Выбрать главу

— Chodź — szepnęła ochrypłym głosem.

Przysunęli się do siebie. Nigdy jeszcze nie czuł niczego podobnego. To było jak sen. Piękne, a zarazem zadziwiające. Nigdy nie był romantykiem, zwłaszcza w tych sprawach, ale tym razem było inaczej. To było coś nowego, unikatowego. Może sprawiła to bliskość przybycia bogów? Tak, z pewnością. Tu, na wzgórzu, na północ od San Francisco, w świetle księżyca, gwiazd i jaśniejącej Wenus, zrozumiał, że zły czas się kończy. Czuł, jak wszystkie ropiejące rany w jego duszy zaczynają się zasklepiać. Tak, tak. Chungira-Który-Przyjdzie przyjdzie. A gdy pójdę stanąć z nim twarzą w twarz, nie będę sam. Rzeczywiście zostali przemienieni — pomyślał Jaspin. — W jednej chwili, w mgnieniu oka.

— Wiesz co? — powiedział. — Kocham cię.

— A to znaczy, że wreszcie zaczynasz kochać siebie samego — rzekła Lacy. — To pierwszy krok w miłości do drugiej osoby — uśmiechnęła się. — Wiesz? Ja też. Kocham cię, Barry. Po dłuższej chwili znów odezwała się Lacy:

— Zaczekaj, wejdę na górę, w porządku? Nie przeszkadza ci to? O tak, Barry, tak. O tak, dobrze.

5

— Zbliżanie to z pewnością główna przyczyna — powiedziała Elszabet — a przynajmniej jedna z głównych przyczyn.

Było wczesne popołudnie. Siedziała w swoim gabinecie i spoglądała na Dana Robinsona leniwie opierającego się o ścianę przy oknie. W tej pozycji wyglądał, jakby zbudowany był tylko z nóg i ramion. Niebo, widoczne przez małe okienko od północnej strony, szarzało coraz bardziej przykrywane nadciągającymi ciężkimi chmurami.

— Miałeś rację — odezwała się znowu. — Jeśli to, co przydarzyło się April, jest jakąś wskazówką, to zbliżanie musi być ważnym czynnikiem. Teraz jestem gotowa to przyznać.

— Dobrze, to już jest coś.

— Jak ona się czuje?

— Wszystko będzie dobrze — rzekł Robinson, który wrócił właśnie z izby chorych. — Daliśmy jej sto miligramów paksu. Boże, jaka ta dziewczyna wielka! To tylko fala emocji. Napływ krwi do głowy, nic więcej.

— Albo fala gorąca. Szkoda, że jej nie widziałeś. Była czerwona jak burak. Jak pomidor.

Robinson zaśmiał się.

— No tak, niezły pomidor. A właściwie co się stało?

— Jak ustaliliśmy, ułożyłam wszystko tak, żeby przyszła do mojego biura, gdy był tu Tom. Kiedy tylko go zobaczyła, zaczęła ciężko oddychać.

— Hipopotam w słońcu?

— Dan!

— Tak mi po prostu przyszło do głowy. Przepraszam.

— To nie miało związku z seksem, jestem tego pewna, choć ona czerwieniła się jak dziewczę na pierwszej randce. Tom raczej nie wywołuje zainteresowania natury seksualnej, zauważyłeś?

— W każdym razie nie u mnie — powiedział Robinson.

— Tak też myślałam. Ale rzecz w tym, że on jest w ogóle aseksualny. Jest na pewno męski, ale trudno wyobrazić go sobie z kobietą, prawda? Są tacy mężczyźni. On wywołał pewien rodzaj podniecenia u April. To była szybka reakcja: przyspieszony oddech, plamy na policzkach, no i ten rumieniec.

— Tak jak reakcja alergiczna. Przypływ adrenaliny.

— Właśnie. Pokręciła się trochę i powiedziała, że jest podenerwowana. Spytałam ją czym, a ona na to, że to przez wizje, które nachodzą ją coraz częściej i są coraz wyraźniejsze.

— Efekt zbliżania. Tom.

— Powiedziała, że nie potrafi normalnie myśleć. Że trudno jej odróżnić sen od rzeczywistości.

— Wczoraj ty mówiłaś podobnie.

— Tak — powiedziała Elszabet — pamiętam. Trochę się zmieszałam, gdy usłyszałam to od April. Potem zaczęła mówić niewyraźnie, chwiać się i tracić przytomność. Tom i ja złapaliśmy ją w ostatniej chwili i położyliśmy na podłodze. Resztę znasz.

— Tak — stwierdził Robinson — wydaje się pewne, że obecność Toma bardzo zwiększa częstotliwość występowania halucynacji.

