Выбрать главу

Otworzył oczy. Leżał pod drzewem, a nad nim pochylała się dziewczyna o jasnych włosach. Bluzkę wciąż miała rozpiętą, ale znaki Maguali-ga na jej piersiach były rozmazane i nieczytelne, a skóra błyszczała od potu.

— Widziałam, że pan zemdlał — powiedziała. — Bałam się, że coś się panu stanie. Jak mogę panu pomóc? Wygląda pan tak dziwnie, doktorze Jaspin.

Nie zadał sobie trudu, by zaprzeczyć, że nazywa się Jaspin. Głosem zdławionym przez lęk wykrztusił:

— Nie do wiary. Nie mogę w to uwierzyć. Widziałem go. Mogłem wyciągnąć rękę i dotknąć go. Gdybym oczywiście mógł się odważyć.

— Kogo pan widział, doktorze Jaspin?

— Pani nie widziała? Nie widziała go?

— Ma pan na myśli Seniora Papamacera?

— Mam na myśli Chungirę-Który-Przyjdzie — odrzekł Jaspin — patrzącego na mnie z planety w innej galaktyce. Boże wszechmogący, to naprawdę się zdarzyło. Nigdy w to nie wątpiłem.

Poczuł, jakby otaczała go aureola, jakby uświęciło go dotknięcie boga. Wiedział, że jest w nim teraz Chungira-Który-Przyjdzie, że zostanie w nim na zawsze. Za jakiś czas jednak wszystko zaczęło zacierać się i ulatywać, a wtedy był znów pożałowania godnym Barry Jaspinem, spoconym i wyczerpanym, leżącym na gorącym zboczu wzgórza wśród tysięcy krzyczących i mdlejących wokół niego ludzi, wyjących z przerażenia zwierząt i bębnów trzęsących ziemią z siłą 9,5 stopnia w skali Richtera. Usiadł i spojrzał na blondynkę, na której twarzy malowało się zdumienie i przerażenie. Wyglądała, jakby też zobaczyła Chungirę-Który-Przyjdzie w jego oczach w tym krótkim czasie, zanim opuściło go uniesienie. Ogarnął go smutek, jakiego nigdy jeszcze nie zaznał. Nie panując nad sobą zapłakał.

4

Gdy zabieg w domku B był już zakończony, Ferguson powlókł się w stronę internatu na szczycie wzniesienia, czując pustkę w głowie i coś w rodzaju choroby morskiej. To samo, dobrze znane uczucie, towarzyszyło mu każdego ranka o tej porze. Wiedział, że tak dzieje się co dzień, gdyż jego rekorder molekularny, ukryty na palcu pod sygnetem, informował go o tym. Rekorder zastępował mu pamięć. Nacisnął dwa razy sygnet i usłyszał:

— Czujesz się wypluty i skołowany, bo jesteś właśnie po kasowaniu pamięci. Nie przejmuj się tym, stary. Te dupki nie potrafią cię zniszczyć.

Tę wiadomość miał zaprogramowaną na samym początku, tak aby rekorder podawał mu ją co rano, natychmiast po kasowaniu.

Smugi mgły przesuwały się między drzewami. Wszystko było wilgotne i błyszczące. Święty Boże, to przecież lipiec — pomyślał — a czuję się jak w lutym. W żaden sposób nie potrafił przyzwyczaić się do północnej Kalifornii. Brakowało mu upału w Los Angeles, suchego powietrza, a nawet smogu. Tego jednego chyba nigdy żadni naukowcy się nie pozbędą: smogu. Był on w Los Angeles, gdy mieszkali tam tylko Indianie. Może nawet za czasów dinozaurów. Z pewnością będzie tam zawsze.

Ferguson stuknął znów w sygnet i usłyszał swój własny głos.

— Lacy przyjeżdża z San Francisco na weekend. Zatrzyma się w Mendo i ma nadzieję, że dostaniesz przepustkę, by spotkać się z nią w sobotę i w niedzielę. Zadzwoń do niej zaraz po śniadaniu. Oto jej numer…

Zmarszczył brwi i stuknął w pierścień jeszcze dwa razy, sięgając do rozbudowanej pamięci.

