Выбрать главу

— O Boże! — krzyknęła. — Barry, Barry! Chodź szybko, to bardzo ważne!

Jaspin wysunął głowę za drzwi.

— O co chodzi?

— Senior… — powiedziała Jill. — Widziałam właśnie, jak jakiś drapacz włamał się do autokaru. Rada maszeruje z bóstwami, nikt nie chroni Seniora, a ktoś właśnie włamał się do jego autokaru. Chodź, musimy coś zrobić!

— My?

— A kto? April, zaczekaj tu, aż wrócimy, rozumiesz? Nigdzie nie odchodź. Nigdzie. — Jill machnęła gwałtownie na Jaspina. — No chodźże, na co czekasz? Chodź już!

4

Tom poczuł wzbierające uniesienie. Wszystkie światy naraz przychodziły do niego, rozświetlając duszę światłem tysiąca słońc. Ellullilimiilu i Dziewięć Słońc, i Podwójne Królestwo, i wszystkie stolice miriad Poro, Zygeronów i Kusereenów napływały jak strumień powodzi. Wydawało mu się, że nawet budzący grozę starożytni boscy Theluvarowie koją jego duszę z najdalszych zakątków wszechświata.

Uczynił to. Nareszcie zapoczątkował Czas Przejścia. Wciąż jeszcze drżał poruszony mocą uczucia, które owładnęło nim, gdy dusza tego człowieka, tego Eda, wychodziła z ciała i unosiła się w kierunku swego miejsca przeznaczenia w odległej galaktyce.

Ogarnięty płomieniem radości Tom chodził pomiędzy opuszczonymi budynkami centrum jak wysłannik imperium. Było z nim dwoje ludzi, dwoje z tych, którzy użyczyli mu swej mocy do umożliwienia Edowi Przejścia. Kiedy to się działo, było z nimi jeszcze dwoje innych: Meksykanin i tamta gruba kobieta, ale oni zniknęli, gdy zaczęło się to całe zamieszanie.

Muszę ich znaleźć — pomyślał Tom. — Może nie wystarczyć mi sił na pozostałe Przejścia tylko z dwojgiem pomocników.

Siła, którą otrzymał od tej czwórki, gdy wysyłał mężczyznę w gwiazdy, była niezwykle istotna. Wiedział o tym. By dokonać Przejścia potrzebna była ogromna moc. Gdy dusza opuszczała ciało Fergusona, Tom czuł, że zagrożona jest każda komórka jego własnego. Tak jak przygasa światło w pokoju, gdy pobierana jest w jednej chwili zbyt duża moc. Ich czworo: Meksykanin i grubaska, i syntetyczna kobieta, i ksiądz, wspólnie uratowało go wtedy przesyłając własną energię poprzez łańcuch połączonych rąk. Dzięki temu Tom był w stanie dokończyć Przejścia Fergusona. Teraz trzeba było przeprowadzić kolejne Przejścia. Musi znaleźć brakującą dwójkę.

Myszkując pośród budynków niemal nie zauważył deszczu. Nie zwracał też wielkiej uwagi na tłum obcych, którzy nagle pojawili się na terenie centrum i kotłowali się na przestrzeni pomiędzy budynkiem sypialnym a domkami personelu. Kimkolwiek byli, nie znaczyli dla niego nic. Za chwilę przecież znów zapanuje tu spokój, a wszyscy ci zwariowani przybysze wyruszać będą w podróż do gwiazd.

Z boku odezwał się głos:

— Czy to naprawdę było to? Prawdziwe Przejście?

Pytanie zadał ojciec Christie. Tom spojrzał na niego.

— Tak — odpowiedział.

— Wiesz, gdzie on poszedł? Ferguson?

— Do Podwójnego Królestwa, jestem tego pewny.

— A które to jest?

— Jest tam jedno niebieskie i jedno czerwone słońce. Jest to świat Poro, którzy są poddanymi Zygeronów, którymi rządzą Kusereenowie, którzy są najwyższymi władcami, królami wszechświata. Oni go przyjęli. Jest teraz między nimi.

— Myślisz, że już tam jest? — zdziwiła się Alleluja. — Tak daleko?

— To błyskawiczna podróż — powiedział Tom. — Podczas Przejścia poruszamy się z prędkością myśli.

