– Angelus Domini…
– Przyniosłeś mi to? – przerwał mu szept: złość wstrząsnęła ciemną sylwetką księdza.
– Tak. Wetknął mi go w dłoń szlochając jak pijany i kazał się wynosić. Spalił list od Kaina i powiedział, że zaprzeczy każdemu słowu na ten temat. – Starzec wsunął kartki za zasłonę.
– Użył jej papeterii… – szept zabójcy urwał się, ciemna dłoń powędrowała ku ciemnej głowie, zza kotary wydobył się stłumiony, bolesny jęk.
– Proszę cię, Carlosie, pamiętaj, że posłaniec nie odpowiada za treść przynoszonych przez siebie wieści – powiedział żebrak. – Mogłem ich nie wysłuchać, mogłem odmówić przekazania ich tobie.
– Jak do tego doszło? Dlaczego?…
– To ta Lavier. Poszedł za nią do Parc Monceau, a potem za nimi dwiema do kościoła. Widziałem go w Neilly-sur-Seine, gdy cię ubezpieczałem. Mówiłem ci o tym.
– Wiem. Ale dlaczego? Mógł ją przecież wykorzystać przeciwko mnie na tysiąc różnych sposobów! Dlaczego to zrobił?
– To wynika z listu. Kompletnie zbzikował. Posunął się za daleko, Carlosie. Takie rzeczy się zdarzają; spotkałem się już kiedyś z podobną historią. Podwójny agent, który utracił swych pierwszych zleceniodawców; nie istnieje nikt, kto potwierdziłby jego pierwotną przynależność. Obie strony domagają się jego głowy. Doszedł do takiego punktu, w którym sam już nie wie, kim jest.
– Wie to doskonale! – wyrwał się gniewny szept. – Podpisując się jako Delta, mówi mi, że wie. Obaj wiemy, o co tu chodzi i kim on jest!
Żebrak zawahał się.
– Jeśli to prawda, to wciąż jest dla ciebie niebezpieczny. Ma rację, że Waszyngton go nie tknie. Może nie zechce się do niego przyznać, ale z pewnością odwoła swoich siepaczy, którzy na niego polują. Może nawet pójdzie z nim na ugodę w zamian za jego milczenie.
– Chodzi o te papiery, o których pisze? – spytał terrorysta.
– Tak. W dawnych czasach – w Berlinie, Pradze i Wiedniu – nazywano to „ostatecznym wyrównaniem rachunków”. Bourne używa określenia „ostateczne zabezpieczenie”, ale chodzi prawie o to samo. To rodzaj umowy zawieranej między zleceniodawcą a zleceniobiorcą na wypadek niepowodzenia akcji, śmierci zleceniodawcy i niemożności skorzystania z innego rozwiązania przez zleceniobiorcę. Nie spotkałeś się z tym w Nowogrodzie, bo Sowieci nie dają takich gwarancji. Sowieccy dezerterzy jednakże się ich domagają.
– Dość niewygodne?
– Nieco. Szczególnie, gdy dotyczą tych, którzy podlegali manipulacjom. Kłopotów należy unikać; kłopoty niszczą kariery. Tobie akurat nie muszę tego tłumaczyć. Posługiwałeś się tą techniką po mistrzowsku.
– „W dżungli jest siedemdziesiąt jeden ulic”… – mruknął Carlos, czytając trzymaną kartkę; w jego szepcie słychać było lodowate opanowanie. – „Dżungla jest gęsta jak Tam Quan”… – Tym razem egzekucja odbędzie się według planu. O, tego Tam Quan Jason Bourne nie opuści żywy. Kain umrze, a Delta poniesie śmierć za czyn, który popełnił. Obiecuję ci to, Angélique! Na tym skończyły się zaklęcia i zabójca zaczął myśleć praktycznie. – Czy Villiers wie mniej więcej, kiedy Bourne opuścił jego dom?
– Nie, nie wie. Mówiłem ci, zachowywał się jak obłąkany, był w takim szoku, jak wtedy, gdy telefonował.
– Nieważne. Pierwsze samoloty do Nowego Jorku wystartowały w ciągu ostatniej godziny. W jednym z nich musi być on. Dotrzymam mu towarzystwa w Nowym Jorku, lecz tym razem nie nawalę… mój nóż jest gotów, ostry jak brzytwa. Odetnę mu twarz. Amerykanie dostana swego Kaina bez twarzy! Mogą go sobie nazwać Bourne’em, Deltą czy jak tam zechcą.
Na biurku Aleksandra Conklina zadzwonił telefon w niebieskie prążki. Dźwięk był cichy, stłumiony, przez co wywoływał niesamowite wrażenie. Aparat w niebieskie prążki umożliwiał Conklinowi bezpośrednie połączenie z halą komputerową i bankiem danych. W biurze nie było nikogo, kto mógłby podnieść słuchawkę.
