Выбрать главу

Podniósł się i chwiejnym krokiem wyszedł na werandę. Łowcy usłyszeli, jak chrapliwym głosem wołał na Murzynkę.

– A to ci ananas! – odezwał się bosman, gdy Castanedo wyszedł z chaty. – Po jakie licho gadamy z takim pijanym drabem?

– Dziwi mnie jego zachowanie, gdyż na ogół mieszańcy odnoszą się pogardliwie jedynie do Murzynów – odparł Hunter. – Nie podoba mi się ten jegomość.

– Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu nie wie, co mówi – dodał Smuga. – Po wytrzeźwieniu będzie się giął w ukłonach.

– Z mieszańcami zawsze trzeba ostro, inaczej zaraz im się wydaje, że są nie wiadomo kim – zakończył bosman.

Nieobecność Castaneda trwała dość długo. Podróżnicy już się niecierpliwili, gdy nagle w podwórzu po raz drugi rozbrzmiał przeraźliwy ludzki krzyk i suche trzaski bata.

– Co się tam dzieje, u licha? – zdziwił się Smuga.

Zaintrygowani wyszli z chaty, a kiedy znaleźli się na podwórzu, ujrzeli przerażający widok. Przykuty za nogę łańcuchem do grubego słupa siedział na ziemi skulony młody Murzyn. Castanedo, stojąc obok, okładał go długim, ciężkim pejczem. Gdy spostrzegł podróżników, kopnął Murzyna i pogroziwszy mu batem, zbliżył się do nieproszonych gości.

– To Murzyn z plemienia Niam-Niam, mój służący. Trzy dni temu porwał z wioski Kawirondo małą dziewczynkę i pożarł ją – wyjaśnił. – Oddam go patrolowi angielskiemu, gdy tu wkrótce przyjdzie.

– Czy to możliwe, aby był ludożercą?! – z niedowierzaniem zawołał Tomek.

Castanedo niedbale spojrzał na chłopca i dodał:

– Ta dziewczynka była tylko, trochę starsza od ciebie. Niam-Niam zjadają niewolników, wrogów, sieroty i każdego, kto im się da zjeść.

– Jeżeli istotnie jest przestępcą, to niech go pan przekaże Anglikom. Po co się znęcać nad człowiekiem? – surowo odezwał się Smuga.

Tomek ze zgrozą spoglądał na poranione biczem plecy Murzyna, którego oczy wyrażały błagalną prośbę.

– Proszę panów do mieszkania. Możemy teraz omówić sprawę tragarzy – zaproponował Castanedo ruszając w kierunku domu.

Smuga, Hunter i Mescherje poszli za nim. Bosman Nowicki spojrzał wymownie na Tomka, jednocześnie wskazał głową na skutego łańcuchem Niam-Niam. Tomek mrugnął porozumiewawczo i został na werandzie, gdy inni udali się do izby.

Minęło dobre pół godziny, zanim łowcy w towarzystwie już całkowicie ubranego Castaneda ukazali się przed domem. Tutaj czekał na nich Tomek siedząc na stopniu werandy. Bosman zerknął na młodego przyjaciela. Od razu poznał, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Smuga, Hunter i Castanedo ruszyli przodem, a Mescherje niósł za nimi skrzynię z podarunkami. Bosman przyłączył się do Tomka – obydwaj znaleźli się kilkanaście kroków za wszystkimi.

– Wywąchałeś coś, brachu? – cicho zapytał bosman, widząc, że inni nie zwracają na nich uwagi.

– Straszne rzeczy, aż mi trudno w nie uwierzyć – odszepnął Tomek wzburzonym głosem. – Ten Murzyn umie trochę mówić po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galia. Nie zabił też ani nie zjadł dziewczynki. Żeby pan mógł słyszeć, jak mnie prosił: “Kup mnie, biały buana, od handlarza niewolników! On mnie zabije!” Castanedo bił go po to, żeby się nie odważył więcej wzywać pomocy.

– A kto ma być tym handlarzem niewolników? – zdziwił się bosman.

– Czarne Oko – odparł Tomek pospiesznie, gdyż chciał się jak najprędzej pozbyć ciężaru tajemnicy.

– Jakie znów Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu!?

– Och, prawda! Zapomniałem, że pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywają Castaneda. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w całym okręgu jako handlarz ludźmi.

– Fiu, fiu! – gwizdnął bosman. – Więc to tak sprawy wyglądają? Gdzież on łapie tych niewolników?

– Sambo, to jest ten biedak przywiązany na łańcuchu, został wzięty razem z rodzeństwem do niewoli przez Murzynów Luo zamieszkujących dalej na zachodzie. Castanedo kupił go od nich, a następnie sprzedał razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odpłynęli stąd na długich łodziach w kierunku południowym. Sambo wyskoczył z łodzi i skrył się w krzewach rosnących na brzegu. Murzyni Kawirondo znaleźli go wczoraj i oddali Castanedowi, który zbił nieszczęśliwca. Obiecał obedrzeć go ze skóry, gdyby jeszcze raz próbował ucieczki.

– No, no, ten drab gotów to naprawdę zrobić – zafrasował się bosman. – Nie chciałbym być w skórze Samba.

– Musimy mu pomóc, panie bosmanie – stanowczo oświadczył Tomek.

BOSMAN POKAZUJE PAZURY

Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, którego cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, leżały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpięte na drągach sieci.

Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami klaskały w dłonie.

– No, no, nawet niczego nas witają – pochwalił bosman. Tomek uśmiechnął się dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:

– Jambo masungu!36[36Witaj, biały człowieku!]

Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, Tomek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Murzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali gestykulując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł przed dom.

– Dobiliśmy targu – powiadomił towarzyszy. – Pomóżcie mi wnieść skrzynię do chaty naczelnika.

– A cóż tam mówi ten pan Castanedo? – zagadnął bosman.

– Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów. Właściwie to on dyktuje im warunki.

– I za to weźmie zapewne część zapłaty – dodał bosman.

– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu pewien haracz.

– Po jakie licho cackamy się z tym drabem? – oburzył się marynarz.

– Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwolenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyrażał swą zgodę.

– Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.

Mescherje i bosman ponieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty naczelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił sporą zaliczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, roślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzroku z Castaneda. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.

Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, najspokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne spostrzeżenia z Castanedem, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle teraz stał się przyjacielski i wylewny.

“Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny – rozmyślał Tomek z goryczą. – Najpierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka.”