– Słuchaj, brachu! Mogę łazić po rejach okrętowych jak kot, ale daj mi spokój z górami i lodowcami – odezwał się do chłopca bosman Nowicki. – Na takim lodowcu pewno nawet rum zamarza w żołądku.
– Och, drogi panie bosmanie, przecież my tylko tak sobie rozmawiamy – pocieszył go Tomek.
Kilimandżaro znikała z pola widzenia, lecz okolica nie wydawała się już tak posępna jak poprzedniego dnia. Co pewien czas pojawiały się wśród stepu, nawet niedaleko od jadącego pociągu, jasnożółte antylopy. Było ich nieraz po kilkadziesiąt sztuk. Jedne pasły się spokojnie, inne patrzyły na pociąg prezentując swe wysokie rogi. Tu i ówdzie wśród stada złocistych antylop bieliły się pręgowate zebry, gdzie indziej znów czerniały gnu pasące się razem z wielkimi afrykańskimi strusiami. Te ostatnie przypomniały Tomkowi i bosmanowi ich niefortunne łowy na emu w Australii. Z humorem opowiedzieli Hunterowi swą niebezpieczną przygodę.
Czas szybko mijał. Rozweselony Hunter opowiadał z kolei ciekawostki ze swych polowań i ani się spostrzegli, jak pociąg wjechał na Kapiti Plains. Był to prawie pusty step porosły nikłą, krzaczastą i kolczastą roślinnością, wśród której roiło się od zwierzyny. Przebiegały całe jej stada liczące po kilkaset sztuk. Czasem, nie opodal pasących się zwierząt, stał samiec antylopy gnu, który, jak zapewniał tropiciel, pilnował bezpieczeństwa stada. Zwykle trzymał się na uboczu, stawał na wyższym cokolwiek miejscu i widać go było jeszcze nawet wtedy, gdy spłoszone stado znikało w ucieczce.
Widoki roztaczające się z okna pociągu pochłonęły Tomka bez reszty. Pierwszy też spostrzegł pięknego, oryginalnego ptaka wielkości żurawia, o stosunkowo długiej szyi i wysokich nogach, który kołował nad mijaną przez pociąg rzeką Athis. Tomka zachwyciła kita piór zwisająca z czuba ptaka – wydał okrzyk podziwu.
– To wężojad sekretarz15[15Serpentarius secretarius.] – wyjaśnił chłopcu Smuga.- Żyje nie tylko tu, ale i w Ameryce. Stanowi przejściowy gatunek między ptakiem brodzącym a jastrzębiem; żywi się gadami i płazami. Skoro wypatrzy zdobycz, najeża kitę na głowie i z natężoną uwagą śledzi ruchy węża, potem jednym skokiem rzuca się na niego, przyciska szponami do ziemi, a przed ukąszeniem broni się skrzydłami. Poluje również na węże jadowite, które pożera razem z gruczołami jadowymi. Jest tak pożyteczny w tępieniu płazów i gadów, że znajduje się pod ochroną.
Tomek urozmaicał sobie długą podróż przeglądaniem podręcznej torby. Miał w niej różne drobiazgi. Pokazał bosmanowi szklaną kulę z trójmasztowym statkiem w środku, nowy nóż myśliwski, kilka fotografii Sally i spory zapas różnych świecidełek tak pożądanych zawsze przez Murzynów. Łowcy toczyli długie dysputy, które przerwano wtedy dopiero, gdy pociąg zbliżał się do Nairobi.
Po dwudziestu godzinach od chwili opuszczenia Mombasy pociąg zatrzymał się w Nairobi. Tutaj nasi łowcy wysiedli, zabierając z sobą tylko najniezbędniejszy ekwipunek. Resztę bagaży mieli odebrać później na stacji w Kisumu. Przed dworcem oczekiwał na nich mały dwukołowy wózek z oślim zaprzęgiem. Powoził Murzyn zatrudniony na plantacji Anglika Browna, który jako jeden z pierwszych białych kolonistów osiedlił się w pobliżu Nairobi. Hunter przyjaźnił się z Brownem i podczas pobytu w tym mieście zawsze się u niego zatrzymywał.
Załadowawszy bagaże na wózek, łowcy szli za nim piechotą przez miasto. Nairobi miało zaledwie kilka szerokich ulic. W pobliżu dworca rozpościerały się magazyny i budynki administracyjne zarządu kolei, nieco dalej stały szeregi niskich, białych domów z wieloma sklepami, dobrze zaopatrzonymi w najrozmaitsze towary.
