W końcu bosman jednym susem powstał, otrzepał starannie spodnie i odezwał się:
– Do dzieła, kochany koleżko! Możemy gazować do pana Castanedo. Słuchaj teraz uważnie, co ci powiem. Cokolwiek by się działo, staraj się trzymać z daleka od niego. Gdyby się trochę zdenerwował, sam go uspokoję. Kapujesz?
– Dobrze, proszę pana!
Bez zwłoki ruszyli ku faktorii. Po chwili znaleźli się na werandzie. Marynarz zbliżył się do drzwi i zapukał. Wokół panowała cisza.
– Upił się pewno i śpi – mruknął bosman wchodząc do izby.
Nie było tu jednak nikogo. Na koślawym stole leżały resztki jedzenia. Posłanie było w nieładzie.
– Słuchaj, Tomku! Zostaw tu Dinga, a sam skocz na podwórko i zobacz, co się dzieje z Sambem – zwrócił się bosman do chłopca, biorąc jednocześnie smycz.
Tomek wybiegł z izby; po chwili był już na podwórzu. Zatrzymał się niezdecydowanie. Castanedo uzbrojony w długi bicz odpinał od słupa łańcuch, na którym przywiązany był niewolnik. Zanim Tomek zdążył się zorientować w sytuacji. Murzyn zauważył go i krzyknął rozpaczliwie:
– Buana, ratuj, buana!
Castanedo obejrzał się natychmiast. Uspokoił się, widząc tylko chłopca.
Bat z trzaskiem smagnął grzbiet niewolnika.
– Niech go pan nie bije! – zaprotestował Tomek postępując naprzód kilka kroków.
– Wynoś się stąd albo i ty dostaniesz! – warknął mieszaniec. – Czego tu szukasz?
– Przyszliśmy porozmawiać z panem w pewnej sprawie – wyjaśnił Tomek.
– Nie mam teraz czasu. Już wam dałem Murzynów! Idźcie do diabła, zanim się rozmyślę – pogroził Castanedo.
W tej chwili pojawił się bosman Nowicki z Dingiem na smyczy. Castanedo zmierzył go gniewnym wzrokiem. Marynarz oddał smycz Tomkowi. Podszedł do mieszańca, który niemal dorównywał mu wzrostem. Castanedo był trochę szczuplejszy od marynarza, lecz pod jego ciemną skórą prężyły się węzły mięśni. Przez kilka sekund patrzyli sobie prosto w oczy, jakby mierzyli swe siły.
– Ile chcesz za tego Murzyna? – przerwał bosman milczenie.
Castanedo cofnął się dwa kroki. Jego prawa dłoń zacisnęła się na rękojeści tkwiącego za pasem noża.
– Ile chcesz za tego Murzyna? – ponowił bosman pytanie nie spuszczając wzroku z Castaneda.
– To ludożerca, zabierze go patrol. Ja nie sprzedaję ludzi. Idźcie do diabła! – odparł mieszaniec.
– Kup mnie, buana, kup mnie! On kłamie, ja jestem Galia i nie jem ludzi! On jest handlarz… – zawołał Sambo wyciągając dłonie, lecz potężne uderzenie bicza powaliło go na ziemię.
Castanedo z pianą wściekłości na ustach okładał Murzyna biczem ze skóry hipopotama. Krwawe pręgi wystąpiły na ciele nieszczęśliwca. Tomek zapomniał o uprzednim poleceniu bosmana. Drżąc z oburzenia jednym skokiem znalazł się przy oprawcy i pchnął go z całej siły. Castanedo rozjuszony do nieprzytomności zamierzył się batem na chłopca, lecz nagle płowe cielsko śmignęło w powietrzu i wylądowało na jego piersi. Białe kły kłapnęły w niebezpiecznej bliskości gardła Castaneda, który omal nie upadł.
– Dingo, do nogi! – krzyknął bosman.
Pies ze zjeżoną na grzbiecie sierścią powrócił do Tomka, lecz nie odrywał wzroku od Castaneda.
– Dość tej zabawy! Ostatni raz pytam: ile chcesz za tego Murzyna? – groźnie rzekł marynarz.
– Nie sprzedaję ludzi!
– Kłamiesz, draniu! Wszyscy wiedzą, że jesteś handlarzem niewolników. Kogo to sprzedałeś dwa dni temu Arabom, którzy odpłynęli na łodziach na południe? – wyrzucił z siebie bosman zbliżając się do mieszańca. – Powinniśmy zaprowadzić cię na łańcuchu do garnizonu angielskiego, ale bierz cię licho! I tak nie wywiniesz się od szubienicy. Gadaj, ile chcesz za niego!
