Выбрать главу

— Kto przybył? — zapytał znowu Ferguson. Poczerwieniały na twarzy Menendez nie spojrzał nawet na niego błyszczącymi dziko oczami, tylko odwrócił się i odszedł zostawiając go bez odpowiedzi. No dobrze — pomyślał Ferguson — jak powiedziała Dante, będzie to dzień niezwykły.

Dante ruszyła w stronę głównego budynku.

— Pamiętajcie — odwróciła się jeszcze do nich — teraz śniadanie, a potem wszyscy do sali gimnastycznej.

Ferguson wszedł do środka, żeby się ubrać. Obok niego znalazł się ojciec Christie.

— Jak się dziś czujesz, synu? — zapytał.

— Nie spałem. Całą noc w mojej głowie działy się fantastyczne rzeczy.

— Ale dobrze się czujesz?

— Tak dobrze jak nigdy w życiu, ojcze. Te wizje, to co widziałem… Nie wiem… wciąż płaczę ze szczęścia… nie mogę się opanować… no właśnie, znowu…

— Nie powstrzymuj tego — powiedział ksiądz i sam nagle zaczął płakać. — To wielkie dni, dni proroctwa, gdy On poddaje wszystko osądowi. Ja też całą noc nie spałem, wiesz? Czytałem Biblię, rozumiesz? — zaśmiał się. — Nie uwierzysz, jak długo już tak jest: Biblia i ja. Ale teraz czytałem całą noc. Apokalipsę Świętego Jana, całą noc w kółko. Baranek, który jest pośród tronów, pasł nas będzie i poprowadzi do źródeł wody żywej, a Bóg otrze łzy z oczu naszych. Ale najpierw musimy płakać, jeśli On ma nam otrzeć łzy, nieprawdaż?

— Nigdy nie potrafiłem płakać, ojcze. A teraz nie mogę przestać.

— Płacz. Płacz, ile chcesz. Oto nadszedł dzień otwarcia siódmej pieczęci, a siedmiu aniołów zadmie w siedem trąb. Uwierz mi, synu. Nie jesteś katolikiem, prawda?

— Ja? Nie.

— To nie ma żadnego znaczenia. I tak pobłogosławię cię, gdy przyjdzie czas. Jak mógłbym w ten dzień odmówić komuś błogosławieństwa?

— A co ma się dziś stać? — zapytał Ferguson. Czuł się swobodnie i lekko, jakby unosił się nad ziemią.

— Omega i Alfa — powiedział głos z drugiego końca pomieszczenia. — Koniec i początek.

Ferguson poczuł napływ nowych wizji. Lśniące światy rozpostarły się i rozbłysły w nim. Wciąż unosił się nad ziemią.

— Tom?

— Dziś właśnie to się zacznie — powiedział Tom podchodząc do niego. — Czas Przejścia. Czuję to w sobie: siłę, moc. Czy pójdziesz pierwszy, Ed?

— Ja? Czy pójdę?

— Dokonać Przejścia.

— Dokąd? — Ferguson otworzył szeroko oczy.

— Myślę, że do Podwójnego Królestwa. Oni chcą cię tam przyjąć. Czuję ich wolę. Ich dwa słońca płoną dziś jak ogień w moim sercu; czerwone i niebieskie.

Ferguson zobaczył stojącą obok April i Alleluję, która nie wiadomo skąd też pojawiła się przy nim. Wymamrotał:

— Mamy teraz iść na śniadanie, a potem… na salę…

Tom spojrzał mu w oczy.

— Zaakceptuj Przejście, Ed. Ktoś musi być pierwszy, a ty zostałeś wybrany. Otwórz nam wszystkim drogę. Po pierwszym Przejściu każde następne jest już łatwiejsze. Pójdziesz? Teraz?

— Chcesz żebym… odszedł na inną gwiazdę…

— Odrzucisz swoje obecne ciało na rzecz lepszego w lepszym miejscu. Co niegodziwe musi przyoblec się w szlachetność, co śmiertelne w nieśmiertelność. Śmierć pochłonięta zostanie przez triumf.

Ferguson patrzył na niego niepewnie. Teraz już wszyscy tłoczyli się wokół niego.

— Zaczekaj — powiedział. Nie czuł już, że unosi się nad ziemią. Był nieco cięższy. — Nie wiem, zaczekaj chwilę. Nie jestem pewny, co to wszystko znaczy.

— Nikt nie będzie cię zmuszał — powiedział Tom.

— Pozwól mi tylko chwilę się zastanowić.

Pojawił się Tomas Menendez. Jego twarz promieniała.

