Выбрать главу

– Pocałuj goryla w nos! – odciął się bosman. – Gdybym nie był ciekaw małpoludów, to bym się nie włóczył całymi tygodniami po tych wertepach.

– Nie pomyliłem się więc, ale ja również chciałbym je zobaczyć. Okropnie jestem ciekaw, w jaki sposób będziemy chwytali goryle.

– W korcu maku szukaliście się obydwaj z bosmanem – wesoło wtrącił Wilmowski. – Dla zaspokojenia ciekawości wśliznęlibyście się nawet do żołądka hipopotama.

– Może to i prawda, ale to my właśnie wyśledziliśmy handlarza niewolników. A kto potem odkrył przygotowaną przez niego zasadzkę? – puszył się chłopiec. – Dlatego powiedzcie nam lepiej, w jaki sposób łowi się goryle.

Rozweselony Hunter zawołał Santuru, ofiarował mu sporą porcję tytoniu, po czym zagadnął:

– Powiedz, Santuru, czy chwytałeś może już kiedyś małpy?

– Santuru łapał szympansy dla kabaki – odparł Murzyn pykając fajeczkę.

– Mały biały buana chciałby wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej będzie można schwytać soko – powiedział Hunter.

– Małpy, tak jak ludzie, lubią bardzo piwo. Musimy tylko znaleźć mieszkanie soko, a potem zrobimy mocne piwo i postawimy je jak najbliżej. Potem zarzekamy, aż soko je wypiją i będą udawać pijanego człowieka – wyjaśnił Santuru.

– Patrzcie, jaki cwaniak! – zawołał bosman i zaciekawiony przysunął się do Murzyna. – Powiedz jeszcze, brachu, w jaki sposób znajdziemy te afrykańskie małpoludy?

– One lubią jeść słodkie owoce i pić wodę. Tam trzeba szukać.

– Toś odkrył niemal Amerykę. Każde zwierzę musi jeść i pić – oburzył się bosman.

– No tak, toteż przebywa tam, gdzie znajduje pokarm – wyjaśnił Hunter. – Goryle są zwierzętami roślinożernymi. Żywią się jagodami, brzoskwiniami, bananami, ananasami i korzeniami roślin, które pochłaniają w dużej ilości. Gdy już wyżrą wszystko w jednym miejscu, przyparte głodem przenoszą się gdzie indziej.

– Żeby więc trafić na ślad goryli, musimy poszukać okolic obfitujących w ulubiony przez nie pokarm – zawołał Tomek.

– Trafiłeś w sedno – powiedział Hunter.

– Czy małpoludy budują mieszkania na drzewach? – zapytał bosman.

– Z tego, co sam zaobserwowałem, z małp afrykańskich jedynie szympansy budują swego rodzaju daszki. Być może czynią to również goryle – odparł Hunter.

– Czy goryle żyją rodzinami? – dopytywał się Tomek.

– Przeważnie koczują rodzinami, lecz czasem łączą się również w stada. Mało jeszcze wiemy o ich sposobie życia. Niełatwo obserwować w dżungli żywe goryle.

– W którym kierunku poprowadzi nas pan teraz? – zagadnął Wilmowski.

– Wydaje mi się, że najlepiej zrobimy idąc wolno wzdłuż strumienia. Po drodze będziemy się rozglądali po lesie, dopóki nie znajdziemy dogodnego miejsca na rozłożenie obozu. Dopiero wtedy podzielimy się na mniejsze grupy i rozpoczniemy właściwe poszukiwania.

– Tak samo urządziliśmy się podczas wyprawy w Australii – z entuzjazmem powiedział Tomek. – Ależ to były wspaniałe czasy!

– Prawda, brachu, komarzysków też tam było mniej, tyle że z braku wody rozsychaliśmy się często jak stare beczki – westchnął bosman.

Noc była parna. Wokół obozowiska rechotały żaby i ćwierkały świerszcze. Po ciemnej dżungli pełzały białe opary. Od czasu do czasu rozlegał się trzask łamanej gałęzi, to znów krzyk przebudzonej małpy bądź rozgniewanej papugi. Spowita ciemnością dżungla bez przerwy dawała znać o swym istnieniu. Z głębi dziewiczego lasu płynął nieokreślony głos, który brzmiał jak przejmujące westchnienie.

Tomek z radością powitał wschodzące słońce. Jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki pierzchły wszelkie nocne przywidzenia. Mroczna dżungla znów stała się plątaniną niebotycznych drzew i pnączy. Ucho z łatwością odróżniało krzyk papug od małpich pisków, a trzask łamanej gałęzi nie podsuwał myśli o skradających się leśnych potworach.

