przyznając jednak „meduzyjczykowi”, że trafił w sedno.

– Widzisz, pewności nie mam, ale czuję, że to nie tak. Być może dlatego, że o Carlosie dowiedziałem się najwięcej właśnie od René Bergerona. Ma fioła na jego punkcie; pracuje dla niego od dawna i szczyci się jego zaufaniem. Jedyne, co mnie zastanawia, to to, dlaczego aż tyle o nim mówi?