Jason zamknął drzwi nasłuchując odgłosów na schodach. Cisza. Spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę. Złodziej? Morderca? Co to za jeden?
Policja? Czyżby Vermieter pensjonatu złamał kodeks Steppdeckstrasse dla nagrody? Bourne odwrócił intruza i wyjął mu portfel. Druga natura kazała mu zabrać pieniądze, choć wiedział, że to śmieszne; znalazł przy nim niewiele. Obejrzał różne karty kredytowe i prawo jazdy; uśmiechnął się, ale wkrótce jego uśmiech znikł. Nie było w tym nic zabawnego – karty kredytowe wystawione na różne nazwiska, a nazwisko na prawie jazdy nie pasowało do żadnej z nich. Nieprzytomny mężczyzna nie był policjantem.
Był to profesjonalista, który przyszedł na Steppdeckstrasse zabić Jasona. Ktoś go wynajął. Ale kto? Kto mógł wiedzieć, że on tutaj jest?
Czyżby ta kobieta? Czy wspomniał o Steppdeckstrasse, kiedy patrzył na rząd schludnych domków szukając numeru 37?… Nie, to nie ona; mógł wprawdzie coś powiedzieć, ale ona by i tak nie zrozumiała, A nawet gdyby, to zamiast zawodowego mordercy w jego pokoju byłaby policja otaczająca kordonem te ruderę.
Wyobraźnia Bourne’a przywołała obraz stojącego przy stole i spływającego potem wielkiego tłustego mężczyzny. Ten sam mężczyzna ocierając pot ze swoich wydatnych warg mówił o „odwadze nic nie znaczącego kozła, któremu udało się przeżyć”. Czyżby to był przykład jego techniki pozostawania przy życiu? Czy on wiedział o Steppdeckstrasse? Czy znał zwyczaje gościa, którego widok tak go przeraził? Czy był w tym obskurnym pensjonacie? Dostarczył tu kopertę?
Jason złapał się za głowę i zamknął oczy. Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć? Kiedy ustąpi ta mgła? I czy w ogóle kiedykolwiek ustąpi?
Przestań się zadręczać…
Otworzył oczy i skoncentrował wzrok na leżącym blondynie. Mało nie wybuchnął śmiechem – miał w ręku wizę wyjazdowa z Zurychu i zamiast się cieszyć, tracił czas zadręczając się. Schował portfel mordercy do kieszeni wtykając go za portfel markiza de Chambord, podniósł broń, wsunął ją za pasek, a następnie zawlókł nieprzytomną postać na łóżko.
W chwilę potem mężczyzna został przywiązany do wygniecionego materaca i zakneblowany kawałkiem podartego prześcieradła, którym Jason owiązał mu twarz. Nie ruszy się z miejsca przez kilka godzin, a za kilka godzin Jasona już nie będzie w Zurychu, i to wszystko dzięki uprzejmości spoconego tłuściocha.
Jason spał w ubraniu, więc nie było co pakować, nie miał nic do zabrania poza płaszczem. Włożył go na siebie i wypróbował nogę – trochę późno. W podnieceniu ostatnich kilku minut zupełnie zapomniał o bólu; ale ból pozostał, tak jak i utykanie, choć ani jedno, ani drugie nie uniemożliwiało mu poruszania się. Z ramieniem było nieco gorzej – ogarniał je jak gdyby powolny paraliż: koniecznie musi iść do lekarza. A głowa… o głowie wolał nie myśleć.
Wyszedł na słabo oświetlony korytarz, zamknął za sobą drzwi i stał bez ruchu nasłuchując. Z góry doszedł go wybuch śmiechu; Jason przylgnął plecami do ściany, z bronią w pogotowiu. Śmiech ucichł – był to śmiech pijaka, bezsensowny, głupkowaty.
Pokuśtykał do schodów i trzymając się poręczy zaczął schodzić na dół. Znajdował się na najwyższym piętrze trzypiętrowego budynku – poprosił o najwyżej położony pokój, ponieważ instynktownie przywołał na pamięć „wysoki poziom”. Dlaczego mu to przyszło do głowy? I co to miało znaczyć w kontekście wynajęcia obskurnego pokoju na jedna noc? Kryjówki?
Dość tego!
Znalazł się na podeście pierwszego piętra, cały czas schodząc przy akompaniamencie skrzypienia drewnianych stopni. Gdyby Vermieter wyszedł teraz ze swojego mieszkania na parterze, żeby zaspokoić ciekawość, byłaby to na wiele godzin ostatnia potrzeba, jaką by zaspokoił.
