– Słuchaj. Tomku! Jeżeli mamy naśladować Stanleya, to w chwili wymarszu wystrzelmy razem na wiwat – zaproponował Smuga.
– Wspaniała myśl – ucieszył się chłopiec, chwytając sztucer zawieszony na łęku siodła.
Hunter jeszcze raz sprawdził szyk ludzi gotowych do wymarszu. Na jego rozkaz rozległa się palba z dziesięciu strzelb. Murzyni krzyknęli donośnie, potrząsnęli dzidami.
Karawana ruszyła brodem przez rzekę Nzoia. Woda rozbryzgiwała się pod stopami biegnących Murzynów, którzy wrzeszczeli jak opętani, aby spłoszyć przebywające w pobliżu krokodyle. Wkrótce ekspedycja znalazła się na przeciwległym brzegu.
Tomek jechał stępa na koniu obok ojca i Huntera. Z zadowoleniem spoglądał na Samba niestrudzenie powiewającego flagą. Za nim ciągnął się długi łańcuch tragarzy, którego koniec stanowiła tylna straż karawany. Naraz Tomek zaczął pilnie nasłuchiwać, gdyż w tej chwili Sambo zanucił pieśń, którą sam ułożył:
“Mały biały buana jest odważny jak wielki lew!On nie boi się złych soko! On nie boi się nawet pana Castanedo, który bił biednego Samba. Mały biały buana to wielki wojownik. On nie pozwoli nikomu bić Samba. On kazał nieść piękną flagę. Teraz Sambo też jest wielkim człowiekiem i ma dużo jeść, a handlarza niewolników zbił wielki biały buana… Sambo kocha swego pana i jego dobrego psa, który jak lampart rzucił się do gardła złego pana Castanedo…”
Tragarze znajdujący się w pobliżu Samba natychmiast przekazali dalej mimo woli usłyszaną wiadomość. Wśród Kawirondo zapanowało duże ożywienie.
– Do licha! – zaklął Hunter. – Sambo wypaplał już o pobiciu Castaneda. Że też Murzyni nie potrafią trzymać języka za zębami!
– Ha! Nic na to nie poradzimy – zauważył Wilmowski. – Znajdujemy się przecież na najbardziej plotkarskim kontynencie świata.
– Trzeba zaraz ostrzec pana Smugę, że Kawirondo się o wszystkim dowiedzieli. Musimy zachować czujność, jeżeli nie chcemy się narazić na przykre niespodzianki – zachmurzył się Hunter.
– Tomku, poproś do nas pana Smugę – polecił Wilmowski.
Chłopiec osadził konia na miejscu, gwizdnął na Dinga. Murzyni opanowali swe podniecenie. Rozpoczęli monotonną pieśń, lecz gdy mijali chłopca, przyspieszali kroku. Po chwili Tomek uderzył konia cuglami i podjechał do tylnej straży.
– Zatęskniłeś za nami, brachu, co? – roześmiał się bosman. – Niech wieloryb połknie tę Afrykę! Przypomina mi ona warszawską łaźnię na Krakowskim Przedmieściu.
– Może po tej parówce nabierze pan ochoty do wspinaczki na lodowiec Kilimandżaro – zażartował Tomek.
– A dajże mi spokój, utrapieńcze, z tymi górami! Nie mam zamiaru wytrząsać mego bosmańskiego brzucha skacząc po lodowcach. Wolę już słuchać murzyńskich kołysanek, chociaż jeżeli wkrótce nie przestaną śpiewać, to usnę i zwalę się ze szkapy.
– Lepiej niech pan nie zasypia, bo pan Hunter mówi, że z tego śpiewania może przydarzyć się nam coś złego – poinformował Tomek.
– Co masz na myśli? – zapytał Smuga.
– Sambo ułożył i zaśpiewał bardzo ładną piosenkę, ale nie było to zbyt roztropne, gdyż w ten sposób Kawirondo dowiedzieli się, że bosman poturbował handlarza niewolników – poinformował Tomek.
– Byłem na to przygotowany znając zwyczaje Murzynów. Oni lubują się w chwaleniu wszystkiego, co dla nich niezwykłe. Już z samej wdzięczności Sambo będzie śpiewał o twoich i bosmana czynach – powiedział Smuga.
– Co on tam wyśpiewywał? – zagadnął marynarz.
– Nie mogłem wszystkiego dobrze zrozumieć, ale bardzo chwalił pana, mnie i Dinga.
– Hm, bierz licho tych Kawirondziaków, niech sobie Sambo śpiewa – mruknął zadowolony bosman.
– Właśnie tatuś przysłał mnie po pana Smugę – oświadczył Tomek. – Pan Hunter jest bardzo zaniepokojony, obawia się teraz jakichś niespodzianek ze strony tragarzy.
