Tomek uważnie przysłuchiwał się wyjaśnieniom Huntera, gdyż zdążył już poznać wartość podobnych informacji dla myśliwego. Podczas polowania celność strzału nie zawsze chroni łowcę przed niebezpieczeństwem. Konieczna jest również dokładna znajomość zwyczajów różnych zwierząt, która umożliwia właściwą ocenę sytuacji. Doświadczeni myśliwi są zdania, że nieraz lepiej jest usunąć się zwierzęciu z drogi, niż atakować je niepotrzebnie.
Tuż przed zatrzymaniem się na następny nocleg wśród drzew akacjowych na krótką chwilę ujrzeli trzy głowy o wielkich, ruchliwych uszach i dziwacznych rożkach. Głowy te, osadzone na bardzo długich szyjach, sterczały pięć lub sześć metrów nad ziemią. Były to żyrafy. Tomek natychmiast ruszył galopem chcąc im się przyjrzeć, trud był jednak daremny, gdyż głowy na długich szyjach zakołysały się nagle w tył i w przód jak wahadła zegarowe, a następnie szybko zniknęły wśród bujnej zieleni.
– Szkoda, że żyrafy nie wybiegły z gęstwiny, na stepie z łatwością bym je dogonił – tłumaczył się Tomek, zawróciwszy jak niepyszny do swych towarzyszy.
– Nie byłbym tego tak pewny – rzekł Smuga uśmiechając się pobłażająco. – Żyrafy potrafią biec bardzo szybko i nawet rącze konie często za nimi nie nadążają. Nie martw się. Zdążysz jeszcze przyjrzeć im się dokładnie podczas łowów.
Tym razem podróżnicy zatrzymali się na nocleg przy dużej kępie rozłożystych akacji. Zaledwie rozbito namioty i rozpalono ognisko, bosman Nowicki zajął się przyrządzeniem wieczerzy, a Hunter przystąpił do ściągania skóry z zabitej gazeli. Z zainteresowaniem przyglądano się jego pracy. Zdejmowanie skóry w taki sposób, aby sporządzić z niej wór na wodę, nie jest rzeczą łatwą, gdyż wymaga wielkiej zręczności i wprawy. Jedno niewłaściwe cięcie nożem może uszkodzić skórę i uczynić ją nieprzydatną do tego celu.
Hunter zabrał się do dzieła ze znawstwem. Zadnie nogi gazeli obwiązał oddzielnie sznurem, po czym zawiesił, zwierzę na gałęzi drzewa. Z kolei ostrym nożem myśliwskim przeciął skórę na wewnętrznej powierzchni ud aż do ogona, wywrócił ją na nice i z dość znacznym wysiłkiem ściągnął, podobnie jak się zdejmuje z nogi pończochę. Tak zdjęta skóra wyglądała jak worek bez szwu o dwóch otworach.
– W jaki sposób ją pan wygarbuje? – zapytał Wilmowski.
– Najpierw skórę należy odpowiednio oczyścić – wyjaśnił Hunter. – W tym celu zakopuje się ją na dwadzieścia cztery godziny do ziemi, potem trzeba ją wymyć i usunąć sierść. Tak oczyszczoną garbuje się mocząc przez cztery dni w wodzie, do której się dodaje naciętej kory mimozy. Codziennie wyjmuje się skórę z tej kąpieli, rozpina na koziołkach, zeskrobuje chropawym kamieniem i naciera świeżą, drobno utłuczoną, wilgotną korą mimozy. Następnie tylny otwór zaszywa się, przedni zaś, od szyi, zawiązuje w razie potrzeby. Dobry wór powinien być porowaty, aby woda parując mogła zwilżać zewnętrzną jego stronę. Wtedy działanie powietrza, chciwie pochłaniającego parującą wodę, chłodzi zawartość wora.
– Panie szanowny, to dla tego woreczka będziemy sterczeli na tych wertepach aż cztery dni? – oburzył się bosman Nowicki.
– Niech się pan nie obawia. Jutro koło południa będziemy w obozie Masajów. Ich żony wykonają za nas całą pracę – uspokoił go Hunter. – Przekona się pan o trwałości takiego wora.
– Może i tak jest naprawdę, ale na rum najlepsza jest manierka albo butelka – mruknął bosman.
Na kolację łowcy raczyli się pieczenia z gazeli, która im smakowała mimo lekkiego zapachu piżma. Podobnie jak poprzedniej nocy, Tomek pierwszy objął straż. Z mocno bijącym sercem wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z ciemnego stepu. O dwunastej zastąpił go Hunter. Tomek wsunął się natychmiast do namiotu na posłanie i nakrył kocem, lecz nie zaznał spokojnego snu. Okolica bowiem obfitowała w zwierzynę i co chwila rozbrzmiewał tętent przebiegających stad. Nad samym ranem Tomkowi zdawało się, że w pobliżu rozległ się basowy ryk lwa.