— Hasło „Lacy” — powiedział, a rekorder natychmiast odparł:

— Lacy Meyers, mieszka w San Francisco, rude włosy, kościste policzki, 31 lat, niezamężna, poznałeś ją w styczniu 2102 r., pracowała z tobą na kontrakcie przy Betelguzie V. Osiąga orgazm tylko, gdy jest na górze. Urodziny ma 10 marca. Adres domowy i telefon…

— Dziękuję — powiedział. Życie z kasowaniem jest jak pisanie autobiografii na wodzie. Ale nie zamierzał zawsze tak żyć.

Wszedł do internatu i długim, oświetlonym korytarzem dotarł do trzeciego pokoju po lewej, który jak powiedziała mu w trakcie rutynowego przypominania siostra rehabilitacji, dzielił z dwoma współlokatorami: Indianinem każącym mówić do siebie Nick Podwójna Tęcza i facetem o nazwisku Tomas Menendez. Żadnego z nich akurat nie było, widocznie mieli kasowanie na drugiej zmianie. Ferguson stanął chwiejnie na środku pokoju zastanawiając się, który kąt należy do niego. Na jednym z łóżek leżały jakieś kostki. Podniósł jedną, przemówiła do niego po hiszpańsku. W porządku — pomyślał — to proste. Łóżko naprzeciw przykryte było jaskrawoczerwonym kocem w kraciaste wzorki. Indiańskie szmaty — domyślił się. — Jeśli więc nie tamte dwa, wobec tego to tutaj musi być moje. Boże, nienawidzę tego gówna. Co rano zaczynać jak noworodek.

Nie zapominał tylko, dlaczego tu jest. Można było dostać się albo tu, albo do Rehabu 2, a tam obchodzili się z człowiekiem o wiele gorzej. Wychodzili stamtąd faceci łagodni i potulni, nadający się tylko do przycinania róż. Zamierzali wysłać go tam po wyroku za oszustwa, ale okazało się, że jest chory, a może tylko udawał — sam nie był teraz tego pewny — i jego adwokat załatwił mu rok w Nepenthe. „Ten człowiek nie jest przestępcą”, mówił wtedy prawnik. „Jest on ofiarą, tak jak inni”. Czy była to prawda? Ferguson już teraz tego nie wiedział. Może rzeczywiście miał ten syndrom Gelbarda, a może było to jeszcze jedno oszustwo. Obojętnie co to było, tutaj leczyli go z tego. To wiedział na pewno.

Wyskoczył z łóżka i nacisnął płytkę telefonu.

— Proszę linie zewnętrzną — powiedział. Głos komputera odrzekł:

— Mam wiadomość dla pana. Czy podać ją najpierw, panie Ferguson?

— Tak, oczywiście.

— To od pana żony. Jej przyjazd zaplanowany na wtorek nie dojdzie do skutku. Odwiedzi pana dzisiaj o 10.30.

— Na Chrystusa umęczonego! — powiedział Ferguson. — Żartujesz! Dzisiaj? Jaki dzisiaj dzień?

— Piątek, 21 lipca 2103 r.

— Jak długo zamierza zostać?

— Do godziny 15.00 w niedzielę.

W ten sposób weekend z Lacy diabli wzięli. Pieprzony świat! Nawet tutaj starał się planować wszystko tak, jak chciał, ale było to cholernie trudne, prawie niemożliwe, gdy na drugi dzień nic się nie pamiętało i wszystko wydawało się inne niż przedtem. Pieprzony świat! Przyjeżdżać w odwiedziny cztery dni wcześniej!

— Czy doktor dała zgodę na zmianę terminu? — spytał ze wściekłością. — To musi być jakaś pomyłka.

— Numer decyzji…

— Nieważne. Słuchaj, to jakaś paskudna pomyłka. Mam wyjść na przepustkę w sobotę. Nie masz żadnego zapisu mojego podania o przepustkę na ten weekend?

— Przykro mi, panie Ferguson, nie mam tu nic takiego.

— Sprawdź jeszcze raz.

— Nie ma żadnego zapisu podania o przepustkę.

— Musi być. To na pewno pomyłka.

Spróbuj kłócić się z komputerem — pomyślał Ferguson zrezygnowany.

— Jestem pewny, że składałem podanie. Szukaj dalej. A w ogóle połącz mnie zaraz z doktor Lewis. Ona też wie o moim podaniu.

— Doktor Lewis rozmawia teraz z klientem, panie Ferguson.