– Nie ma pan pojęcia, jaki wielki ciężar spadł mi z piersi – zwierzył się Tomek. – Co by Sally powiedziała, gdyby Dingo zginął od ukąszenia węża?
– Jakoś nie możesz zapomnieć tej turkaweczki – roześmiał się bosman. – Przecież po to ofiarowała ci Dinga, aby służył wiernie i bronił cię w niebezpieczeństwie.
– To prawda, ale cieszę się, że nic mu już nie grozi.
– Kto by się nie przywiązał do takiego zucha!
W obozie rozpoczęto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego składali przyniesione w częściach duże, żelazne klatki. W nich to właśnie miały być zamknięte goryle, gdyby łowy zakończyły się pomyślnie. Santuru osobiście pilnował wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z którego sporządzono piwo mające ułatwić chwytanie wielkich małp człekokształtnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz całe pęki grubych rzemieni. Rozwiesili je na wbitych w ziemię drągach i uważnie sprawdzili ich stan. Smuga przygotował również długie, mocne lassa.
Do chwili dokładnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronił komukolwiek oddalać się z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawiał się ewentualnej napaści goryli, ile nie chciał przedwcześnie płoszyć zwierząt. Tomek miał więc sporo wolnego czasu, toteż postanowił sprawdzić, czy nie zapomniał posługiwać się arkanem. Dingo służył mu za ruchomy cel. Z właściwym sobie uporem rozpoczął Tomek żmudne ćwiczenia, korzystając z rad doświadczonego Smugi.
Przez następne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urządzali wypady w okoliczną dżunglę w poszukiwaniu goryli. Początkowo żadnemu z nich nie udało się spostrzec obecności małp. Aby przeszukać okolicę w jak największym promieniu, podzielili się na dwie grupy: Hunter z Santuru udali się na zachód. Smuga wyruszył na południe.
Był to już trzeci dzień od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali się bezczynnością. Narzekali jedynie na skąpe racje żywnościowe. Z żalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwał z obżartuchów, gdyż podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne łowy zapomniał o jedzeniu. Tego dnia Hunter z Santuru wcześnie wyruszyli w dżunglę. Smuga natomiast poprosił Tomka o wypożyczenie Dinga. Oczywiście chłopiec napraszał się żeby towarzyszyć podróżnikowi na tę wyprawę, lecz Smuga odmówił, pragnąc mieć większą swobodę w poszukiwaniach.
Santuru i Hunter wrócili po południu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosła pozytywnych wyników. Hunter podejrzewał nawet, że goryle mogły spostrzec obecność ludzi i wyniosły się w dalsze okolice. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a Smuga nie wracał. Dopiero tuż przed zapadnięciem nocy płowe cielsko psa przemknęło przez polanę. Dingo wielkim susem przesadził ogrodzenie okalające obozowisko, po czym podbiegł do Tomka łasząc się radośnie. Niebawem na skraju polany ukazał się Smuga. Wilmowski odetchnął z ulgą widząc przyjaciela całego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nożem stale się o niego niepokoił.
Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczył do obozu. Zaraz ochłodził się kąpielą w pobliskim strumyku, a następnie z humorem naśladując sposób mowy bosmana zagadnął:
– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Dajcie mi piorunem jeść, bo jestem nie mniej głodny od żarłocznych małpoludów, którym przyglądałem się niemal pół dnia.
– Janie, czy naprawdę wytropiłeś goryle? – zawołał podniecony Wilmowski.
– Obserwowałem je przez kilka godzin z odległości kilkudziesięciu metrów.
Wiadomość o wytropieniu goryli lotem błyskawicy obiegła obozowisko. Tak biali łowcy, jak i wszyscy bez wyjątku Murzyni otoczyli Smugę, prosząc o szczegółową relację.
