Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed faktorią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:
– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujności tego handlarza żywym towarem.
– Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz znów mówi pan zupełnie co innego – oburzył się Tomek.
– Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni – odpowiedział bosman z chytrym uśmiechem. – Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to Castanedo raz dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglikami. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.
– To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka – westchnął ciężko Tomek.
– Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu, brachu! Mam już gotowy plan działania.
– Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?!
– Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.
– Dlaczego dopiero wtedy?
– Bo wtenczas Castanedo już nie będzie mógł nam popsuć szyków. Słyszałeś, co mówił pan Hunter? Murzyni słuchają go jak rodzonego ojca, a obawiam się, że ten drab nie będzie miał zachwyconej miny, gdy usłyszy naszą propozycję. Pamiętaj, trzymaj buzię zamkniętą na kłódkę!
– To nawet ojcu nic nie powiemy? – zdziwił się Tomek.
– Właśnie jemu przede wszystkim nic nie trzeba mówić. Twój szanowny ojciec to chodząca dobroć. Nie potrafi nikomu zrobić krzywdy, a z Castanedem trzeba gadać po marynarsku.
– Już nic nie rozumiem. Co pan właściwie chce zrobić?
– To się okaże jutro – krótko zakończył bosman – a teraz cicho, sza!
Zbliżyli się do obozowiska. Wilmowski wysłuchał relacji Smugi. Pochwalił za pomyślne załatwienie sprawy, obejrzał osły, które uwiązano w pobliżu koni.
– Tym przynajmniej nic nie grozi od tse-tse – powiedział z zadowoleniem, głaszcząc kłapouchy.
– Czy mucha tse-tse nie szkodzi osłom? – zainteresował się Tomek.
– Właśnie dlatego kupiliśmy je. Mając juczne zwierzęta będziemy mogli się zapuszczać w okolice, w których wynajęcie ludzi napotyka trudności. Tropienie okapi w dżungli zajmie sporo czasu. Nawet kto wie, czy nie będziemy musieli się podzielić na kilka grup, aby szybciej przetrząsnąć większy obszar lasu. Wtedy osły bardzo nam się przydadzą do noszenia sprzętu.
– Coś mi to przypomina nasze łowy w Australii – ucieszył się chłopiec.
Wieczorem Tomek kręcił się niespokojnie. Co chwila spoglądał na bosmana. Ten jednak zdawał się zupełnie nie myśleć o tym, co miało nastąpić następnego ranka. Przekomarzał się z Hunterem, nie zwracając uwagi na chłopca, a w końcu ziewnął od ucha do ucha i oświadczył, że pójdzie na spoczynek. Zanim znikł w namiocie, zbliżył się do Tomka i korzystając z tego, że nikt nie zwraca na nich uwagi, szepnął:
– Kładź się spać, koleżko! Jutro będziemy mieli pełne ręce roboty. Czy masz trochę forsy?
– Niecałe sto dolarów.
– Dobra nasza! Miej je przy sobie, a teraz chodźmy pokimać. Dobranoc!
– Dobranoc!
Niebawem Tomek już był w łóżku. Dingo wsunął łeb pod moskitierę, dotknął twarzy chłopca mokrym nosem, a następnie ulokował się przy jego nogach. Tomek zamknął oczy, lecz nie mógł zasnąć. Dręczyła go niepewność, czy nie powinien zwierzyć się ojcu, nawet wbrew bosmanowi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego poczciwy marynarz uparł się zachować całą sprawę w tajemnicy. Przecież ojciec, jak i Smuga na pewno staraliby się pomóc biednemu Sambowi.
“Co tu robić? – zastanawiał się. – Jeżeli nic nie powiem ojcu, to gotów później pomyśleć, że nie miałem do niego zaufania. Jeżeli znów zwierzę się, bosman posądzi mnie o to samo. I tak źle, i tak niedobrze.”
Nagle przyszła mu do głowy zbawcza myśclass="underline"
“Niech los zadecyduje, jak mam postąpić. O ile ojciec przyjdzie do namiotu, zanim usnę, wyznam mu wszystko. Gdyby nie przyszedł, to będzie widomy znak, że los tak chciał!”
Zadowolony z postanowienia, uspokoił się natychmiast. Zamknął oczy. W obozie rozbrzmiewała monotonna pieśń Masajów. Tomek westchnął głęboko. Wkrótce sen go zmorzył i zasnął smacznie.