— Ale sny występują też na innych, bardzo odległych obszarach. Zbliżanie je wzmacnia, ale nie jest chyba czynnikiem decydującym.

— Na to wygląda.

— Mamy tu karty dystrybucji. Sny kosmiczne występują równocześnie na całym obszarze. Jeśli Tom jest ich źródłem, to musi być niezwykle silnym przekaźnikiem.

— Przekaźnik snów — pokręcił głową Robinson — czy to nie idiotyczne i denerwujące, Elszabet?

— Zastanówmy się nad tym — odparła. — To hipoteza. On kipi wizjami, fantazjami, halucynacjami. To wszystko wylewa się z niego, rozchodzi się od Gór Skalistych po Pacyfik, od San Diego po Vancouver, to tyle, ile wiemy. Podatność oscyluje pomiędzy prawie zerową a niesłychanie wysoką. Być może istnieje tu jakiś związek z poziomem zaburzeń emocjonalnych, gdyż cierpiący na syndrom Gelbarda odbierają to wszystko szybciej i łatwiej niż inni. Nie ma jednak jednoznacznej zależności, gdyż ludzie tacy jak Naresh Patel i Dante Corelli z pewnością nie mają zaburzeń emocjonalnych, a mimo to odbierają sny niemal od tak dawna, jak niektórzy pacjenci, podczas gdy, na przykład, Ed Ferguson, który jest pacjentem, okazał się całkowicie odporny na…

— Myślisz, że Ferguson naprawdę ma Gelbarda, Elszabet?

— W każdym razie wydaje mi się, że coś ma.

— Cierpi na ciężki przypadek niedoboru skrupułów, to wszystko. Im więcej go obserwuję, tym bardziej jestem przekonany, że ten facet jest po prostu symulantem, któremu udało się wkręcić do nas na leczenie, bo to bardziej mu się podobało niż więzienie i Rehab 2. Jeśli więc chcesz powiedzieć, że ktoś tak obojętny na problemy moralne, jak Ferguson, musi ipso facto mieć zaburzenia emocjonalne, to może masz rację, ale nawet w takim przypadku… — Robinson przerwał. — To przypomniało mi, żeby zapytać cię, czy sprawdzasz systematycznie, czy Ferguson nie wykazuje żadnych efektów zbliżania. W zeszłym tygodniu jadł z Tomem śniadanie i od tego czasu kilka razy z nim rozmawiał.

— Poleciłam Nareshowi, żeby sprawdził jego raporty z kasowania, czy nie ma tam jakichś objawów występowania kosmicznych snów. Na pewno snów jako takich nie było, ale dwa dni temu znaleziono jakiś ślad. Niewyraźny zarys Zielonego Świata. Chciałam wezwać go na rozmowę, ale nie mogłam go znaleźć. Powiedzieli mi, że poszedł na spacer do lasu.

— Jeszcze jedna próba ucieczki?

— Nie, ale mamy go pod stałą obserwacją. Jest z Tomem. Poszli już dość dawno.

Robinson zmrużył oczy.

— Osobliwa z nich para. Święty i grzesznik.

— Myślisz, że Tom jest świętym?

— Po prostu tak mi się powiedziało.

— A jak tak właśnie uważam. Ta myśl chodzi mi po głowie już od paru dni. Jest taki inny, taki niewinny, jak święty głupiec, jak wybraniec Boga, wiesz? Jak prorok ze Starego Testamentu. Słowo „święty” też do niego pasuje. Błąka się po pustkowiu… jak to było? „…wzgardzony i odrzucony przez ludzi…”

— „Ogarnięty smutkiem i troską.”

— No właśnie — powiedziała. — A przez cały czas ma w sobie ten niezwykły dar, tę moc, błogosławieństwo… jest jakby ambasadorem wszystkich światów kosmosu…

— Zaraz — przerwał jej Robinson — zaczekaj chwilę. Święty, mówisz. Masz pewnie na myśli mesjasza. Mówisz tak, jakby to, co on emituje, jeśli to istotnie on, było prawdziwą wizją rzeczywistego świata.

— Być może tak jest, Dan, nie wiem.

— Mówisz poważnie?

Nacisnęła kapsułę pamięci.

— Rozmawiałam z nim. Opowiadał mi o tych wszystkich światach ze snów, ich nazwach, zamieszkujących je rasach, imperiach, dynastiach, ich historii i o całej złożonej strukturze galaktycznej cywilizacji. To było fascynujące. Znał wszystkie szczegóły, wszystko było logicznie spójne, przynajmniej do momentu, w którym przestałam cokolwiek rozumieć, a moment ten, muszę przyznać, nadszedł dość szybko. To jednak, co zrozumiałam, jest cholernie przekonujące, Dan. On na pewno tego nie zmyśla. On z tym żyje od dawna.