Następnego dnia, zaledwie łowcy ruszyli w drogę, na niebie ukazały się czarne chmury. Wkrótce w oddali przetoczył się grzmot. Zaczął padać deszcz, lecz Hunter nie zarządził postoju. Podróżnicy przejechali kilka mniejszych przełęczy i znaleźli się na ścieżce wiodącej przez gęstwę wikliny. Droga miejscami stawała się bagnista. Kilka szakali przebiegło przed jeźdźcami, a spod końskich kopyt często się podrywały stada czajek.
Niebawem deszcz ustał. Palące słońce znów pojawiło się na niebie. Teraz łowcy wjechali na porosłą bujną trawą równinę. Na linii horyzontu ciemniało pasmo lasu. Konie pod razami arkanów ruszyły cwałem. Podczas trzygodzinnej jazdy Smuga wypatrzył na stepie smukłe żyrafy, ale zaintrygowany czymś Hunter przynaglał do pośpiechu nie zwracając na nie uwagi.
– Jesteśmy już na paśnikach Masajów. Dziwi mnie, że do tej pory nie spotkaliśmy nawet najmniejszego stada bydła – głośno wyraził swój niepokój.
– Może zaprzyjaźnione panem plemię przeniosło się w inną okolicę? – zagadnął Wilmowski. – Mówił pan przecież, że pędzą koczownicze życie.
– Według informacji, jakie otrzymałem przed dwoma miesiącami, Masajowie tutaj właśnie obozowali – wyjaśnił Hunter. – po cóż mieliby się stąd oddalać, skoro step nadal pokrywa wspaniała trawa? To mi się właśnie wydaje najbardziej podejrzane.
W tej chwili bosman, jadący obok Tomka, zawołał:
– Widzę dym nad zaroślami! Nie martw się pan, panie Hunter, tylko patrzeć, jak pana czarni koleżkowie przywitają nas uderzeniem warząchwi w kocioł.
– Niech pan uważa, panie bosmanie, żeby przez pomyłkę nie włożyli pana do tego kotła – odciął się tropiciel. – Widać zaraz, że ma pan rzeczywiście dobry wzrok!
Bosman nachmurzył się.
– Nie trzymałbym na pokładzie nawet ciury okrętowego, który by od razu nie wypatrzył dymu na horyzoncie – powiedział gniewnie.
Hunter nie obraził się i odparł z humorem:
– Cóż robić, widocznie się starzeję!
Konie zwietrzyły wodę i samowolnie przyspieszyły biegu. Po półgodzinnej jeździe łowcy ujrzeli obóz krajowców. Składał się z kilkunastu okrągłych szałasów, wyglądających z daleka niczym duże ule. Jak później Tomek stwierdził, zbudowano je z chrustu powiązanego trawą, a fundamenty stanowił suszony nawóz bydlęcy. Tętent galopujących koni wywołał w osiedlu ożywienie. Na placu otoczonym szałasami pojawili się mężczyźni, kobiety i gromada dzieci. Mężczyźni o rysach niezbyt murzyńskich odziani byli jedynie w obszerne płachty bawełniane malowniczo przerzucone przez jedno ramię. Misternie splecione i obficie polanę tłuszczem włosy harmonizowały z kolorem twarzy oraz ciał z lekka pomalowanych czerwoną gliną. Niektórzy Masajowie nosili na szyi zawieszone na sznurkach małe puzderka. W dłoniach trzymali długie dzidy lub laski. Większość kobiet nie miała na sobie odzienia; na widok białych gości znikały w szałasach, by narzucić okrycia osłaniające dolną część ciała i ramię. Tak mężczyźni, jak i kobiety mieli uszy zniekształcone przez noszenie najrozmaitszych i różnych rozmiarów ozdób. Głowy niewiast były zgolone do gołej skóry. Szyje ich zakrywały sznury korali i metalowe obręcze. Niektórych ozdób nie zdejmowały nawet do snu. Brzydkie na ogół kobiety wydały się Tomkowi chodzącymi składami drutu i żelastwa, większość z nich bowiem miała łydki zakute w metalowe rury; również i ręce od ramienia do dłoni, z przerwą na łokieć, schowane były w bransolety lub rury zrobione z miedzianej bądź żelaznej blachy. Zupełnie nagie dzieci tłoczyły się między dorosłymi. Hałaśliwe maleństwa rękami pokazywały sobie przybyszów.