Bez zbędnych słów zaczął ubierać się z powrotem. Tomek rozbawiony jego ponurą miną zapytał:
– Dlaczego pan tak nagle zmarkotniał, bosmanie?
– A niech wieloryb połknie te wasze wyprawy myśliwskie! – rozgniewał się marynarz. – W Australii człowiek rozsychał się z braku wody jak stara beczka, tutaj znów co krok mógłbyś moczyć grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerzą zęby jak druhny na weselu! Niech to licho weźmie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje…
Tomkowi żal się zrobiło poczciwego bosmana, więc powiedział pocieszająco:
– Zapytamy pana Huntera, może będzie znał miejsce nadające się do kąpieli.
– Odczep się ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci się i gwiżdże na kąpiel.
Jak niepyszni wrócili do obozu.
Kiedy Tomek opowiedział wydarzenie z krokodylem, przerażony Hunter zawołał:
– Nie ważcie się szukać ochłody w afrykańskich rzekach i jeziorach, jeżeli nie chcecie postradać życia! Nie dajcie się zwieść ich pozornie spokojnie wyglądającej toni. Tutaj wszędzie pełno krokodyli.
– Dingo ostrzegł nas w porę o niebezpieczeństwie – uspokoił go Tomek.
– Masajowie nanosili wody z rzeki. Możecie umyć się w obozie – wtrącił Smuga.
Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczął rozmowę na temat wynajęcia tragarzy. Rankiem Indusi mieli wyruszyć wozami w drogę powrotną do Kisumu, należało więc teraz wystarać się o ludzi do niesienia bagaży. Woźnice radzili podróżnikom zwrócić się o pomoc do kupca Castanedo, mieszańca portugalsko-murzyńskiego, który w odległości około pół kilometra od obozu posiadał małą faktorię.
– Castanedo żyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkującymi północno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjaśniali Indusi. – On na pewno ułatwi pertraktacje.
– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowił Wilmowski. – A teraz kładźmy się spać i wypocznijmy!
Tomek spał smacznie całą noc. Po zwiększeniu się liczby uczestników wyprawy o pięciu Masajów czuwać mieli już tylko dorośli mężczyźni. Rano zbudził go skrzyp furgonów i nawoływania woźniców odjeżdżających do Kisumu. Tomek szybko narzucił ubranie i wybiegł pożegnać się z Indusami. Niebawem wozy zniknęły za zakrętem drogi.
– Którzy z panów pójdą ze mną porozmawiać z Castanedem? – zapytał Hunter zaraz po śniadaniu.
– Najlepiej będzie, jeżeli pan Smuga załatwi to z panem – zaproponował Wilmowski. – Zna on narzecze krajowców, więc najwięcej panu pomoże. Czy masz coś przeciwko temu, Janie?
– Możemy iść zaraz – zgodził się Smuga. – Trzeba wziąć trochę podarków dla Murzynów.
– Jeżeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pójdę z wami. Pomożemy z Tomkiem nieść podarunki – wtrącił bosman Nowicki, który chociaż zżymał się stale na niegościnność obcych krajów, zawsze ciekaw był pierwszy wszystko zobaczyć.
– Idźcie, idźcie, będzie trochę spokoju w obozie, tylko nie próbujcie znów kąpieli w jeziorze – rzekł Wilmowski, gdyż dobrze znał wścibstwo bosmana i syna.
Tomek gwizdnął na Dinga. Umocował na jego grzbiecie uprząż z futerkami, a sam założył swój oryginalnie ozdobiony korkowy hełm. Łowcy uśmiechali się dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chłopcu w postępowaniu według własnego widzimisię, nie chcąc mu psuć dobrego nastroju. Gdy byli już przygotowani do drogi, Smuga zaproponował, aby przyłączył się do nich Mescherje.
– Weźcie i Mescherje – poparł go Wilmowski. – Pomoże wam nieść podarunki.
Hunter poprowadził całą grupę w kierunku jeziora, po czym udali się na wschód wzdłuż wybrzeża.
– Patrzcie na to dziwne drzewo, wygląda, jakby pozawieszano na nim parówki! – zawołał Tomek wskazując wysokie drzewo o szerokiej koronie, z którego górnych gałęzi zwisały na długich łodygach owoce przypominające kształtem kiełbaski.
– Zakąska wisi nad nami, panowie! – zawtórował bosman.