Castanedo pomyślał chwilę, odzyskał spokój. Niemal przyjaźnie spojrzał na bosmana, mówiąc:
– Chcesz go koniecznie kupić, no, niech i tak będzie. Wiesz jednak, że Anglicy karzą za sprzedawanie ludzi. Pogadajmy więc bez świadków. Chodź ze mną do domu.
– Dobrze, idź pierwszy! – zgodził się bosman. – Tomku, poczekaj tutaj na mnie.
Castanedo szedł nie oglądając się na bosmana. Szybko wkroczył na werandę. Marynarz niemal deptał mu po piętach. Przeczucie ostrzegło go, że Mulat knuje coś niedobrego. Zaledwie znaleźli się w mrocznej izbie, Castanedo odwrócił się nagle całym ciałem. W ręku jego błysnął długi nóż.
– Giń, biały psie! – syknął, zadając straszliwe pchnięcie.
Bosman uskoczył. Prawą pięścią podbił do góry rękę uzbrojoną w nóż, którego ostrze zahaczyło tylko lekko o skórę na piersi, a lewą grzmotnął napastnika w podbródek. Stół rozleciał się pod ciężarem padającego Castaneda. Potężne uderzenie nie pozbawiło go przytomności. Natychmiast porwał się na nogi gotów do walki.
Marynarz spojrzał na niego z uznaniem. Od razu też przestał lekceważyć przeciwnika, ale nie stracił ducha. Staczał już przecież podobne walki w portowych tawernach, przywykł zaglądać śmierci w oczy. Pochylił się do przodu i błyskawicznym ruchem wydobył z kieszeni nóż. Sprężyna szczęknęła metalicznie, zwalniając ostrze. Obydwaj przeciwnicy przyczaili się do skoku. Krok za krokiem bosman zaczął przysuwać się do Castaneda, ten zaś teraz przylgnął do ściany. Naraz marynarz uskoczył w bok, prawą ręką zatoczył szeroki łuk, ciężki nóż śmignął w powietrzu. Stalowe ostrze świsnęło w przerażającej bliskości głowy Castaneda, który odruchowo zasłonił twarz przedramieniem. O to właśnie chodziło bosmanowi. Jak huragan zwalił się na mieszańca. Chwycił w przegubie dłoń uzbrojoną w nóż, szarpnął przeciwnika ku sobie, wykręcił mu rękę, aż zatrzeszczały stawy. Nóż upadł na podłogę. Teraz krótkimi uderzeniami pięści odrzucił od siebie wroga nie dopuszczając do zwarcia. Przeciwnik był zbyt silny, a bosman nie chciał tracić czasu. Rozpoczęła się gwałtowna walka na pięści. Nie wiadomo, jak by się ona zakończyła, gdyby bosman był mniej wprawny w takich zapasach. Castanedo szalał, podczas gdy marynarz na zimno obliczał każde uderzenie. Po kilku minutach bezkompromisowej walki uderzył Mulata w żołądek. Castanedo odsłonił na ułamek sekundy głowę, wtedy pięść twarda jak żelazo grzmotnęła go między oczy. Zaraz też otrzymał następny cios w podbródek. Z rozkrzyżowanymi rękami runął na wznak.
Bosman odpoczywał chwilę oparty plecami o ścianę. Z zadowoleniem przyglądał się leżącemu na podłodze Castanedowi. W towarzystwie Wilmowskiego i Smugi rzadko miewał okazję do podobnej rozprawy, a przecież przepadał za takimi przygodami. W jak najlepszym humorze poszukał wiadra z wodą, po czym wylał ją na głowę zemdlonego. Teraz dopiero odnalazł swój nóż tkwiący w ścianie i schował go do kieszeni.
Castanedo powoli odzyskiwał przytomność. W końcu bosman pomógł mu podnieść się z podłogi. Podsunął mu wielki, żylasty kułak pod nos i zagroził:
– Słuchaj, draniu! Wynoś się stąd, i to migiem. Pamiętaj, że złożymy o tobie meldunek pierwszemu patrolowi angielskiemu, jaki spotkamy. Gdybyś ukrył się tutaj, to odnajdę cię wracając z Ugandy i bez wielkich ceregieli wpakuję porcję ołowiu w łepetynę. Teraz chodź i uwolnij Samba z łańcucha.
Castanedo bez protestu chwiejnym krokiem wyszedł z bosmanem. Tomek przeraził się, gdy ujrzał przyjaciela. Ciemniejąca obwódka otaczała jego lewe oko, z rozciętej dolnej wargi płynęła czerwona strużka, a rozdarta na piersiach koszula poplamiona była krwią. Castanedo wyglądał wprost okropnie. Oczy jego ginęły w olbrzymich siniakach, a rozbity nos obficie krwawił.
– Co się stało, bosmanie?! – przeraził się Tomek.