Выбрать главу

Wilmowski poprosił Blake’a o pomoc w wynajęciu łodzi. Sierżant okazał się bardzo uczynnym człowiekiem. Natychmiast sprowadził kilkudziesięciu Murzynów Luo. Przy ich pomocy karawana szybko znalazła się w wiosce leżącej nad brzegiem Jeziora Wiktorii. Wilmowski nie targował się z naczelnikiem murzyńskim o wysokość wynagrodzenia, toteż niebawem przygotowano cztery długie i mocne łodzie sporządzone z wypalonych, dużych pni drzewnych. W czasie przeładunku juków na nie Tomek z bosmanem rozglądali się po małym osiedlu. Zamieszkali w nim Murzyni Luo trudnili się połowem ryb tilapia, które nazywali ngege. Młode i stare półnagie kobiety bądź siedziały bezczynnie przed chatami paląc długie gliniane fajki, bądź też gotowały pożywienie. Bosman ofiarował im dodatkowo dwie garstki tytoniu; przyjaźnie więc spoglądały na białych łowców i przynaglały swych mężów do pośpiechu. Na jednej łodzi sporządzono dla Smugi wygodne posłanie, nad którym umieszczono palankin pokryty brezentem. Pozostali na lądzie Hunter i bosman strzałami rewolwerowymi pożegnali odpływających towarzyszy.

Tomek zajął miejsce w łodzi obok Smugi. Co chwila wypytywał go o nazwy różnorakich ptaków przelatujących nad wodami jeziora; jak statki powietrzne spokojnie żeglowały w górze wielkie pelikany, stada płochliwych flamingów, ibisów, kormoranów, a także regularne klucze żurawi.

– Prawdziwy ptasi raj – powiedział Tomek, obserwując skrzydlate mrowie. – Ciekaw jestem, czy można tu spotkać bociany odlatujące z Polski na zimę do Afryki?

– Jestem tego pewny. Z samej Anglii przylatuje w te okolice około sześćdziesięciu gatunków ptaków – wyjaśnił Smuga.

– Szczęśliwe ptaki, kiedy tylko chcą, wracają do swych dalekich gniazd i wszyscy ludzie cieszą się z ich powrotu. Tymczasem tatuś i pan bosman nie mogą nawet odwiedzić rodzinnego kraju. Ile to niesprawiedliwości naświecie – filozofował chłopiec.

– Nie zazdrość wędrownym ptakom – odpowiedział Smuga. – Nie mają one tak beztroskiego życia, jakby się mogło wydawać. Nie zdajesz sobie chyba sprawy, ile ich ginie w czasie przelotów. Poza tym nie wszystkie ptaki swym przylotem sprawiają ludziom radość.

– A to dlaczego? – zdziwił się Tomek. – W Polsce każdy się cieszy na widok powracających boćków. Nikt też nie niszczy ich gniazd budowanych na wiejskich strzechach.

– To prawda, mamy wiele sentymentu dla naszych bocianów, lecz pewne ptaki wyrządzają ludziom wielkie szkody. Gdybyś się trudnił rybołówstwem, przylot niektórych skrzydlatych żarłoków nie sprawiłby ci zbytniej radości. Przyjrzyj się tym dużym ptaszyskom tak zaciekle łowiącym ryby w jeziorze.

Tomek spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał ptaki o połyskliwych, brązowych grzbietach i skrzydłach. Co chwila rzucały się w wodę zanurzając swe zielono-czarne głowy i szyje z białymi gardłami.

– Przecież to są kormorany52[52Phalacrocorax carbo.]! – zawołał.

– Właśnie na nie chciałem zwrócić twoją uwagę – z uśmiechem potwierdził Smuga.

– Nie rozumiem, dlaczego przylot kormoranów może być niemile widziany przez ludzi, skoro słyszałem, że Chińczycy specjalnie je hodują i umyślnie przyuczają do rybołówstwa. Już choćby z tego wynika, że są bardzo pożytecznymi ptakami.

– Jedynie cierpliwi Chińczycy potrafili w ten sposób wykorzystać kormorany, które gdzie indziej stają się często prawdziwą plagą dla rybaków z powodu swej olbrzymiej żarłoczności.

– Nic o tym nie słyszałem, może by mi pan coś o nich opowiedział? Zawsze je uważałem za bardzo pożyteczne dla człowieka.

– Wiesz pewnie, że ojczyzną kormoranów jest środkowa i północna Europa, Azja i Ameryka Północna. Na zimę wędrują one w strony południowe. Kormorany wybornie pływają i nurkują, lecz na lądzie nie umieją prawie wcale chodzić. Gniazda swe budują często na drzewach. Na północy, w okolicach bezdrzewnych, gnieżdżą się w rozpadlinach skalnych. Nieraz wciskają się do czaplich gniazd i wypierają je z ich siedzib. Żyją gromadnie i mają liczne, równie żarłoczne potomstwo, toteż pobliskie wody bywają przez nie doszczętnie ogałacane z ryb. Przy tym pomiot ich zakaża dokoła powietrze na znaczną odległość. Również z tego względu kormorany nie są miłym sąsiadem dla człowieka.