Hałas. Szelest. Krótkie otarcie się delikatnej tkaniny o szorstką powierzchnię. Materiału o drewno. Ktoś się ukrywał na krótkim odcinku korytarza pomiędzy końcem jednych schodów a początkiem drugich. Nie zakłócając rytmu swego kroku wpatrzył się w mrok: w ścianie po prawej stronie było troje drzwi we wnękach, tak samo jak piętro wyżej. W jednej z tych wnęk…
Zrobił jeszcze krok. Nie w pierwszej, pierwsza była pusta, i nie w ostatniej – korytarz kończył się ślepo, nie było tam miejsca na jakikolwiek ruch. A więc druga z kolei, tak, drugie drzwi. Z tej wnęki można było rzucić się naprzód, w lewo czy w prawo, albo pchnąć niczego nie podejrzewającą ofiarę, tak żeby wywinęła kozła przez poręcz i spadła ze schodów.
Bourne skręcił w prawo, przekładając rewolwer do lewej ręki, a prawą sięgając do paska po pistolet z tłumikiem. Dwa kroki przed wnęką wycelował automat, który trzymał w lewej ręce w mrok i jednocześnie obrócił się stając plecami do ściany.
– Was?… – Pojawiło się ramię. Jason wypalił – kula rozerwała dłoń. – Ach! – Postać wychyliła się w szoku, niezdolna złożyć się do strzału. Bourne strzelił ponownie trafiając mężczyznę w udo: ranny padł na ziemię, wijąc się i kuląc. Jason zbliżył się o krok i przyklęknął przyduszając mu piersi kolanem i przykładając broń do głowy. Odezwał się szeptem:
– Czy tam na dole jest jeszcze ktoś?
– Nein! – odparł mężczyzna krzywiąc się z bólu. – Zwei… tylko nas dwóch. Zapłacili nam.
– Kto wam zapłacił?
– Wiesz kto.
– Mężczyzna imieniem Carlos?
– Nie odpowiem. Możesz mnie zabić.
– Skąd wiedzieliście, że tu jestem?
– Chernak.
– On nie żyje.
– Teraz. Ale wczoraj żył. Do Zurychu dotarła wiadomość, że żyjesz. Sprawdziliśmy każdego… wszędzie. Chernak wiedział.
Bourne zagrał.
– Łżesz! – Wcisnął mężczyźnie lufę pistoletu w szyję. – Nigdy nie mówiłem Chernakowi o Steppdeckstrasse.
Mężczyzna znów się skrzywił, odginając szyję do tyłu.
– Może nie musiałeś. Ta hitlerowska świnia miała wszędzie swoich kapusiów. Dlaczego Steppdeckstrasse miałaby być wyjątkiem? Tylko on cię potrafił opisać. Nikt inny.
– Owszem, mężczyzna z „Drei Alpenhäuser”.
– Nigdy nie słyszeliśmy o takim mężczyźnie.
– Co to za „my”?
Facet przełknął ślinę i jego wargi rozciągnęły się w grymasie bólu.
– Biznesmeni… tylko biznesmeni.
– A twój zawód to zabijanie, co?
– Nie powinienem z tobą gadać. Ale nein. Mieliśmy cię wziąć, nie zabijać.
– Dokąd?
– Mieli nam powiedzieć przez radio. Na częstotliwości samochodowej.
– Wspaniale – rzekł Jason bezbarwnym głosem. – Jesteś nie tylko kiepski, ale jeszcze usłużny. Gdzie masz samochód?
– Przed domem.
– Dawaj kluczyki! – Bourne pomyślał, że samochód zidentyfikuje po radiu.
Mężczyzna usiłował się opierać. Odepchnął kolano Bourne’a i zaczął się turlać w stronę ściany.
– Nein!
– Nie masz wyboru. – Jason walnął go kolbą pistoletu w głowę. Szwajcar stracił przytomność.
Bourne znalazł kluczyki – były trzy w skórzanym etui – zabrał mu broń i schował do kieszeni. Była mniejsza niż pistolet Bourne’a i nie miała tłumika, co nadawało wiarygodności zapewnieniom mężczyzny, że mieli Jasona wziąć żywego. Blondyn na górze spełniał rolę czujki i dlatego w razie konieczności postrzelenia ofiary musiał mieć broń z tłumikiem. Głośny strzał mógłby spowodować komplikacje. Szwajcar na pierwszym piętrze go ubezpieczał – jego broń była głównie na postrach.