Zaledwie duża, pomarańczowa kula słoneczna ukazała się na horyzoncie, Hunter zbudził swych towarzyszy. Z wilczym apetytem zabrali się do sutego śniadania. Tomek z niecierpliwością oczekiwał na wydarzenia. Rzucał ukradkowe spojrzenia na bosmana, który z niewzruszonym spokojem pochłaniał góry jedzenia. Wkrótce bosman odsunął kubek, nabił fajkę tytoniem, wypuścił z niej kilka kłębów dymu. Mrugnął nieznacznie do chłopca i odezwał się:
– Wygląda na to, że Kawirondziaki nawalają! Idą chyba jak żółwie. Może by tak wyskoczyć im na spotkanie z jakimś marynarskim słowem?
– Oni zawsze mają czas – utyskiwał Hunter.
– Wezmę Tomka i wyjrzymy na drogę – zaproponował bosman.
– Dobrze, idźcie, a my tymczasem zwiniemy obóz – powiedział Wilmowski. – Tomku, zabierz ze sobą Dinga.
Chłopiec zaraz przypasał kolta, założył psu smycz i ruszył z bosmanem ku jezioru. Marynarz w milczeniu szedł wielkimi krokami, ale gdy tylko obóz znikł za krzewami, zboczył między drzewa.
– Źle idziemy, bosmanie – zaoponował chłopiec.
– Nic nie gadaj, koleżko, tylko smaruj za mną – uciął bosman lakonicznie.
– Murzyni nadejdą drogą. Tutaj ich nie spotkamy – upierał się Tomek.
– O to mi właśnie chodzi – wyjaśnił bosman. – Niech oni smarują do obozu, a my pójdziemy dalej.
– Przecież mieliśmy iść na spotkanie Kawirondo…
– Iii, to był tylko pretekst – odpowiedział marynarz. – Dopiero gdy nas miną, szurniemy do pana Castanedo. Potem powiemy, żeśmy ich nie spotkali, kapujesz?
– Nic nie rozumiem.
– Czekaj, zaraz ci to wyklaruję. Otóż, gdy upewnimy się, że tragarze poszli do obozu, odwiedzimy tego draba i cokolwiek wtedy się stanie, on nie będzie mógł nam już bruździć.
– Widzę, że pan dokładnie obmyślił cały plan – pochwalił Tomek.
Nie spiesząc się szli gąszczem, w końcu ujrzeli faktorię Castaneda, a Murzynów w dalszym ciągu nie było ani śladu. Bosman zatrzymał się; po krótkim namyśle zadecydował:
– Tutaj przycupniemy w krzakach, dopóki nie nadejdą nasi tragarze. Obejrzyj swoją pukawkę i nic teraz nie gadaj!
Tomek poczuł, że robi mu się gorąco. Bosman wyjął z kieszeni rewolwer, uważnie skontrolował broń, wydobył duży nóż sprężynowy, sprawdził działanie mechanizmu, po czym wyciągnął się na ziemi.
– Czy pan chce zabić Castaneda? – zapytał Tomek niepewnym głosem.
Bosman wzruszył pogardliwie ramionami i rzekł niedbale:
– Nie gorączkuj się, brachu. Kto by tam zabijał takiego szczura! Musimy być na wszystko przygotowani. Wiesz, co zrobimy? Otóż poprosimy grzecznie pana Castanedo, żeby nam sprzedał Samba. Czy zabrałeś forsę?
– Zrobiłem tak, jak pan polecił. Mam dziewięćdziesiąt sześć dolarów.
– Byczo, ja też mam około setki. Powinno wystarczyć.
Tomek umilkł; uważnie przyglądał się leżącemu na brzuchu bosmanowi. Po chwili upewnił się, że marynarz nie jest podniecony. Uśmiechał się nawet, spoglądając na widoczną poprzez zarośla drogę. Tomek usiadł obok przyjaciela, sadowiąc przy sobie Dinga. Minęło dobre pół godziny, zanim usłyszeli śpiew Murzynów.
– Idą już – szepnął Tomek.
– Nie gadaj i pilnuj Dinga, żeby był cicho – polecił bosman.
Murzyni szli gęsiego. Tomek liczył ich, gdy mijali kryjówkę. Trzydziestu nagich Kawirondo zniknęło za zakrętem ścieżki, lecz bosman nadal leżał na ziemi nic nie mówiąc. Chłopiec drżał z niecierpliwości.