Był to zaledwie początek okresu kolonizacyjnego Kenii, toteż na ulicach spotykano niewielu białych. Łowcy przeszli obok rozpoczętej budowy pałacu gubernatora angielskiego, potem minęli mały, brzydki kościółek katolicki, a następnie znaleźli się wśród ogrodów, w których stały wille nielicznych Europejczyków. Za nimi dopiero widać było małe, kwadratowe, ulepione z gliny chaty murzyńskie o czterospadowych dachach krytych słomą.
Posiadłość Browna znajdowała się na peryferiach miasta. Anglik przyjął łowców nadzwyczaj gościnnie. Oddał do ich dyspozycji oddzielny domek w ogrodzie. Wilmowski i Hunter nie skorzystali jednak z możliwości wypoczynku. Zaraz udali się do handlarza koni w celu nabycia kilku wierzchowców. Zdaniem Smugi były one konieczne przy chwytaniu niektórych szybkonogich zwierząt. Wprawdzie Wilmowski wyraził obawę, czy w głębi lądu uda im się utrzymać konie przy życiu z powodu groźnych tse-tse, ale Hunter i Smuga zapewnili go, żeśmiercionośne muchy spotyka się jedynie na niżej położonych terenach.
Tomek i Smuga, nie chcąc bezczynnie oczekiwać na powrót towarzyszy, wyszli obejrzeć plantację kawy16[16Coffea arabica.]. Zaintrygowany Tomek przyglądał się bacznie krzewom kawowym, bujnie rosnącym w cieniu wysokich, rozłożystych palm. Otóż zamiast ziarenek kawy na gałęziach widniały purpurowo-fioletowe dojrzałe owoce, przypominające swym kształtem oliwki lub nasze małe śliwki…
– Przecież te owoce wcale nie mają wyglądu kawy – zagadnął w końcu.
– Czy przypuszczałeś, że ziarna kawy rosną bezpośrednio na krzewach? Jeżeli tak, to byłeś w błędzie – padła odpowiedź. – Właśnie w miąższu tych owoców, zwanych przez plantatorów czereśnią, znajdują się zwykle dwa półokrągłe, spłaszczone, twarde ziarenka, które dopiero po wyłuszczeniu i odpowiednim przygotowaniu stają się kawą, czyli produktem handlowym.
– Coś podobnego, nie wiedziałem – zdumiał się Tomek. – A dlaczego pan Brown nie każe wyciąć palm, które nie dopuszczają słońca do krzewów kawowych?
– Kultury kawowe są nadzwyczaj delikatne. Nie znoszą zbyt intensywnego nasłonecznienia, toteż palmy zastępują im parasole – wyjaśnił Smuga. – Zaraz widać, że Brown jest dobrym fachowcem. Spójrz tylko, jak bujnie owocują krzewy. Na jednej gałęzi spotyka się dojrzałe już czereśnie i kwitnące kwiaty. Brown zapewne wkrótce rozpocznie zbiór czereśni, gdyż przejrzałe owoce marszczą się, czernieją i zsychają, a wtedy trudniej wydobywać z miąższu ziarenka kawy.
– Jak teraz zrozumiałem, wyłuszczone ziarna jeszcze nie są gotową do sprzedaży kawą – indagował Tomek.
– Masz rację, po wydobyciu z miąższu należy je bowiem wymyć, oczyścić na szczotkach, pozbawić wierzchniego pergaminowego naskórka, dzięki czemu ziarna tracą możność kiełkowania, a w końcu trzeba je wypolerować na polerkach. Po poddaniu ziaren procesowi tak zwanego palenia przybierają one czarną barwę i wtedy dopiero kawa wygląda tak, jak widzimy ją w sklepach.
– Ho, ho, wcale nie myślałem, że Murzyni muszą tak się napracować chcąc wypić szklankę kawy – rzekł Tomek. – Przecież chyba nie każdego stać tutaj na zakupienie maszyn do wyłuszczania ziaren, oczyszczania, polerowania i wszystkiego, co jest konieczne do preparowania kawy!
– Słuszna uwaga, Tomku, toteż krajowcy wydobywają ziarna z miąższu przez fermentację. W wysokiej, temperaturze miąższ rozkłada się, potem zaś suszą ziarna na słońcu i prymitywnymi metodami pozbawiają je pergaminowego naskórka. Poza tym Murzyni nigdy nie spożywają ziaren kawy, tylko w czasie długich, nużących marszów żują zwykle sam miąższ owocu, podobnie jak orzeszki kola17[17Kola (Cola acuminata) – drzewo z rodziny zatwarowatych rosnące w Afryce Zachodniej. Jego owoce zawierają nasiona znane pod nazwą orzeszków kola. Wyciąg z nich używany jest w lecznictwie w przypadkach przemęczenia fizycznego i psychicznego oraz do wyrobu napojów.].