Выбрать главу

– Nikt od was tego nie wymagał. Czy jest jeszcze coś, co mógłbyś mi powiedzieć?… Czy znają dokładnie umiejscowienie Treadstone?

– Oczywiście. Powiedział mi o tym Bergeron. Rezydencja w Nowym Jorku na Wschodniej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Pod sto czterdziestym. Czy nie tak?

– Być może… jeszcze coś?

– To, o czym, rzecz jasna, wiesz. Ta strategia, której, muszę przyznać, nie rozumiem.

– To znaczy?

– Że Amerykanie myślą, iż przeszedłeś na drugą stronę. A mówiąc dokładniej chcą, aby Carlos myślał, że ty przeszedłeś na drugą stronę.

– Dlaczego? – Był już blisko. To tu!

– Chodzi o ten długi okres ciszy, dokładnie sześć miesięcy. Co zbiegło się z ustaniem aktywności Kaina. Do tego doszła skradziona forsa, ale bardziej znacząca była ta cisza.

Jest. Wiadomość. Cisza. Miesiące spędzone w Port Noir. To szaleństwo w Zurychu, zwariowane wydarzenia w Paryżu. Nikt nie ma pojęcia, co się naprawdę stało! Każą mu się ujawnić. Wyjść na powierzchnię. Miałaś rację, Marie, najdroższa, najukochańsza moja. Miałaś rację od samego początku.

– I to już wszystko? – spytał Bourne, usiłując zapanować nad niecierpliwością w głosie, bo najbardziej ze wszystkiego pragnął teraz wrócić do Marie.

– Wszystko, o czym wiedzą, ale zechciej wzięć pod uwagę, że nigdy mi dużo nie mówili. Wzięli mnie ze względu na to, że byłem w „Meduzie” – bo dowiedzieli się, że Kain też do niej należał – lecz nigdy nie dopuszczali mnie blisko Carlosa.

– Byłeś dostatecznie blisko. Dzięki. – Jason położył na stoliku kilka banknotów i zaczął zbierać się do wyjścia.

– Jest jeszcze jedno – powiedział d’Anjou. – Nie wiem, czy ma to jeszcze jakieś znaczenie, ale oni wiedza, że nie nazywasz się Jason Bourne.

– Co takiego?

– Dwudziestego piątego marca. Czyżbyś zapomniał, Delta? To już za dwa dni, a ta data jest okropnie ważna dla Carlosa. Wydał odpowiednie rozkazy. Dwudziestego piątego chce mieć twoje zwłoki. Tego samego dnia zamierza dostarczyć je Amerykanom.

– O czym ty mówisz?

– 25 marca 1968 roku został stracony w Tam Quan Jason Bourne. Ty to zrobiłeś.

31

Kiedy otworzyła mu drzwi, stał w nich przez chwilę, wpatrzony w wędrujące po jego twarzy jej duże brązowe oczy, w których malował się strach pomieszany z ciekawością. Wiedziała. Nie to, jaka jest ta odpowiedź, ale że istnieje i że on wrócił, by ją oznajmić. Wszedł do pokoju, ona zamknęła drzwi.

– A więc stało się – powiedziała.

– Stało się. – Bourne odwrócił się i wyciągnął do niej ręce. Podeszła, objęli się w milczeniu, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. – Miałaś rację – wyszeptał w końcu dotykając wargami jej miękkich włosów. – Pozostało jeszcze wiele spraw nie wyjaśnionych, może na zawsze, ale ty miałaś rację. Nie jestem Kainem, nie ma żadnego Kaina, nigdy nie było. Mówią o kimś, kto nigdy nie istniał. Został wymyślony, żeby wywabić Carlosa. Ja go udaję. Członek „Meduzy” o imieniu Delta zgodził się udawać nie istniejącego Kaina, i ja nim jestem.

Odsunęła się, nie puszczając go z objęć.

– „Kain to Charlie…” – powiedziała cicho.

– A Delta to Kain – dokończył Jason. – Mówiłem to?

Marie przytaknęła.

– Tak, kiedyś w Szwajcarii wykrzykiwałeś to przez sen. Ale nigdy nie wymieniałeś Carlosa, tylko Kaina i…Deltę. Powiedziałam ci o tym rano, ale ty milczałeś. Popatrzyłeś tylko przez okno.

– Bo nic nie rozumiałem. Dalej nie rozumiem, przyjmuję jedynie do wiadomości. Wyjaśnia to bardzo wiele.

– Prowokator. – Znowu pokiwała głową. – Ten jakiś szyfr, którym się posługujesz, dziwne wyrażenia, skojarzenia. Ale czemu? Dlaczego ty?

– „Żeby zacząć od nowa”. Tak powiedział.

