— Powiedz.
Westchnęła.
— Dobrze. Nie przestawaj, to ci opowiem. Niebo w tym świecie, który mi się śnił, jest całe rozświetlone. Milion miliardów gwiazd otacza planetę, cały czas jest dzień, wspaniały dzień. Te istoty unoszą się w atmosferze. Są ogromne, podobne do gigantycznych meduz; przezroczyste, z różnymi bardzo intrygującymi wypustkami. Och, Ed, nie powinnam ci tego mówić!
Ferguson gładził jej sterczący sutek.
— Świetnie ci idzie. Mów dalej.
— Każdy taki stwór jest jakby kolonią organizmów. W środku jest ciemny mózg, dalej te spiralne, dyndające wypustki, które chwytają pokarm i jeszcze te z nóżkami w kształcie wioseł, napędzające kolonie, i te, które… te od reprodukcji, i… och nie wiem, jeszcze chyba z pięćdziesiąt innych, wszystkie sczepione razem, splątane, każdy z rodzajem własnego umysłu, lecz zarazem wszystkie podłączone do centralnego mózgu. A na zewnątrz tego wszystkiego są receptory, które funkcjonują w tym oślepiającym świetle jak oczy, ale nie są oczami, bo otaczają to całe…
— Czy wyglądało to tak samo jak poprzednim razem, gdy miałaś ten sen?
— Nie wiem, Ed. Przecież miałam kasowanie. Uciekło mi, ale myślę, że musiało być wszystko tak samo, bo to prawdziwa projekcja prawdziwego świata, więc dlaczego miałaby być za każdym razem inna?
On nic nie wiedział o prawdziwej projekcji prawdziwego świata, ale jej opis z całą pewnością był identyczny. Używała nawet tych samych fraz co dzień, dwa, trzy albo cztery dni temu, gdy po raz pierwszy opowiedziała mu o ludziach-meduzach i niebie pełnym światła. Co prawda podobnie jak ona nie pamiętał tego, ale miał wszystko zapisane na rekorderze. Tak właśnie wtedy mówiła: „sczepione, splątane organizmy” i „ciemny mózg wewnątrz przezroczystego ciała”.
— Nie wolno ci mówić, że ci opowiedziałam, Ed.
— Oczywiście że nic nie powiem.
— Proszę, przytul mnie jeszcze raz.
Skinął głową. Jej twarz zbliżyła się do jego, zobaczył błyszczące oczy i rozchylone, wilgotne wargi odsłaniające koniuszek języka. Biedna, tłusta dziwka. Pewnie marzy jej się, by zostawić tu ciało, przenieść się do tamtego świata i żyć jak te meduzopodobne stwory z dyndającymi wypustkami. Długo i szczęśliwie.
— Och, Ed… Ed…
Cholera — pomyślał. — Nie da się od tego uciec. Oni wszyscy naprawdę mają te sny. Wszyscy oprócz mnie mają takie same sny. Bóg wie dlaczego. Dranie, sukinsyny. Wszyscy tylko nie ja. Zastanowił się, jak mógłby to wszystko wykorzystać. Przecież musi się dać jakoś na tym zarobić. Całe życie robił interes na rzeczach, które były udziałem innych, jego zaś omijały. I tym razem musi tak być. Może będą potrzebowali kogoś, kto jest na te sny odporny, a wtedy może będę mógł wytargować przerwanie tego cholernego kasowania albo coś innego?
April przycisnęła się do niego mocno biodrami.
— Tak — odpowiedział łagodnie. Umowa jest umową. Powiedziała mu to, co chciał wiedzieć, więc teraz on musi wywiązać się z obietnicy. Jeszcze raz wsunął rękę pod sweter.
5
— Lista snów — zażądała Elszabet. Ściana danych w jej gabinecie rozbłysła jak tablica świetlna na giełdzie.
1. Zielony Świat: sześć doniesień. Jedno zielone słońce, gęsta zielona atmosfera, krystaliczni mieszkańcy humanoidalni.
2. Dziewięć Słońc: trzy doniesienia. Dziewięć słońc w różnych kolorach równocześnie na niebie, często widoczna pozaziemska postać olbrzymich rozmiarów.
3. Podwójna Gwiazda I: siedem doniesień. Duże czerwone słońce, drugie niebieskie, zmienne, istota pozaziemska z rogami na białej płycie kamiennej.