– Jest to tak zwane przez Anglików drzewo kiełbasiane34[34Kigelia africana.] – wyjaśnił Hunter. – Jego owoce kształtem i kolorem przypominają kiełbaski, wystarczy jednak zerwać owoc i przekroić grubą skórę, aby stracić ochotę na podobną zakąskę.
– Co jest wewnątrz owocu? – zaciekawił się Tomek.
– Nieapetycznie wyglądająca miękka papka – roześmiał się Hunter.
– Pan Bóg wie, co robi! Gdyby w Afryce kiełbasy dyndały w powietrzu, to byłby tu taki tłok, że przyzwoity człowiek nie mógłby się nawet docisnąć do tej darmowej choinki – westchnął bosman, budząc powszechną wesołość.
Podróżnicy ruszyli dalej. Uszedłszy około pół kilometra, ujrzeli nie opodal wybrzeża drewnianą chatę z werandą. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisiał szyld z angielskim napisem:
FAKTORIA PANA CASTANEDO
Łowcy weszli na brudną werandę. Hunter klasnął głośno w dłonie. Zza przewiewnych drzwi wysunęła się Murzynka. Wokół jej bioder zwisały, przypasane na sznurku, perkalowe fartuszki. Pobrzękując metalowymi bransoletami nałożonymi na nogi i ręce zbliżyła się do podróżników.
– Czego chcą buana35[35Buana (w narzeczu suahili) – pan.]? – zapytała.
– Gdzie jest pan Castanedo? – zagadnął Hunter.
– Jest za wcześnie. Buana Castanedo śpi jeszcze – padła odpowiedź.
– To zbudź go i powiedz, że chcemy z nim rozmawiać – rozkazał Hunter.
– Ja zbudzę, ale będzie wtedy bardzo zły – oznajmiła Murzynka, ciekawie przyglądając się przybyszom.
– Z kim tam gadasz, do diabła? – rozległ się w izbie głos.
– Biali ludzie przyszli tutaj – wyjaśniła Murzynka, trwożliwie spoglądając za siebie.
– To wpuść ich do mnie i przynieś mi coś do picia – po raz drugi odezwał się nieprzyjemny głos.
Smuga spojrzał przeciągle na Huntera. Energicznie pchnął drzwi i wszedł do izby. Reszta towarzystwa udała się za nim. Na posłaniu, bardziej podobnym do barłogu niż łóżka, leżał wysoki mężczyzna o szerokich barach, z jednym okiem zakrytym czarną przepaską. Ciemne, skręcone w małe pierścienie włosy i cera koloru mętnej białej kawy od razu pozwalały rozpoznać w nim półkrwi Murzyna. Podejrzliwie spojrzał zdrowym okiem na przybyłych i warknął:
– Czego tu szukacie? Nie mam żadnego towaru do sprzedania!
– Chcemy rozmawiać z panem Castanedo – spokojnie powiedział Hunter.
– To mówcie, ja jestem pan Castanedo – butnie odparł mężczyzna.
– Potrzebujemy trzydziestu tragarzy i, jeżeli to możliwe, chcieliśmy nabyć pięć osłów. Woźnice powiedzieli nam, że za pana pośrednictwem będziemy mogli wynająć Murzynów.
– Rano nie załatwiam interesów. Przyjdźcie po południu – burknął Castanedo układając się do snu.
Smuga zmarszczył brwi, lecz zupełnie obojętnym tonem powiedział:
– Jeżeli pan jest tak pijany, że nie potrafi przyzwoicie rozmawiać, sami poszukamy krajowców.
Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, lecz Castanedo rozgniewany jego słowami krzyknął:
– Nikt z okolicznych Kawirondo nie pójdzie z wami bez mego zezwolenia.
Smuga zbliżył się do posłania, oparł prawą dłoń na rękojeści rewolweru i rozkazał stanowczo:
– To wstawaj natychmiast i chodź z nami!
Olbrzymi bosman Nowicki przysunął się kocim ruchem do Smugi, lecz było to już niepotrzebne. Castanedo usiadł na barłogu odzywając się zupełnie innym tonem:
– Jeżeli panom tak się spieszy, możemy iść zaraz do czarnych małp.
W tej chwili poza domem rozległ się rozpaczliwy krzyk. Castanedo gniewnie zmarszczył brwi i rzekł:
– Poczekajcie, panowie, chwilę. Zaraz wrócę!