– Kto?

– D’Anjou.

– Ten, którego widziałeś na schodach w Parc Monceau? Ten, który obsługiwał centralkę telefoniczną?

– Należał do „Meduzy”. Znałem go.

– Co ci powiedział?

Bourne powtórzył wszystko. Na twarzy Marie pojawiła się ulga, którą sam też odczuwał. Jej oczy zalśniły blaskiem, szyja zaczęła pulsować, a z gardła wyrywał się radosny okrzyk. Widać było, że nie może się doczekać, kiedy skończy, by móc go znów przytulić.

– Jasonie! – zawołała, obejmując dłońmi jego twarz. – Najdroższy, mój najdroższy! Mój przyjaciel wrócił do mnie. My to wszystko wiedzieliśmy, przeczuwaliśmy!

– Niezupełnie wszystko – odparł dotykając jej policzka. – Dla ciebie jestem Jasonem, dla siebie Bourne’em, bo tak mnie nazwano. Używam go, ale to nie jest moje nazwisko.

– Zmyślone?

– Nie, on istniał. Mówią, że zabiłem go w miejscu o nazwie Tam Quan.

Zsunęła dłonie z twarzy na jego ramiona, nie puszczając go jednak od siebie.

– Musiała być jakaś przyczyna.

– Wierzę, że była. Ale nie wiem. Może dlatego chciałem zacząć od nowa.

– To nie ma znaczenia – stwierdziła, zabierając ręce. – To stało się dawno, dziesięć lat temu. Teraz chodzi tylko o to, żebyś odnalazł ludzi z Treadstone, bo oni cię szukają.

– Podobno Amerykanie sądzą, że przeszedłem na druga stronę. Tak mówi d’Anjou. Przez sześć miesięcy nie otrzymali ode mnie żadnej wiadomości, aż z konta w Zurychu zniknęły miliony. Pewnie uważają mnie za swoją najkosztowniejszą pomyłkę.

– Możesz wyjaśnić, co się stało. Nie zerwałeś umowy świadomie; zresztą i tak nie mógłbyś robić tego dalej. To już niemożliwe. Nie pamiętasz szkolenia, jakie przeszedłeś. Zostały ci tylko jakieś jego fragmenty – obrazy i zdania, których nie potrafisz do niczego odnieść. Ludzie, których przypuszczalnie powinieneś znać, są ci obcy. Pamiętasz tylko jakieś twarze bez nazwisk, nie wiedząc, gdzie się ich spodziewać i do kogo należą.

Bourne zdjął płaszcz i wyciągnął zza paska pistolet. Przyjrzał się uważnie tłumikowi – brzydkiemu, perforowanemu przedłużeniu lufy, dzięki któremu huk wystrzału stawał się podobny do odgłosu splunięcia. Poczuł do niego obrzydzenie. Podszedł do biurka, schował broń i wsunął z hałasem szufladę. Nie zdejmując dłoni z gałki, przeniósł wzrok na lustro, skąd patrzyła na niego twarz bez imienia.

– I cóż bym im powiedział? – spytał. – Tu Jason Bourne. Wiem oczywiście, że się tak nie nazywam, bo Jasona Bourne’a sam zabiłem, jednakże wy mnie tak nazwaliście… Przepraszam panów bardzo, ale w drodze do Marsylii zdarzyła mi się przygoda. Straciłem coś – o, na to nie ma ceny – to tylko moja pamięć. Zdaje się, że mamy ze sobą jakąś umowę, ale nie pamiętam jaką, z wyjątkiem paru głupich zdań w rodzaju „Znajdź Carlosa!” i „Złap Carlosa!” oraz coś o tym, że Delta to Kain, Kain zaś zastępuje Charliego, a z kolei Charlie to sam Carlos. I dlatego mogłoby się wam wydawać, że ja pamiętam. Niewykluczone, że myślicie sobie: „Mamy tego drania. Wsadźmy go na parędziesiąt lat do jakiejś klatki. Już nie chodzi o to, że nas tak nabrał, ale o to koszmarne zamieszanie, jakie spowodował”. – Bourne odwrócił się do Marie. – Nie żartuję. Co im powiem?

– Prawdę – odrzekła. – Uwierzą ci. Wysłali do ciebie wiadomość; próbują dotrzeć do ciebie. A co do tych sześciu miesięcy, to wyślij telegram do Washburna w Port Noir. Prowadził dziennik twojej choroby – obszerny, szczegółowy dziennik.

– Pewnie by nie odpowiedział. Umówiliśmy się, że za złożenie mnie do kupy otrzyma trzecią część pieniędzy z konta w Zurychu, do którego sam nie miał dostępu. Wysłałem mu ponad milion amerykańskich dolarów.