Łowcy wykąpali się w płytkim strumieniu. Tomek i Dingo najdłużej się pluskali w ciepłej wodzie. Dopiero gdy Wilmowski zawołał, że śniadanie gotowe, chłopiec wyskoczył z wody i gwizdnął na psa. Dingo jednym susem znalazł się na brzegu. Tomek usiadł na zwalonej kłodzie. Właśnie wkładał wysokie trzewiki ze sznurowanymi cholewkami, gdy naraz Dingo warknął ostrzegawczo. Chłopiec spojrzał na niego zdziwiony, lecz w tej chwili pies zjeżył sierść i nieoczekiwanie skoczył na Tomka. Ten runął plecami na ziemię i wtedy ujrzał Dinga chwytającego kłami węża, który zwisał z gałęzi drzewa. Natychmiast zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Łeb węża musiał się przed chwilą znajdować na wysokości jego głowy. Jedynie błyskawiczny atak psa ocalił go przed ukąszeniem. Teraz Dingo zdołał wpić się kłami w błyszczące ciało węża tuż przy płaskim łbie. Pies i wąż upadli na ziemię, rozgorzała błyskawiczna, zaciekła walka.

– Ratunku! – krzyknął Tomek nie wiedząc, w jaki sposób mógłby przyjść psu z pomocą.

Z kłębowiska toczącego się po murawie najpierw stał się widoczny Dingo. Wyśliznął się zręcznie z objęć węża, który natychmiast zsunął się z brzegu do wody.

– Co się stało? Tomku, co tobie? – wołali przerażeni łowcy biegnąc ku niemu na wyścigi.

– Wąż! Wąż wisiał nade mną! Dingo się na niego rzucił!

Tomek z przejęciem opowiadał o niebezpiecznym wydarzeniu. Smuga i Wilmowski uważnie obejrzeli psa, który podniecony gwałtowną walką jeszcze gniewnie szczerzył kły.

– Wierny, poczciwy Dingo – odezwał się Smuga. – Dowiodłeś teraz, piesku, że potrafisz narazić własne życie w obronie swego pana.

– Dlaczego pan tak mówi? – zaniepokoił się chłopiec. – Czyżby wąż…?

– Nie chciałbym cię martwić, lecz mężczyzna musi umieć spojrzeć prawdzie w oczy – smutno odparł Smuga. – Wąż ukąsił Dinga tuż nad lewym okiem. Górna powieka już puchnie…

– Dingo, mój kochany Dingo… – szepnął Tomek nachylając się nad swym czworonożnym przyjacielem.

Drżącymi palcami dotknął psa, przyjrzał się szybko puchnącej powiece, po czym przytulił jego łeb do swej piersi. Z oczu Tomka popłynęły łzy.

– Czy naprawdę nie ma już dla niego żadnego ratunku? – zapytał łkając.

Mężczyźni stali głęboko wzruszeni. Obawiali się budzić w sercu chłopca złudne nadzieje. Sambo przyklęknął przy Tomku.

– Szkoda, że Samba tu nie było. Może wąż jego by ukąsił zamiast dobrego psa, który bronił Samba przed handlarzem niewolników – mówiąc to Sambo wycierał czarnym kułakiem łzy.

– Pies nie zawsze umiera, gdy ugryzie go wąż – wtrącił Mescherje. – Miałem takiego psa, co pogryzł się z wężem i nic mu nie było.

– Nie becz, brachu, nad żywym jeszcze przyjacielem, chociaż i mnie jakoś miękko się w dołku robi – dorzucił bosman, przygarniając do siebie chłopca i psa.

– Słuchaj, Tomku, nie chciałbym cię łudzić, ale przecież w Dingu płynie krew australijskich dzikich psów, dla których wszelkie płazy i gady nie są żadną nowością. Może ukąszenie węża mu nie zaszkodzi, nawet jeżeli był to wąż jadowity – zauważył Smuga.

– Czy pamiętacie, co gadał pan Bentley? Że w Australii nawet małe dzieci wężów się nie boją – porywczo powiedział bosman.

– Nie martwmy się, dopóki Dingo ma tak wesołą minę – dodał Wilmowski, spoglądając przez cały czas uważnie na psa.

Teraz dopiero Tomek zwrócił uwagę na zachowanie Ulubieńca. Otóż Dingo z wielkim zadowoleniem poddawał się pieszczotom. Wprawdzie mocno napuchnięta lewa powieka zakryła mu całe oko, lecz pies przekrzywił głowę i drugim okiem wesoło spoglądał na otaczających go ludzi. Tomek przestał płakać. Wtedy Dingo machnął kilka razy ogonem; różowym jęzorem polizał chłopca po zapłakanej twarzy, potem obwąchał chlipiącego Samba, dotknął wilgotnym nosem kułaków wciśniętych w oczy, szczeknął chrapliwie i pobiegł węszyć na brzegu, gdzie wąż zsunął się do wody.