Выбрать главу

Złowrogi szmer rozległ się wśród Murzynów. Kawirondo przysunął się bliżej do Smugi. Zanim zdążył dotknąć podróżnika, twarda jak żelazo pięść wylądowała na jego podbródku. Murzyn natychmiast stracił przytomność, osunął się na ziemię.

– Człowieka tego oddamy żołnierzom angielskim za szerzenie buntu – głośno powiedział Smuga. – Zwiąż go, Mescherje, i trzymaj pod strażą.

Masajowie wprawnie skrępowali ręce zemdlonego. Dwóch stanęło przy jeńcu z bronią gotową do użycia. Kawirondo, widząc porażkę swego przywódcy, byli niezdecydowani.

– Brać pakunki i ruszamy zaraz w drogę – rozkazał Smuga.

Kawirondo zaczęli szeptać między sobą.

Smuga wydobył z pochwy rewolwer. Zbliżył się do pierwszego z brzegu Murzyna.

– Bierz natychmiast pakunek! – polecił stanowczo.

Kawirondo zawahał się, lecz gdy Smuga dotknął jego piersi końcem chłodnej lufy porwał z ziemi pakę i stanął gotowy do drogi. Pozostali Murzyni nie stawili oporu. Tymczasem główny sprawca zamieszania przyszedł do przytomności. Spode łba spoglądał na Smugę, lecz zachowywał się już zupełnie poprawnie.

Hunter, Tomek i jeden wojownik masajski ruszyli za niosącym flagę Sambem na czele karawany. Za nim poszli gęsiego tragarze i zwierzęta juczne. Tak jak poprzedniego dnia, Smuga i bosman stanowili tylną straż. Tuż przed ich wierzchowcami dwaj Masajowie prowadzili przywódcę Kawirondo. Wilmowski i Mescherje szli po obydwu stronach łańcucha tragarzy.

Po pewnym czasie Wilmowski wstrzymał konia i zrównał się z tylną strażą. Przyłączył się do Smugi, który jakby zapomniawszy już o przykrym zajściu z Kawirondo, był w doskonałym humorze.

– Słuchaj, Janie, zaniepokoiłem się dzisiejszym wydarzeniem – zaczął Wilmowski. – Czy naprawdę masz zamiar wydać garnizonowi angielskiemu tego nierozsądnego Kawirondo? Wiesz, że nie lubię używać siły w stosunku do krajowców.

– Nie martw się niepotrzebnie, Andrzeju – uspokoił go Smuga. – Musiałem postąpić ostro, aby zapobiec dalszym kłopotom. Jestem pewny, że ten młody Murzyn wkrótce poprosi nas o darowanie kary i wtedy chętnie wybaczę mu nieposłuszeństwo.

– Zupełnie nie rozumiem tego nagłego oporu tragarzy – mówił zafrasowany Wilmowski. – Oby tylko nie wynikły z tego poważniejsze niesnaski.

Smuga przez dłuższą chwilę milczał zadumany. Potem spojrzał na przyjaciela i zaczął mówić:

– Parę lat temu przebywałem przez jakiś czas w okolicy południowego wybrzeża Jeziora Wiktorii. Wówczas Watussi prowadzili wojnę z Niemcami, którzy chcieli usunąć ich siłą ze swej kolonii, Tanganiki38[38Tanganika – kraj na południe od Kenii i Ugandy, dawna kolonia niemiecka, którą Niemcy utracili po przegranej I wojnie światowej. Od tej pory Tanganika stanowiła terytorium powiernicze ONZ aż do uzyskania niepodległości w 1964 r. Obecna Zjednoczona Republika Tanzanii obejmuje dawną Tanganikę oraz wyspy Zanzibar i Pemba.]. W miarę mych skromnych możliwości szkoliłem Watussi w europejskiej taktyce wojennej…

– Nic o tym nie wiedziałem… – wtrącił Wilmowski.

– Ot, różnie w moim życiu bywało – rzekł Smuga. – Watussi nabrali do mnie zaufania. Zaprzyjaźniłem się z nimi. Poszczególne oddziałki murzyńskie musiały przekazywać sobie rozkazy oraz wiadomości dotyczące ruchów wroga. Byłem dowódcą jednego z nich. Dlatego też specjaliści od mowy tam-tamów zadali sobie wiele trudu, by choć trochę wtajemniczyć mnie w arkana afrykańskiego telegrafu39[39Telegrafista murzyński może przekazywać dalej każdą wiadomość, nawet nadaną w niezrozumiałym dla niego narzeczu.].

– Janie, czy to naprawdę możliwe? – zawołał Wilmowski zaskoczony nieoczekiwaną wiadomością. – Przecież nawet stare wygi afrykańskie twierdzą, że dźwięki nadawane przez tam-tamy posiadają częstotliwość nieuchwytną dla ucha Europejczyka!

