Выбрать главу

Na ekranie pojawiła się jednolita zielona kula.

— Mój Boże — mruknął Robinson.

Kresh mówił dalej:

— To druga planeta systemu Proxima Centauri, umiejscowiona w odległości 0,87 jednostki astronomicznej od gwiazdy. Proxima Centuari jest, jak mi powiedziano, gwiazdą zapalną, podatną na wahania natężenia światła, które mogą być niebezpieczne dla wszelkich form życia w mniejszej odległości. Sonda znalazła oznaki życia na Proxima II, więc wzięła kurs na planetę…

Na ekranie pojawiły się wirujące pasma gęstej, ciężkiej, nieprzeniknionej mgły. Zielonej mgły. Zieleń.

— Mój Boże — jęknął znów Robinson. Elszabet siedziała w napięciu z zaciśniętymi dłońmi przygryzając dolną wargę.

Kolejny obraz, tym razem poniżej mglistej zasłony.

— Zobaczą państwo, że pomimo iż Proxima Centauri jest gwiazdą czerwoną, zasłona z chmur jest tak gęsta, że z powierzchni drugiej planety wydaje się być zielona. Zasłona ta, jak twierdzą pracownicy Cal Tech, wytwarza coś w rodzaju efektu cieplarnianego, co utrzymuje na powierzchni planety temperaturę odpowiednią dla metabolizmu organizmów żywych, pomimo słabej emisji energii z gwiazdy Proxima Centauri…

Jeszcze jeden obraz, tym razem już z niskiej orbity, na wysokości chmur, z wykorzystaniem kamer wysokiej rozdzielczości. Widać nowe obrazy, fantastycznie wyraźne. Łagodny krajobraz, soczystozielone wzgórza, lśniące zielone jeziora. Budynki o tajemniczych, niespotykanych konstrukcjach, zaskakujących rozwiązaniach architektonicznych z dziwacznymi kątami i łukami. I jeszcze większe zbliżenie. Postacie spacerujące po trawie: wysokie, spiczasto zakończone delikatne istoty o krystalicznych ciałach przypominających lustra i rzędach oczu na każdej z czterech stron głowy.

— Mój Boże — powtarzał raz za razem Dan Robinson.

Elszabet siedziała nieruchomo, prawie nie oddychając, starając się opanować nawet mruganie powieki. Oto triada Misilinów — pomyślała. — To zaś muszą być Suminoorzy, a to Gaarinarowie. Och, och, och. Zdrętwiała z zachwytu i podziwu. Chciała płakać, chciała upaść na kolana i modlić się, chciała wybiec na zewnątrz i zawołać: „Alleluja!” Nie była jednak w stanie nawet się poruszyć. Siedziała jak skamieniała w zdumieniu, a przed jej oczami przesuwały się zielone obrazy. Wszystko takie tajemnicze, przedziwne, nieznane.

I wszystko takie znajome, jak fotografie jej rodzinnego miasta.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Cygański gbur i Pedro Nie Toma to kompani, Rabusiem gardzę, zbira przeklinam I zgraję hultajów zuchwałych. Łagodnych, czystych, poczciwych, Łaski nie szczędząc dotykam; Ale zadzierać z Tomem Nosorożcem I lwica nie waży się dzika.
Ja jednak śpiewam: „Strawy, napoju, Napoju, strawy, odzienia. Pani czy dziewczę, Nie lękaj się Toma, On nie krzywdzi żadnego stworzenia.”
Pieśń Toma O’Bedlama

1

Zaczynało się już ściemniać, wcześniej niż zwykle. Od północy nadciągały chmury. Może nawet w nocy spadnie trochę deszczu — pomyślał Tom. — Pierwszy deszcz w tym sezonie. Poprzednia noc była sucha i chłodna, księżyc świecił mocno, a dziś może spadnie już deszcz? Może ta zmiana pogody zapowiada inne, o wiele ważniejsze zmiany? Wrócę do pokoju, wezmę ciepły prysznic, przygotuję się do kolacji. Potem porozmawiam jeszcze z ludźmi; z tym Fergusonem, z grubą April, z innymi. Czas Przejścia zbliżał się, podobnie jak deszcz. Nadchodziła nowa pora roku.

— Chodźmy — powiedział do Fergusona — siedzimy tu już kilka godzin. Czas wracać.