— Jedno słońce niebieskie, drugie czerwone — mruknął ojciec Christie. — Znam to miejsce! Widziałem je!

— Zobaczysz je wszystkie — rzekł Tom i wyciągnął do nich ręce. Nieco niżej, na trawniku, samochody i ciężarówki uderzały w siebie z bezmyślną wściekłością. — Chodźcie za mną. Musimy stąd wyjść i znaleźć ludzi, którzy są już gotowi do Przejścia. Poprowadzimy ich do nowych domów. Najpierw jednak musimy poszukać naszych pozostałych pomocników: tej grubej kobiety i Meksykanina…

— O, tam jest April — powiedział ojciec Christie — przed internatem.

Tom skinął głową. April stała w deszczu na ganku rozglądając się na boki z nieśmiałym uśmiechem. Tom podbiegł do niej.

— Potrzebujemy cię. Musimy przeprowadzić pozostałe Przejścia.

— Muszę tu czekać na siostrę.

— Nie — powiedział Tom. — Chodź z nami.

— Jill powiedziała, że zaraz wróci. Poszła tam na dół, gdzie wszyscy biegają i krzyczą. Wyślesz mnie na inną planetę?

— Później — odparł Tom. — najpierw musisz pomóc mi wysłać innych. Wtedy, gdy już będę mógł, wyślę cię za nimi.

Wziął ją za rękę. Palce miała pulchne, miękkie i zimne. Jej dłoń leżała w jego dłoni jak mała ośmiornica. Pociągnął ją do siebie.

— Chodź, chodź, mamy jeszcze trochę pracy.

Wolno, niezgrabnie, wyszła za nim w deszcz.

5

Trawnik zamienił się w morze błota. Jaspin, brnący naprzód za Jill, wyobraził sobie, jak to wszystko zostaje pochłonięte przez ruchome piaski, znika pod ziemią, a na powierzchni znów panuje spokój.

Jill parła do przodu jak demon torując drogę łokciami. Jaspin szedł za nią. Dookoła rozlegał się wrzask, różnorodny, bezładny ryk jak hałas gigantycznej maszynerii. W tłumie tworzyły się wąskie przejścia, by za moment się zamknąć. Kilka razy Jaspin potknął się i prawie upadł, ale zawsze zdołał utrzymać równowagę, chwytając się najbliższego ramienia w jego zasięgu. Jeśli upadniesz, to po tobie — pomyślał. Widział już kilka osób czołgających się po ziemi, oszołomionych, niezdolnych wstać, znikających w gąszczu nóg. Raz nawet miał wrażenie, że sam kogoś nadepnął. Nie odważył się jednak spojrzeć w dół.

— Tędy! — wrzasnęła Jill. Była już prawie przy autokarze Seniora.

W tym momencie oberwał w szczękę jakimś młócącym na wszystkie strony ramieniem. Poczuł ból i słony smak krwi w ustach. Odruchowo sam zadał cios na oślep, uderzając kantem dłoni jak toporem w bark faceta, pewnie zresztą, jak sobie uświadomił, wcale nie tego, który go zaatakował. Usłyszał jęk bólu. Jaspin nie pamiętał, kiedy ostatni raz kogoś uderzył. Chyba miał wtedy dziewięć albo dziesięć lat. To dziwne, jaką satysfakcję sprawiło mu to sprowokowane bólem oddanie ciosu.

Tuż przed nim Jill zmagała się z wielkim, rozszalałym facetem o wyglądzie chłopca z farmy, który złapał ją tuż przy drzwiach autokaru.

— Maguali-ga, Maguali-ga — porykiwał obejmując ją w pasie. Nie wyglądało na to, żeby chronił autokar Seniora, czy też w ogóle robił cokolwiek sensownego. Po prostu stracił kontrolę nad sobą. Jaspin zaszedł go od tyłu i zacisnął ramię na gardle. Ścisnął z całych sił, aż usłyszał niewyraźne charczenie.

— Puszczę cię — powiedział Jaspin — ale ty puść ją.

Mężczyzna skinął głową i gdy puścił Jill, Jaspin pchnął go w przeciwną stronę. Jill wskoczyła na schody i do środka autokaru, Jaspin rzucił się za nią.