4. Podwójna Gwiazda II: dwa doniesienia. Jedna żółta gwiazda, jedna biała, obie znacznie większe od Słońca, wypływająca z nich materia tworzy zasłonę wokół całego systemu, powodując powstanie czerwonej zorzy na niebie wokół planety.
5. Świetlna Kula: sześć doniesień. Planeta umiejscowiona wewnątrz kulistego skupiska gwiazd tworzących jednolitą sferę światła, zamieszkała przez złożone organizmy meduzoidalne unoszące się w atmosferze.
6. Niebieski Olbrzym: dwa doniesienia. Olbrzymia niebieska gwiazda emitująca silne promieniowanie, powierzchnia planety ciekła, bulgocząca, eteryczni mieszkańcy niezbyt wyraźnie widoczni.
— Wprowadzanie danych — powiedziała Elszabet i zaczęła wprowadzać nowe doniesienia o snach:
April Cranshaw — Niebieski Olbrzym;
Tomas Menendez — Zielony Świat;
Ojciec Christie — Podwójna Gwiazda II.
Biedny ojciec Christie. Znosił sny najgorzej ze wszystkich, interpretując je za każdym razem jako indywidualne przesłanie od Boga. Wciąż nie chciał się z nimi rozstawać. Co rano musiała długo go przekonywać i zwykle potrzebne były dwa kasowania, żeby wszystko wymazać. Może gdybyśmy go nie kasowali — pomyślała — sny straciłyby dla niego część tej transcendentalnej mocy i byłby trochę spokojniejszy. Jednak bez kasowania musiałby uporać się z faktem, że Bóg przychodził do niego w ciągu ostatnich kilku tygodni pod wieloma różnymi, dziwacznymi postaciami. Najprawdopodobniej gdyby miał jednorazowy dostęp do większej liczby snów, cierpiałby już na głębokie, nieuleczalne rozdwojenie jaźni. Lepiej niech myśli, że każdy z nich śni po raz pierwszy.
Elszabet kontynuowała wprowadzanie danych:
Philippa Bruce — Świetlna Kula;
Alleluja CX1113 — Dziewięć Słońc.
Poczuła coś jakby początek bólu głowy, lekkie pulsowanie wokół skroni. Dziwne. Nigdy nie bolała jej głowa. Prawie nigdy. Może to okres? Nie — pomyślała. — Efekty ataku Nicka Podwójnej Tęczy? Ale to było ponad tydzień temu. Może po prostu ogólne zmęczenie i stres? Ta cała sprawa snów? Tak czy inaczej niemiłe uczucie nasilało się. Ucisk za oczami, nieprzyjemny, wstrętny. Nacisnęła funkcję neutralizatora na zegarku i zaaplikowała sobie dawkę dźwięku alfa. Po raz pierwszy od wieków! Napięcie trochę złagodniało.
Zaczęła znowu:
Teddy Lansford — Dziewięć Słońc.
Rozległo się pukanie do drzwi. Elszabet zmarszczyła brwi i spojrzała na monitor kontrolny. Na zewnątrz stał Dan Robinson, opierając się swobodnie o framugę drzwi.
— Masz chwilę czasu? — zapytał. — Mam dla ciebie coś nowego.
Wpuściła go. Musiał pochylić się przechodząc przez próg. Robinson był wysokim mężczyzną o wyglądzie koszykarza; same ręce i nogi. Właściwie wypełniał sobą całe pomieszczenie. Biuro Elszabet było tylko małym, funkcjonalnym pokoikiem; podłoga z szarych desek, małe okno, pomarańczowa świetlówka nad głową. Nie było nawet biurka i komputera; tylko parę krzeseł. Tak jej się właśnie podobało.
Robinson przyjrzał się ścianie danych, na której widniało nazwisko Teddy Lansforda. Kiwnął głową w tę stronę.
— To chyba jego czwarty?
— Trzeci — odpowiedziała Elszabet.
— Trzeci. Wszystko jedno. Dlaczego on ma sny, a my nie? To niezrozumiałe, że tylko jeden pracownik ma sny.
— Może tylko on jeden się przyznaje? — Nie wypowiedziała tego z naciskiem. Zielony Świat u Naresha Patela był wciąż tajemnicą i tak pozostanie, dopóki Patel będzie sobie tego życzył.