– Nie dziwię się, że moje wynurzenia budzą niedowierzanie. Ale doświadczony w sprawach afrykańskich Europejczyk może odróżniać tony różnych bębenków i określić ich pochodzenie.

– Ba, lecz to nie znaczy, że potrafi odcyfrować tekst podawanej w ten sposób depeszy – zaoponował Wilmowski.

– Nie mylisz się – przyznał Smuga. – Mnie również nie zawsze udaje się rozszyfrować mowę tam-tamów, ale gdy bębny mówią znajomym mi narzeczem, coś niecoś odgadnę.

– Janie, jesteś chyba pierwszym Europejczykiem, który może się tym pochwalić! Zrozumiałeś, co bębny mówiły wczoraj?!

Smuga skinął głową.

– Cóż to była za wiadomość?

– Czarne Oko każe za wszelką cenę opóźnić marsz karawany białych łowców dzikich zwierząt – odparł Smuga.

– To wprost nie do wiary! – zawołał Wilmowski.

– Rozumiesz teraz, dlaczego musiałem złamać opór Kawirondo. Pragnę pokrzyżować nie znane nam plany Castaneda.

– Więc nasz rozrachunek z handlarzem niewolników jeszcze się nie skończył – zafrasował się Wilmowski.

– Przypuszczam, że knuje jakąś zemstę – przyznał Smuga. – Nie warto się tym zbytnio przejmować, aczkolwiek ostrożność jest jak najbardziej wskazana. Mam nadzieję, iż jego wpływy nie przekraczają granicy Ugandy stanowiącej inne państwo. Dlatego też im szybciej idziemy naprzód, tym lepiej dla nas.

– Oczywiście, masz słuszność, Janie! Chyba powinniśmy poinformować naszych towarzyszy o wiadomości przekazanej przez tam-tamy?

– Och, nie! To byłby błąd taktyczny. Nie mów nikomu, że zrozumiałem sygnały tam-tamów.

TAJEMNICZY NAPAD

Wobec zdecydowanej postawy łowców Kawirondo nie próbowali już jawnego buntu. Mimo to marsz odbywał się nadzwyczaj powoli. Murzyni znajdowali ku temu dziesiątki najrozmaitszych powodów. To kolce cierni wbijały im się w stopy, to znów ktoś zachorował nagle na żołądek bądź poczuł nieznośny ból zęba; innym razem jeden z tragarzy zwichnął sobie nogę, któremuś rozbiła się niesiona paka i trzeba było ją przeładować. Nic więc dziwnego, że słońce znajdowało się wysoko na niebie, a łowcy nie zdołali jeszcze dotrzeć do granicy Ugandy. Na jednym z takich przymusowych postojów Smuga zbliżył się do Wilmowskiego pełniącego funkcję sanitariusza i rzekł:

– Szybciej wędrują tutaj mrówki niż nasza karawana. Musimy koniecznie zaradzić złu.

– Co możemy zrobić? – odparł Wilmowski, podając szklankę wody z solą tragarzowi żalącemu się na ból żołądka.

– Kawirondo symulują najrozmaitsze dolegliwości, aby opóźnić marsz. Trzeba ich więc zniechęcić do zgłaszania się po leki. Radziłbym wszystkim żądającym pomocy dawać do wąchania amoniak – zaproponował Smuga. – Może to powstrzyma tę nagłą epidemię różnych chorób.

Nie upłynął nawet kwadrans, gdy do Wilmowskiego zbliżył się wspaniale zbudowany Murzyn.

– Głowa bardzo boli – skarżył się z obłudnym wyrazem twarzy.

– Otrzymasz najskuteczniejsze lekarstwo, jakie posiadają biali ludzie – rzekł Wilmowski. – Leczy ono wszelkie choroby, będę je więc dawał wszystkim chorym Kawirondo.

Hunter natychmiast głośno powtórzył w narzeczu murzyńskim słowa Wilmowskiego. Tragarze zaintrygowani tak szumną zapowiedzią otoczyli “pacjenta” i “lekarza”, aby naocznie przekonać się o cudownym działaniu wspaniałego leku białych ludzi. Na polecenie Wilmowskiego Kawirondo przyłożył szeroki nos do flakonu z amoniakiem i wykonał głęboki wdech. Natychmiastowy skutek przeszedł najśmielsze oczekiwania łowców. Kawirondo szeroko otwartymi ustami usiłował bezskutecznie wciągnąć do płuc powietrze; w końcu zatrzepotał powiekami i nie mogąc wymówić słowa, runął na wznak na ziemię jak rażony gromem. Duże krople potu wystąpiły mu na czoło. Upłynęła dłuższa chwila, zanim zaczął z trudem oddychać.