— Oto dziś przyjdzie Chungira!

— Tak — powiedział Tom — a Ed będzie pierwszym, który dokona Przejścia do gwiazd. Wiem, że to zrobi. Pójdzie do Podwójnego Królestwa.

— Pójdzie do Chungiry — rzekł Menendez — i będzie to sygnałem, po którym przyjdzie do nas Chungira. Tak, tak, ja to wiem — Menendez przemawiał jak w transie. — Senior jest już blisko. Czuję go. Dalej, wyślijmy Fergusona do Chungiry, a potem ja pójdę do Seniora i powitam go. Będę Maguali-ga, będę tym, który otworzy wrota — położył dłoń na nadgarstku Fergusona. — Jesteś gotów, Ed? Zgadzasz się?

Ferguson pokręcił powoli głową, starając się zrozumieć to wszystko. Odrzuci ciało. Dokona Przejścia. Przejdzie na inną planetę. Powoli zaczął budzić się w nim strach. O czym oni mówią? Czego od niego chcą? Zdaje się, że ma umrzeć, tak? Cóż innego może oznaczać to odrzucenie ciała? Tak czy nie? Nic z tego nie rozumiał. Przez moment zatliła się w nim stara nieufność. Pewnie chcą posłużyć się nim, wykorzystać go. Skrzywdzić.

— Czy umrę? — zapytał.

— Twoje życie dopiero się zacznie — odparł Tom.

Otoczyli go uśmiechając się, poklepywali go po plecach. April, Alleluja, ojciec Christie, Menendez, Tom. Mówili, że go kochają, że mu zazdroszczą, że wkrótce pójdą za nim. Ale on musi być tym pierwszym. Właśnie on jest do tego przygotowany. Czyżby? — zastanawiał się. — Na pewno? Czy jestem gotów? Skąd oni to wiedzą?

— Ktoś musi być pierwszy — powiedział Tom.

— Pozwól mi się zastanowić, pozwól mi pomyśleć.

— Pozwólcie mu pomyśleć — powiedział ojciec Christie. — Nie wolno go popędzać.

Ferguson nabrał powietrza głęboko w płuca. Wizje znów zaczęły napływać. Zielony Świat, urocze lśniące polany. Świat światła. Wszystkie światy kosmosu rozbłysły w jego głowie. Widział wspaniałe, wielkie istoty. Chcą go tam wysłać. Chcą, żeby był pierwszy. Poczuł, że chłodny węzeł nieufności rozluźnia się i topnieje.

Nie chciał umierać. Ale czy umrze, gdy dokona Przejścia? Czy będzie to śmierć?

— Nie mówcie nic — odezwał się jakiś głos — niech sam to przemyśli.

Dlaczego nie? Ferguson znów poczuł się lżejszy. Wróciło wrażenie płynięcia nad ziemią.

Zrobię to — pomyślał. — Przynajmniej raz w tym zasranym życiu. Będę tym pierwszym. Pokażę im drogę. Zrobię to dla nich. Może dla siebie również, ale na pewno dla nich. Raz w życiu, tylko raz. Co mam do stracenia? Cóż jest tu tak wspaniałego, żeby chcieć zostać? Zrób to, Ed. Zrób to. Zrób to.

Zmrużył oczy, pokręcił głową i uśmiechnął się.

— Tak — powiedział — zaczynajmy. Wyślij mnie, gdzie tylko chcesz.

— Jesteś pewny? — spytał Tom.

Ferguson skinął głową. Dziwił się, że jest tak spokojny. Tak zdecydowany, chętny, wolny od obaw. Ojciec Christie mamrotał coś obok niego po łacinie. Może modlił się za niego? Chyba tak. Dobrze, niech się modli. Trochę modlitwy nie zaszkodzi. Wszystko będzie dobrze. Był spokojny i uśmiechnięty. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej tak się czuł.

— Połączcie wszyscy dłonie — powiedział Tom. Jego głos wydawał się dochodzić z wielkiej odległości. — Połączcie dłonie, otoczcie nas kołem i skoncentrujcie się. Pomóżcie mi pomóc mu dokonać Przejścia. Wszyscy. Sam nie potrafię, ale z waszą pomocą na pewno się uda. Teraz ty, Ed, podaj mi ręce, tak jak wczoraj w lesie. Podaj mi ręce.

4

Elszabet wyszła z biura korytarzem na dół do podwójnych drzwi i ruszyła wprost w deszcz. Było około ósmej rano i jak dotąd wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Zatrzymała się na ganku, by sprawdzić łączność.

— Lew? — powiedziała. — Lew, słyszysz mnie?