– Bosmanie, miej na wszystko oczy i uszy otwarte. Jadę z Tomkiem do Andrzeja – zarządził Smuga, popędzając wierzchowca arkanem.
Przynaglone konie szybko dognały czoło karawany.
– Tomek powiedział ci już zapewne, że Kawirondo dowiedzieli się o zajściu z Castanedem – zaczął Wilmowski, gdy Smuga znalazł się przy nim. – Pan Hunter przewiduje nieoczekiwane kłopoty.
– Obawa może się okazać całkowicie uzasadniona – przyznał Smuga. – Castanedo ma u Kawirondo wielki mir. Miejmy jednak nadzieję, że damy sobie z nimi radę.
– Chciałem, żebyś wiedział o tym, i dlatego prosiłem cię do nas – dodał Wilmowski.
– Byłem na to przygotowany, gdyż znam domyślność i ciekawość Murzynów. Spostrzegłem też zaraz ich podniecenie, gdy podawali sobie wiadomość zaczerpniętą z piosenki Samba – oświadczył Smuga.- Radzę przyspieszyć tempo marszu.
– Zaraz wydam Mescherje odpowiednie polecenie. To inteligentny człowiek, więc w lot pojmie, o co chodzi – powiedział Hunter. – Im szybciej oddalimy się od siedziby Castaneda, tym lepiej dla nas.
Wkrótce rozległy się gardłowe głosy Masajów, przynaglające tragarzy do szybszego kroku. Droga wiła się teraz między pagórkami. Rosnące na nich drzewa łagodziły trochę płynący z nieba potok słonecznegożaru. Co pewien czas tragarze przystawali dla nabrania tchu, lecz w najgorętszych godzinach dnia Hunter nie pozwolił na dłuższy wypoczynek, obiecując Murzynom suty posiłek na wieczornym biwaku. Kawirondo milcząco przyjmowali wszystkie polecenia i jak dotąd marsz odbywał się bez jakichkolwiek przeszkód. Słońce mocno pochyliło się ku linii horyzontu.
– Uszliśmy dzisiaj ładnych parę mil – zauważył Wilmowski. – Czy nie wydaje się panu dziwne, że nie spotykamy wiosek murzyńskich?
– Znajdujemy się pomiędzy terenami Kawirondo i Murzynów Luo – odparł Hunter. – Wkrótce powinniśmy przekroczyć granice Ugandy. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to jutro będziemy mogli nająć nowych tragarzy.
– Nie mamy powodów do narzekania na Kawirondo, nie sprawili nam przecież dotąd najmniejszego kłopotu – zauważył Wilmowski, który nie podzielał obaw przewodnika.
– Wolę zawsze przewidywać najgorsze – odrzekł sceptycznie Hunter. – Czas już stanąć na nocleg, pojadę trochę szybciej naprzód, żeby się rozejrzeć za odpowiednim miejscem na obóz.
Wkrótce tropiciel zniknął wśród pagórków. Dzięki przynaglaniu Masajów, których ochrypłe głosy odzywały się co chwila, tragarze utrzymywali niezłe tempo marszu, lecz było widać, że gonią resztkami sił. Toteż Wilmowski odetchnął z ulgą, gdy z dala usłyszał strzał.
– Dlaczego pan Hunter strzela? – zaniepokoił się Tomek.
– Prawdopodobnie upolował coś dla nas na kolację – domyślił się Wilmowski. – Trzeba przyznać, że tragarze zasłużyli na obfity posiłek.
Murzyni widocznie podzielali zdanie Wilmowskiego, gdyż samorzutnie przyspieszyli kroku. Niebawem karawana dotarła do rozległego stepu porosłego pożółkłą trawą. Zaraz też łowcy ujrzeli przywiązanego do drzewa wierzchowca Huntera, a jego samego nieco dalej w stepie. Kawirondo złożyli skrzynie na ziemi. Kilku z nich pobiegło ku Hunterowi, podczas gdy Masajowie przystąpili natychmiast do rozbijania obozu. Nim rozpięto namioty, Hunter pojawił się na czele Kawirondo niosących dużą zebrę. Murzyni zaraz zaczęli ściągać z niej skórę.
– Przecież nie będziemy jedli konia! – oburzył się Tomek.
– Dlaczego mielibyśmy nie jeść? – wtrącił Smuga. – Mięso młodych zebr jest zupełnie smaczne. O ile się nie mylę, jest to zebra Granta37[37Equus quagga granti – zwana jest też zebrą równikową. Ten najpospolitszy podgatunek z gatunku zebry stepowej zamieszkuje sawanny Afryki Wschodniej, zwłaszcza Kenię.].