Łowcy wkroczyli do parowu, a wtedy oczom ich ukazał się widok godny pożałowania. Goryle w niedbałych pozach leżały u stóp drzewa, na którym była zbudowana platforma. Małe gorylątko przykucnęło przy piersi samicy i skomlało bezradnie. Ujrzało łowców. Teraz zaczęło szarpać sierść matki, lecz obydwa goryle chrapały głośno, pogrążone w pijackim, głębokim śnie.
– Tfu, tylko bydlę może się tak spić – mruknął bosman, obrzucając małpy pogardliwym wzrokiem.
– Widziałem już i ludzi zamroczonych wódką – szepnął Tomek.
– Nie gadaj, tacy ludzie są też prawdziwymi bydlętami – oburzył się bosman. – Porządny człowiek pije zawsze w miarę i… najlepiej rum.
– Cicho! – syknął Hunter.
Murzyni jak duchy zbliżyli się do leżących bezwładnie goryli. W nabożnym niemal skupieniu postawili klatki na ziemi. Matomba niedwuznacznie zajrzał bosmanowi w oczy.
Trzeba przyznać, że żartobliwemu marynarzowi nigdy nie brakło śmiałości, gdy chodziło o popisanie się nadzwyczajną siłą i odwagą. Zaledwie poczuł na sobie podniecony wzrok Matomby, odrzucił w trawę karabin.
– Przysuńcie bliżej otwartą klatkę – rzekł do Huntera, po czym ruszył ku małpom.
– Bosmanie, podchodź do nich z tyłu i trzymaj ręce z dala od pysków goryli – ostrzegł Smuga.
Marynarz kocim krokiem zbliżył się do samca, chwycił go za potężne bary i odwrócił na brzuch. Żylaste ręce silnym chwytem objęły goryla w pasie. Waga olbrzymiej małpy musiała być znaczna, gdyż żyły wystąpiły na skroniach bosmana, kiedy unosił z ziemi bezwładne cielsko. Po chwili goryl leżał w obszernej, żelaznej klatce.
Pochwalne szepty Murzynów były dla bosmana największą nagrodą. Zadowolony z siebie spojrzał chełpliwie na Matombę. Murzyn stał z szeroko otwartymi ustami, a jego pełen uwielbienia wzrok wyrażał więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby wypowiedzieć.
Z kolei marynarz przystąpił do samicy. Ta jednak mniej pochłonęła piwa niż jej małżonek, a poza tym do półzamroczonej świadomości zwierzęcia musiał docierać rozpaczliwy pisk maleństwa, toteż szczerzyła kły nie otwierając sennych ślepi. Widząc to, Wilmowski i Hunter pospieszyli bosmanowi z pomocą. Zaledwie Hunter odrzucił karabin, czujny jak zwykle Smuga natychmiast podjął z ziemi swą broń i zbliżył się do Tomka, który również z zainteresowaniem obserwował wyczyny bosmana.
Naraz, tuż za łowcami unoszącymi z ziemi opierającą się samicę, dał się słyszeć jakiś szelest w zaroślach. Z gęstwiny wypełznął na czworakach potwornych rozmiarów goryl. Ujrzawszy ludzi stanął na tylnych łapach. Wysokość bestii musiała przekraczać dwa metry, gdyż chcąc patrzeć na dziwne, nie znane sobie istoty, pochylił potężny kark i spoglądał w dół. Ciemnoszare, błyszczące dziko oczy bez strachu patrzyły na ludzką gromadę. Nagle goryl zacisnął dłonie. Pięściami wielkimi jak bochny chleba zaczął się mocno walić w piersi. Rozległo się głuche dudnienie. Małpolud jakby szczeknął głośno, a potem z paszczy wydarł mu się ryk tak okropny, że ludzie zamarli z przerażenia. Oczy goryla pałały wściekłością. Krótka, włochata grzywka na niskim czole jeżyła się i opadała. Bił pięściami w piersi, ryczał bez przerwy, jakby wzywał na pomoc złe moce drzemiące w głębi dżungli. Postąpił dwa kroki ku łowcom, zatrzymał się na chwilę, po czym pochylił tułów i chwiejnym krokiem ruszył ku grupce ludzi.
Zwierz pojawił się tak nieoczekiwanie, że poza Smugą i Tomkiem nikt więcej nie zdołał chwycić za broń. Nawet Masajowie porzucili karabiny, przyglądając się, jak bosman pakował samca do klatki. Wilmowski, Hunter i marynarz znajdowali się w tej chwili zaledwie o jakieś pięć metrów od atakującego goryla. Natychmiast zdali sobie sprawę z okropnej sytuacji. Wilmowski i Hunter przerazili się w pierwszej chwili, lecz nieustraszony bosman nie stracił zimnej krwi. Nie podnosząc się z kolan, wyszarpnął zza pasa ostry nóż; Postanowił chociaż na krótką chwilę zatrzymać rozdrażnione zwierzę i tym samym dać towarzyszom możność przygotowania się do obrony.
