Hunter trącił porozumiewawczo Smugę. Obydwaj cicho wysunęli się zza krzewu. Bezszelestnie przybliżyli się do samego brzegu jeziora. W tej chwili nie dalej jak o piętnaście metrów od nich wynurzył się hipopotam. Wyłupiaste ślepia natychmiast spostrzegły ludzi. Hipopotam prychnął głośno, po czym zaczął opadać w wodę, lecz łowcy błyskawicznie unieśli broń. Pierwszy wystrzelił Hunter, a w sekundę później pociągnął za spust Smuga. Potężne cielsko pogrążyło się w toni. Pozostałe hipopotamy skryły się natychmiast pod wodą.
Wilmowski, Tomek i bosman podbiegli do strzelców.
– Pudło, szanowni panowie! – zawołał bosman, śmiejąc się z niepowodzenia towarzyszy. – Oblizywaliście się już na tłustą pieczeń, a tymczasem trzeba się obejść smakiem.
– A to dlaczego, panie bosmanie? – zapytał Hunter.
– Dlatego, że obydwaj spudłowaliście!
– Założę się o butelkę prawdziwej jamajki, że obydwa strzały trafiły niezawodnie między oczy – odparł Hunter naśladując sposób mowy bosmana.
– Phi! Łatwo się zakładać, gdy grubas przepadł w wodzie jak kamień.
– Myli się pan, jutro wypłynie na powierzchnię, a wtedy stwierdzimy, który z nas dwóch ma postawić butelczynę jamajki – odparował pewnym głosem tropiciel.
– To chyba niemożliwe, żeby taki ciężar sam wypłynął – zaoponował Tomek.
– Niemożliwe? Jest prawie zupełnie pewne, że wypłynie. Wszystko zależy od tego, czy hipopotam był najedzony. Nagromadzony w jego olbrzymim żołądku pokarm sfermentuje, po czym gazy wyrzucą zwierzę na powierzchnię- wyjaśnił Hunter.
– Powiedz tylko naszym tragarzom, co leży przy brzegu na dnie jeziora, a przekonasz się, czy któryś będzie chciał stąd odejść przed wypłynięciem hipopotama – dodał Smuga.
Tomek zaraz oznajmił Murzynom o zastrzeleniu hipopotama. Ci zaczęli tańczyć wokół ogniska. Sambo natychmiast uczcił ten fakt nową piosenką:
“Mądry biały buana ma piękny karabin,
którym zabił wielkiego i głupiego hipopotama.
Sambo będzie jadł i wszyscy będą jedli mnóstwo bardzo wiele,
aż brzuchy spuchną jak góra Ruwenzori.”
Wilmowski nie oponował, gdy Murzyni oświadczyli, że chcą poczekać na wypłynięcie zdobyczy na powierzchnię wód. Wkrótce karawana miała się zaszyć w bezmierną dżunglę, gdzie zdobycie mięsa nastręczało wiele trudności. Przecież fauna gęstych lasów tropikalnych była bardzo uboga. W dżungli żyły jedynie niektóre gatunki małp. Poza tym można tam było napotkać dziką świnię leśną i okapi, co do którego istnienia krążyły dotąd jedynie nie sprawdzone pogłoski.
Nazajutrz, jak tylko słońce ukazało się na horyzoncie, wszyscy gromadnie pobiegli sprawdzić, co się dzieje z zastrzelonym hipopotamem. W pobliżu jeziora widniały na miękkiej ziemi głębokie ślady, wyglądające jak doły porobione grubym słupem. Hunter, zaledwie rzucił na nie okiem, zaraz poinformował łowców, że tędy przechodziły hipopotamy na nocny żer.
– Stawiaj pan butelczynę – zarechotał bosman, gdy się znaleźli nad brzegiem jeziora.
W pierwszej chwili Tomek również był przekonany, że marynarz wygrał zakład. Na spokojnej tafli jeziora nie było ani śladu rzekomo zabitego hipopotama. Młody Sambo niepomny przestróg rzucił się do wody. Odważnie wypłynął poza przybrzeżne szuwary. Wkrótce rozległ się jego krzyk:
– Buana, buana! Jest, jest tutaj…!
Z wielkiej radości musiał się zakrztusić wodą, gdyż rozległo się jego głośne prychanie, po czym znów zawołał:
– O, matko, ile tu mięsa!
W głosie Samba brzmiało tyle zachwytu, że Murzyni pędem rzucili się z powrotem do obozu, skąd powrócili z długimi linami. Wrzeszcząc, wskoczyli do jeziora i popłynęli do Samba.
– Ależ to głupcy, przecież tu mogą czatować krokodyle – oburzył się Tomek na widok tak wielkiej lekkomyślności.
– Dlatego właśnie nasi tragarze czynią tyle hałasu – powiedział Wilmowski ze śmiechem. – Mój drogi, nieczęsto trafia im się taka gratka. Dla dwóch ton świeżego mięsa Murzyni bez wahania ryzykują życie.
Tomek chwilę wiercił się niecierpliwie na brzegu, lecz ciekawość przemogła obawę. Zrzucił ubranie i wskoczył do wody.
– Kłaniaj się krokodylszczakom! – krzyknął za nim bosman.