Toteż szybko się posilił i zapaliwszy fajkę zaraz rozpoczął sprawozdanie:
– Jestem pewny, że goryle przebywają w tej okolicy w większej liczbie, lecz nic dziwnego, iż nie mogliśmy ich wytropić. Nie macie pojęcia, jakie to czujne i zmyślne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedłbym prawdopodobnie obok goryla siedzącego na drzewie nie podejrzewając nawet jego obecności. Dingo doskonale tropi zwierzynę. Trzeba go tylko bacznie obserwować. Nie dalej jak o godzinę drogi stąd zaczął zdradzać niepokój. Zjeżywszy sierść na grzbiecie, co chwila spoglądał na mnie. Przycupnęliśmy więc w krzewach i czekaliśmy. Minęło sporo czasu, zanim spostrzegłem wielkiego goryla zrywającego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrótce samiec objadł jedno drzewo, a potem z lekkością, o którą nie można by podejrzewać tak wielkiego i ciężkiego zwierzęcia, zwinnie przeskoczył na sąsiednie. Nałamał całe naręcze gałęzi razem z owocami, zeskoczył i powędrował w kierunku legowiska. Z daleka sunęliśmy za nim kryjąc się za drzewami. W ten sposób doprowadził nas do małego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wśród gałęzi rozłożystego drzewa znajdowała się samica z małym gorylem. Im to właśnie samiec zaniósł urwane razem z gałęziami brzoskwinie.
– Czy obserwowałeś również zachowanie goryli w stadle rodzinnym? – zapytał Wilmowski.
– Oczywiście, nie mógłbym przecież nie skorzystać z tak wspaniałej okazji. Napotkany samiec przekraczał wzrostem naszego bosmana.
– Za przeproszeniem, nie porównuj mnie z małpami! – zaoponował urażony marynarz.
– Przepraszam, bosmanie – uśmiechnął się Smuga. – Użyłem tego porównania, aby nasi towarzysze mieli należyte wyobrażenie o potężnej budowie zwierzęcia, na które będziemy polowali.
– Ha, jeżeli tak, to zgoda – odparł bosman. – Mów dalej, z łaski swojej.
– Proszę sobie wyobrazić olbrzyma o nadzwyczaj szerokich barach, silnie rozwiniętej, wypukłej klatce piersiowej, długich rękach sięgających kolan, stąpającego bezszelestnie na stosunkowo krótkich nogach. Przyjrzałem mu się dokładnie przez lunetę. Jedynie twarz i dłonie o popielatej barwie pozbawione są owłosienia, które, gęsto pokrywa jego ciało. Łeb nosi lekko pochylony ku przodowi. Przez gęstwinę pełznie na czworakach, natomiast gdy idzie na samych nogach, chód jego jest chwiejny, za przeproszeniem bosmana, jak chód marynarza. Największe jednak wrażenie sprawia twarz pełna piekielnego wyrazu i dzikie, błyszczące oczy.
– Janie, bardzo cię proszę, abyś dokładnie spisał wszystkie swe spostrzeżenia. Są to naprawdę nadzwyczaj cenne, nie tylko dla nas, wiadomości – odezwał się Wilmowski.
– Jutro o świcie wyprawimy się obydwaj w celu uzupełnienia moich obserwacji. Niewątpliwie spostrzeżenia nasze zaciekawią w Europie wielu ludzi.
– Czy potrafi pan odnaleźć legowisko goryli? – niepokoił się Tomek.
– Nie obawiaj się, przyjacielu. Pozostawiłem znaki, po których z łatwością odszukamy właściwe miejsce.
– Kiedy wobec tego rozpoczniemy obławę na goryle? – zapytał Hunter, któremu udzieliło się ogólne podniecenie.
– Otóż przechodzimy teraz do sedna rzeczy – odparł Smuga. – Z rana wyprawię się z Wilmowskim, by poczynić dalsze obserwacje, a dopiero później wyruszymy większą grupą. Podsuniemy gorylom naczynia napełnione piwem i poczekamy na miejscu na wynik. Jeżeli małpy są tak łase na piwo, jak zapewnia Santuru, powinniśmy bez większego ryzyka zamknąć całą rodzinę w klatkach.
– Słyszycie, co mówi pan Smuga o waszych leśnych ludziach? – triumfująco odezwał się bosman do tragarzy i Matomby. – I było to przed czym mieć tyle cykorii? Wstyd wam chyba teraz, co?
– Wielki biały buana jest odważny jak bawół lub słoń – przyznał Matomba. – Ale soko jeszcze dotąd nie siedzą w waszych mieszkaniach z żelaznych prętów.
– Popatrz, człowieku! Tymi dwoma łapami sam wpakuję je do klatek – chełpił się bosman mile połechtany porównaniem ze słoniem i bawołem, uchodzącymi za najgroźniejsze zwierzęta kontynentu.