Po wejściu do pokoju funkcjonariusz CIA pośpieszył w stronę biurka kulejąc, nie przyzwyczajony jeszcze do laski dostarczonej mu poprzedniej nocy przez G-2, oddział Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa Mocarstw Sojuszniczych w Europie z siedzibą w Brukseli, gdy odprawiał transport wojskowy do Andrews Field w Wirginii. Rzucił ją gniewnie w kąt i chwiejnie przeszedł przez pokój. Z niewyspania miał przekrwione oczy i zadyszkę; człowiek odpowiedzialny za rozwiązanie sprawy Treadstone był doprawdy przemęczony. Utrzymywał chaotyczną łączność z tuzinem tajnych organizacji – w Waszyngtonie i za granicą, usiłując odkręcić idiotyczna sytuację, która powstała w ciągu ostatniej doby. Przekazał placówkom w Europie, agentom czuwającym na osi Paryż-Londyn-Amsterdam wszystkie informacje, jakie udało mu się wydobyć z kartotek. Bourne żyje i jest bardzo niebezpieczny; usiłował się pozbyć swego zwierzchnika z D. C., a przed dziesięcioma godzinami opuścił Paryż. Należy obstawić wszystkie lotniska i dworce, uaktywnić tajne organizacje. Odszukać go i zabić!
Conklin oparł się o biurko i sięgnął po słuchawkę.
– Słucham?
– Mówi Dwunastka Komputera – usłyszał wyraźny męski głos. – Chyba coś mamy. W każdym razie nie występuje ono na liście rządowej.
– Co, na miłość boską?
– Nazwisko, które podał pan przed godziną. Washburn.
– Więc o co chodzi?
– Dziś rano niejaki George P. Washburn został przerzucony samolotem linii Air France z Paryża do Nowego Jorku. Wprawdzie Washburn to dość popularne nazwisko i mógłby to być jakiś biznesmen, który ma chody, lecz na liście pasażerów figuruje jako dyplomata z NATO. Sprawdziliśmy. W rządzie nigdy o takim nie słyszeli. Nie istnieje żaden Washburn, który byłby zaangażowany w trwające obecnie negocjacje NATO z rządem Francji czy jakiegoś innego kraju członkowskiego.
– Więc jak, do diabła, doszło do tego przerzucenia? Kto przyznał mu status dyplomatyczny?
– Usiłowaliśmy dowiedzieć się czegoś w Paryżu; nie obeszło się bez trudności. Stoi za tym Brevet Militaire. Taka cicha grupka.
– Brevet? Od kiedy to zajmują się przerzucaniem przez granicę naszych ludzi?
– To mógłby być każdy, niekoniecznie „nasz” czy „ich”. Ot, uprzejmość gospodarza i francuskiego przewoźnika. To jedyny sposób, by otrzymać przyzwoite miejsce w przepełnionym samolocie. A poza tym ten Washburn miał brytyjski, nie amerykański, paszport.
„Mieszka tam pewien lekarz, Anglik o nazwisku Washburn”… To on! To Delta! Dogadał się z Brevet… Ale dlaczego Nowy Jork? Czym jest dla niego Nowy Jork? I kto z wysoko postawionych w Paryżu go protegował? Co on im powiedział? O, Chryste? Ile on im powiedział?
– O której zakończył się lot? – spytał Conklin.
– O dziesiątej trzydzieści siedem rano. Niewiele ponad godzinę temu.
– W porządku – odrzekł człowiek, który stracił stopę podczas operacji „Meduza”, kuśtykając wokół biurka w stronę krzesła. – Dostarczył mi pan informację, a teraz proszę wszystko wymazać. Usunąć. Wszystko, co mi pan przekazał. Czy to jasne?
– Rozumiem, sir. Wymazane, sir.
Conklin odłożył słuchawkę. Nowy Jork. Nowy Jork? Nie Waszyngton, ale Nowy Jork! Przecież w Nowym Jorku już nic nie ma. Delta wie o tym. Jeśli zasadzałby się na kogoś z Treadstone – jeśli zasadzałby się na niego – poleciałby prosto do Dulles. O co chodzi z tym Nowym Jorkiem?
I dlaczego Delta wpadł na pomysł, żeby posłużyć się nazwiskiem Washburn? To tak, jakby telegraficznie powiadamiał o swoich planach; musiał wiedzieć, że prędzej czy później ktoś rozszyfruje to nazwisko… Później… jak już tam będzie! Delta informował ocalałych członków Treadstone, że występuje z pozycji siły. Jeśli zechce, to ujawni nie tylko działalność Treadstone, ale Bóg wie, co jeszcze. Siatki agentów, których używał jako Kain, podsłuchy i podstawione konsulaty, będące niczym innym jak elektronicznymi placówkami szpiegowskimi… nawet to krwawe widmo o nazwie „Meduza”. Jego kontakty z Brevet miały powiedzieć tym z Treadstone, jak wysoko doszedł. W ten sposób dawał do zrozumienia, że skoro potrafił wniknąć do tak wyrafinowanej grupy strategów, nic nie jest w stanie go powstrzymać. Niech to diabli, powstrzymać go – ale przed czym? O co chodzi? Miał przecież miliony, mógł się po prostu wycofać.