Dingo bez namysłu śmignął do jeziora za swoim panem. Obydwaj zniknęli niebawem za pasem szuwarów. Dopiero po jakimś czasie ukazali się rozkrzyczani Murzyni. Zachłystywali się wodą, lecz dzielnie ciągnęli liny uwiązane do słupowatych nóg zwierzęcia, które wyłoniło się za nimi. Na wywróconym do góry brzuchem hipopotamie siedzieli Tomek, Sambo i Dingo.
– Ho, ho! Zamiast królem nasz Tomek został kapitanem! – krzyknął bosman. – Ahoy! Ahoy! Ster na prawo i całą parą naprzód!
Pierwsi Murzyni dopłynęli do brzegu, holowanie ciężkiego łupu poszło teraz znacznie raźniej. Hipopotam był olbrzymi. Długość jego tułowia bez ogona wynosiła ponad cztery metry, a wysokość nie przekraczała metra. Ciężar zwierzęcia według obliczeń Huntera dochodził do dwóch i pół tony, toteż Murzyni nie mogąc całkowicie wydobyć go na brzeg, pozostawili hipopotama zanurzonego do połowy w płytkiej wodzie. Za pomocą noży powyjmowali z mięsistych warg zwierzęcia wielkie kły, które doskonale imitowały kość słoniową, po czym przystąpili do wykrawania kawałków mięsa i tłuszczu.
W czasie południowego posiłku Murzyni pochłaniali olbrzymie ilości mięsiwa, odpoczywali leżąc, by po chwili znów rozpocząć jedzenie. Obżarstwo przeplatane snem i tańcami trwało przez cały dzień. Wilmowski miał zamiar wyruszyć w drogę na noc, lecz tragarze nie chcieli nawet o tym słyszeć. Żal im było odchodzić od ledwo napoczętego hipopotama.
– Soko są bardzo mądre i nie uciekną nam z lasu – tłumaczyli z zapałem. – Hipopotam natomiast nie ma rozumu i zaraz się popsuje, wtedy jego mięso będzie do niczego. Trzeba teraz jeść mnóstwo dużo.
Brzuch małego Samba nabrzmiał jak wielki bęben. Tomek spoglądając na niego twierdził, że teraz mógłby zastąpić tam-tam, gdyby zaszła potrzeba nadania jakichś sygnałów. Młody Murzyn nie przejmował się tymi kpinami. Napychał się mięsiwem, a w przerwach między jedzeniem układał pieśni na cześć sytości i lenistwa.
Wszystko wszakże na tym świecie musi mieć swój początek i koniec. Toteż następnego dnia około południa Wilmowski kategorycznie rozkazał Murzynom przygotować się do wymarszu. Z wielkim żalem przystąpili do zwijania obozu. Nim podjęli z ziemi pakunki, natarli swe ciała tłuszczem. Karawana ruszyła w drogę, lecz tragarze smętnym wzrokiem spoglądali za siebie na jezioro, gdzie został hipopotam. Niebawem zanucili pieśń o głupocie białych ludzi marnotrawiących tyle dobrego mięsiwa.
Sprytny Sambo nie martwił się zbyt długo. Na stepie często się pojawiały antylopy i bawoły. W pewnej chwili łowcy ujrzeli w dali zabawnie kołyszące się ponad wysoką trawą głowy żyraf; Sambo logicznie więc rozumował, że na razie nie grozi im głód, łowcy mają doskonałą broń palną i żyłka myśliwska powinna nakłonić ich niebawem do nowego polowania.
Cierpliwość Samba została wystawiona na ciężką próbę. Hunter bez przerwy popędzał tragarzy. Z uporem dążył na północ ku maleńkiej osadzie Beni, dokąd karawana dotarła jeszcze przed zachodem słońca. Murzyni zmęczeni szybkim marszem niedbale rozłożyli obóz na skraju wioski, po czym pokotem legli na gorącej ziemi.
Po dłuższej chwili wytchnienia zabrali się do przyrządzania wieczerzy. Tymczasem Wilmowski, Smuga i Hunter udali się do osiedla zamieszkałego przez dwóch Greków, kilku Indusów i kilkudziesięciu Murzynów. Wilmowski pragnął wynająć dwóch lub trzech przewodników znających dżunglę Ituri. Ponadto miał zamiar kupić trochę konserw. O ile uzupełnienie zapasów nie przedstawiało większych trudności, o tyle wynajęcie przewodników okazało się niełatwe. Murzyni, zaledwie się dowiedzieli, że łowcy mają zamiar chwytać żywe goryle, jednogłośnie odmówili udziału w wyprawie. Goryle i zdradliwi Pigmejczycy Bambutte napawali ich wielką obawą. Twierdzili, że w dżungli Ituri nigdy nie zaznają spokoju. Po długich namowach, jak i obiecaniu sutego wynagrodzenia, udało się w końcu łowcom zwerbować jednego przewodnika. Aby w końcu i on w ostatniej chwili nie zmienił decyzji. Hunter natychmiast zabrał go do obozu i oznajmił, że karawana wyrusza w drogę o świcie. Okazało się niebawem, że przezorność ta nie wyszła łowcom na dobre.