— Tak, jasne — odpowiedział Ferguson. Był wciąż na wpół przytomny. Nie zdołał wrócić jeszcze do siebie od czasu, gdy Tom przekazał mu wizję. Siedział więc spokojnie pod olbrzymimi drzewami uśmiechając się, kręcąc co chwilę głową i prawie nic nie mówiąc. Tak jakby Zielony Świat ogłuszył go. A może to co innego? — zastanowił się Tom. — Może wreszcie ktoś zwrócił się do niego ze słowami: „Posłuchaj, człowieku, zależy mi na tobie; mnie, obcemu, który nic z tego nie ma. Chcę tylko, żebyś przestał cierpieć i potrafię to sprawić.” Może jeszcze nigdy nikt nie powiedział mu niczego podobnego?

— No to chodź. Wstań.

— Dobrze, dobrze, już idę.

— Złap mnie za rękę.

Pomógł Fergusonowi wstać. Był to ciężki, masywny mężczyzna; miał sporo ciała. Nie było łatwo go podnieść. Ferguson chwiał się lekko w przód i w tył. Spokojnie — pomyślał Tom — zaraz odzyskasz równowagę. Miał nadzieję, że Ferguson nie upadnie. Przypomniał sobie, jak to było, gdy łapał upadającą April. Powoli, spokojnie. Ferguson stanął pewniej na nogach. Ruszyli ścieżką w stronę centrum.

— Myślisz, że teraz już zawsze będę miał kosmiczne sny? — zapytał Toma. — To znaczy, że ty nie będziesz już musiał mi w tym pomagać?

— Oczywiście — odparł Tom — dlaczego nie? Teraz już jesteś szeroko otwarty. Zawsze byś taki był, ale nie wiedziałeś, jak to zrobić. Teraz już wiesz.

— Jakie to piękne. Ten zielony świat. Teraz rozumiem ten cały szum. Wiesz, chciałbym też zobaczyć pozostałe, wszystkie siedem.

— Jest ich więcej niż siedem — powiedział Tom.

— Naprawdę?

— Jest siedem podstawowych, najsilniejszych wizji, ale są też i inne. Tysiące. Miliony. Nieskończona liczba. Niektóre z nich przyszły do mnie tylko raz, na ułamek sekundy. Niektóre kilka razy, wiele lat temu. Te siedem jednak widzę ciągle. Mogę je nawet przekazywać innym.

— Jezu — powiedział Ferguson — miliony światów.

— Popatrz w górę — rzekł Tom. — Wiesz, ile stąd widać gwiazd, gdy niebo jest czyste? A to tylko te najbliższe i najjaśniejsze. Ta galaktyka rozciąga się na sto tysięcy lat świetlnych od końca do końca. Czy wiesz, ile gwiazd jest w takiej przestrzeni? A to tylko nasza galaktyka. A są jeszcze Andromeda, Cygnus A, Obłoki Magellana. Pełne gwiazd, a wszystkie gwiazdy mają planety. Sama myśl oszałamia. I ta śmieszna mała planeta. Cóż to za bezczelność twierdzić, że tylko my istniejemy w całym kosmosie. Wiesz?

— Tak — powiedział Ferguson. — Jezu, co ja robiłem przez całe życie, o czym myślałem?

Wciąż jeszcze zatopiony był w wizji. Wciąż pływał z głową w gwiazdach. Wydawało się, że jest teraz zupełnie inny, że zniknął z jego piersi ten zimny węzeł, jego twarz stała się gładka, wyglądał młodziej, był spokojniejszy. No cóż — pomyślał Tom — to długo nie potrwa. Niemożliwe jest przemienienie podczas jednego razu. Stary, ponury, zgorzkniały, chłodny Ed Ferguson może w każdej chwili powrócić i pewnie za godzinę, jutro, za tydzień tak się stanie. Prędzej czy później. Chyba żeby zrobić coś wielkiego, już teraz, gdy wciąż jest otwarty i bezbronny. Tom zastanowił się nad tym.

— Hej, Tom!

Rozejrzał się. Ujrzał w cieniu postać z twarzą o niebieskich oczach, wąskich ustach, z małymi bliznami na policzkach. Dawała mu znaki. Był to Buffalo ukrywający się jak duch. Tom potrząsnął głową i wskazał na centrum i na Fergusona. Buffalo zaczął gestykulować jeszcze gwałtowniej. Odezwał się znów szeptem:

— Chodź na chwilę. Jest tu Charley. Chce się z tobą widzieć.

— No dobrze — Tom zmarszczył brwi — zaczekaj.

Pobiegł truchtem, by dogonić Fergusona, który był już dwadzieścia, trzydzieści kroków przed nim.