Na podobnych rozmowach żegluga po Jeziorze Wiktorii szybko im schodziła. Tomek w chwilach odpoczynku Smugi gawędził z Sambem. Oczywiście dyskusje te odbywały się w dużej mierze na migi, ponieważ Sambo niewiele znał słów angielskich, za to Tomek uczył się szybko narzecza krajowców, co mu się mogło bardzo przydać podczas wyprawy.

Wiadomość o zbliżaniu się łowców dzikich zwierząt do Bugandy musiała ubiec naszych podróżników, trzeciego dnia żeglugi ujrzeli bowiem płynącą z zachodu łódź, w której, jak się później okazało, przybył na ich powitanie wysłannik kabaki. Był to wysoki młodzieniec ubrany w płaszcz z koziej skóry, strojny w sznury paciorków i ptasie pióra.

W imieniu króla Daudi Chwa zaprosił białych łowców na “dwór królewski”.

Podróżnicy ucieszyli się tak wielkim dowodem gościnności. Podejrzewali, że to sierżant Blake specjalnie uprzedził murzyńskiego władcę, aby wynagrodzić im dotychczasowe przykrości. Oczywiście Wilmowski wręczył wysłannikowi cenne upominki i zapewnił go o swej wdzięczności dla młodego króla.

Zaledwie łodzie przybiły do brzegu, oddział zbrojnych wojowników otoczył białych łowców. Pod opieką eskorty wkroczyli do stolicy prowincji, witani biciem w kotły i bębny.

Sambo maszerował dumnie na czele i powiewał polską flagą, podczas gdy łowcy i Masajowie obwieścili swe przybycie palbą z karabinów.

Rój mężczyzn, kobiet i dzieci zgromadzonych na obszernym placu wydawał przyjazne okrzyki, powiewał wielkimi flagami. Premier, jako przedstawiciel rady narodowej53[53Kabaka, czyli król Bugandy, rządził przy pomocy rady narodowej lukiko; w jej skład wchodzili trzej ministrowie: katikiro – premier, omulamuzi – minister sprawiedliwości, omuwanika – minister skarbu, i wodzowie poszczególnych plemion.] Bugandy, oraz wodzowie poszczególnych plemion powitali przybyszów w imieniu króla.

Podróżnicy zdziwili się tak uroczystym przyjęciem. Starali się też odpłacić Bugandczykom jak największą serdecznością. Katikiro wprowadził gości do chat dla nich przeznaczonych oraz zaofiarował im trzy tuczne byki, cztery kozy, cztery barany, sto kiści bananów, dwa tuziny drobiu, dzbany mleka i kosze jaj. Jednocześnie zapowiedział, że kabaka Daudi Chwa przyjmie ich nazajutrz na specjalnym posłuchaniu.

Zachęcony wielką gościnnością Bugandczyków Wilmowski powiedział o zranieniu Smugi zatrutym nożem i poprosił o pomoc dla niego. Katikiro oznajmił, że przyśle zaraz kilku miejscowych lekarzy, którzy zrobią wszystko, co będzie w ich mocy, aby białemu łowcy przywrócić zdrowie.

Zaledwie podróżnicy pozostali w chacie sami, Tomek klasnął w dłonie i zawołał:

– Jaka szkoda, że nie ma tu z nami bosmana! On sobie nigdy nie daruje, że minęło go tak wspaniałe powitanie. Pan Hunter także się zdziwi, gdy mu o tym opowiemy.

– Sam jestem nie mniej zaskoczony tak uroczystym przyjęciem – przyznał Wilmowski.

– Może się jeszcze dowiemy, czemu zawdzięczamy tyle zaszczytów – dodał Smuga. – Jak na afrykańskich krajowców, przyjmują nas naprawdę po królewsku.

Dociekania na temat szumnego przyjęcia w Bugandzie zostały przerwane wejściem białego mężczyzny z kilkoma starymi Murzynami, ustrojonymi w szklane korale oraz pazury i kły lamparcie.

– Witajcie, panowie, w samym sercu Afryki! Mili goście, naprawdę mili i niespodziewani goście. Jestem Mac Coy. Przebywam przy tutejszym kabace jako… sekretarz – powiedział biały mężczyzna. – Powiadomiono mnie o wypadku jednego z członków ekspedycji i chociaż sam znam się coś niecoś na tutejszych truciznach, to jednak przyprowadziłem najlepszych lekarzy kabaki. To pan zapewne potrzebuje pomocy?