Małe gorylątko nieoczekiwanie przeraziło się straszliwego ryku obcego goryla. Niezgrabnym susem przeskoczyło przez ciało matki i rzuciło się w kierunku Tomka i Smugi. Goryl rycząc bez przerwy ruszył za maleństwem. Smuga uniósł karabin do ramienia, lecz nie odważył się pociągnąć za spust. Lewa ręka nieustraszonego podróżnika drżała, uniemożliwiając celny strzał. Twarz Smugi pokryła się bladością, a czoło zwilgotniało. Mimo to nie stracił zimnej krwi.
– Strzelaj, Tomku! Między ślepia! – krzyknął wysuwając się cokolwiek przed chłopca.
Była to już ostatnia chwila. Goryl sunął coraz bliżej. Krzyk Smugi ocalił życie trzem łowcom znajdującym się przy bezwładnej samicy. Podrażnione głosem ludzkim zwierzę jednym machnięciem długich, sękatych ramion odrzuciło na boki Wilmowskiego i Huntera, przetoczyło się po olbrzymim bosmanie, który klęcząc pchnął je nożem, i zaczęło biec ku chłopcu i Smudze. Tomek nie rozumiał, dlaczego Smuga opuścił broń nie nacisnąwszy spustu, lecz skoro polecono mu strzelać, błyskawicznie podniósł sztucer do ramienia. Jeszcze szybciej pomyślał, że wszyscy w tej chwili spoglądają na niego; mierząc krótko i pewnie między pałające ślepia bestii, nacisnął spust.
Rozległ się suchy strzał. Goryl stęknął przerażająco ludzko. Upadł twarzą naprzód. Olbrzymie cielsko przez kilka minut drgało konwulsyjnie.
Triumfalny krzyk Murzynów rozległ się w parowie i odbił o ścianę lasu donośnym echem. Wilmowski i Hunter, którzy nie ponieśli najmniejszego uszczerbku, poniewczasie chwycili za karabiny. Bosman dźwignął się ciężko; klnąc pod nosem zaczął rozcierać potłuczone ciało. Smuga blady jeszcze, lecz zupełnie spokojny, zbliżył się do goryla. Końcem lufy uniósł jego łeb. Dokładnie między ślepiami widniał mały otwór po kuli sztucera.
Bosman przykuśtykał do zabitego zwierzęcia. Spokojnym głosem, jakby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, powiedział:
– Niech go kule biją, a to pioruński siłacz! Czy widzieliście, jak bez najmniejszego wysiłku przetoczył się przeze mnie? Mescherje i wy tam, reszta! Przewalcie go na grzbiet. Wyjmijcie mój nóż z jego piersi!
Wilmowski podszedł do syna i poklepał go po ramieniu bez słowa.
– Tomek i bosman uczynili wszystko, co było w ich mocy, aby nas ocalić. To bohaterowie dzisiejszego dnia – odezwał się Smuga. – Dziwisz się, Andrzeju, dlaczego sam nie strzeliłem do goryla?
– Od razu spostrzegłem, że dzieje się z tobą coś niezwykłego – cicho przyznał Wilmowski. – Gdy opuściłeś broń nie oddawszy strzału, bardziej się tym przeraziłem niż nieoczekiwanym atakiem bestii. Co ci się stało, Janie?
– Prześladuje mnie cień mściwego Castaneda – smutno uśmiechnął się Smuga. – Teraz nie mogę już taić przed wami, że co pewien czas odczuwam dziwny bezwład w lewej ręce. Drży ona wtedy, jakby mnie trzęsła febra. Ot, wszystko! Nie byłem pewny strzału, a chybienie niosło śmierć dla wielu z nas. Winszuję ci, Tomku.
– Masz szczęście, brachu! Mnie taka piękna sztuka nie nawinie się pod muszkę. No, ale że powodzenie sprzyjało kumplowi, to cieszę się, jakbym ja sam wyprawił gorylusa do Abrahama na piwo – wtrącił bosman.
– Nie narzekaj, bosmanie – poważnie powiedział Smuga. – Pierwszy i chyba ostatni raz w życiu miałem możność ujrzeć człowieka rzucającego się z nożem na goryla. Cenię ludzi, którzy nie znają uczucia strachu.
Bosman chrząknął zażenowany tak wielką pochwałą.
– Panowie, wpakujmy samicę do klatki, bo gotowa wytrzeźwieć, a wtedy trzeba będzie i ją zastrzelić – ponaglił Wilmowski.
Podczas gdy łowcy zamykali w klatce samicę, Tomek z Sambem odszukali gorylątko. Nie zważając na opór, wyciągnęli maleństwo z pobliskich krzewów.