Выбрать главу

– Czyżby miąższ czereśni był odżywczy?

– Podobno wzmacnia i dodaje energii18[18Miąższ czereśni kawowych zawiera spory procent kofeiny, która wzmaga czynność serca oraz ośrodkowego układu nerwowego (kora mózgowa) i wywołuje pobudzenie psychiczne].

– Jeśli tak, to muszę go spróbować! Chciałbym jeszcze o coś zapytać. Czy wszystkie czereśnie zawierają po dwa ziarenka kawowe?

– Nie, Tomku, kilka dzikich odmian kawy afrykańskiej posiada w czereśniach po jednym okrągłym ziarenku, znanym pod nazwą perłówka.

Smuga spacerował między rzędami krzewów. Tomek kroczył obok niego, lecz nie zasypywał go już nowymi pytaniami. Nagłe zamilknięcie młodzieńca zwróciło w końcu uwagę Smugi. Spojrzał na niego. Tomek wprawdzie szedł za nim krok w krok, lecz od razu można było spostrzec, że krzewy kawowe przestały go interesować. Nachmurzony śledził bzykające owady.

– O czym rozmyślasz? – zapytał zainteresowany Smuga.

– Niepokoję się o Dinga – odparł chłopiec.

– Czy coś mu się stało? Dlaczego nie zabrałeś go z sobą?

– Zamknąłem Dinga w pokoju, bo się boję, żeby go nie ugryzła tse-tse – wyjaśnił Tomek zafrasowany. – Teraz naprawdę żałuję, że wziąłem poczciwca do Afryki.

– A więc o to ci chodzi, przyjacielu. Wydaje mi się, że się zupełnie niepotrzebnie obawiasz.

– Naprawdę? Słyszał pan jednak, co mówił ojciec? Ukąszenie tse-tse bywa śmiertelne dla koni, wołów, owiec i psów.

– To prawda, lecz nie każda tse-tse jest roznosicielką zarazków. Poza tym wszyscy w równej mierze będziemy narażeni na niebezpieczeństwo. Wiesz przecież, że ukąszenie tse-tse może spowodować u człowieka chorobę kończącą się śmiercią. Miejmy nadzieję, że Opatrzność nas ustrzeże. Polowałem w rejonach ogarniętych plagą śpiączki i wyszedłem szczęśliwie.

– Czy nie ma żadnych sposobów ochrony przed tą niebezpieczną muchą? – ciekawił się Tomek.

– Tse-tse jest nadzwyczaj ostrożna, a jej lot jest niemal bezdźwięczny. Tym samym nie zwraca na siebie uwagi. Nie siada również na jasnym tle, na którym staje się zbyt widoczna. Dlatego najlepszą przed nią ochroną jest biała odzież. Krajowcy często odganiają się przed owadami różnymi miotełkami bądź też noszą ozdoby z piór lub kit zwierzęcych spełniające tę samą rolę.

Tomek westchnął ciężko i szedł dalej w milczeniu. Nie lubił oczekiwać na niebezpieczeństwo z założonymi rękoma, toteż przemyśliwał teraz nad sposobami, które w jego mniemaniu, mogłyby zabezpieczyć psa przed ukąszeniem zdradliwej muchy. Niebawem rozchmurzył się; pogwizdując wesoło pobiegł w kierunku domu.

NOCNY STRZAŁ

Był wczesny ranek, gdy Hunter przywiódł przed werandę pięć osiodłanych wierzchowców i jednego konia do objuczenia bagażem. Razem z bosmanem Nowickim wynieśli przygotowane juki ze sprzętem obozowym oraz żywnością, by je przytroczyć do uprzęży luzaka. Wkrótce wyszli z domu pozostali łowcy, uzbrojeni w karabiny i rewolwery.

– A gdzie jest Tomek? – zapytał Wilmowski nie widząc syna, który zazwyczaj pierwszy był gotów do drogi.

– Gdzieś stale teraz znika jak kamfora – zauważył Smuga zawieszając karabin na pasie na łęku siodła.

– Tomku! Tomku! Pospiesz się! – zawołał Wilmowski.

– Po co to robić gwałt? Przecież szkapy nam nie zwieją, a Tomkowi pewno nie służy kuchnia pana Browna – burknął bosman Nowicki wzruszając niechętnie ramionami. – Mógłbyś pan, panie Hunter, wyklarować swemu krajanowi, żeby trochę oszczędzał korzeni. Taniej by go to kosztowało i człowiek mógłby spokojnie siadać na szkapę. Dziwić się tu Tomkowi, kiedy ja sam czuję…

– A to co? Cóż to za maskarada? Czyś ty oszalał, chłopcze? – krzyknął Wilmowski, przerywając wywody bosmana na temat sposobu przyrządzania potraw.

Wszyscy spojrzeli w kierunku domu i ujrzeli Tomka ciągnącego na smyczy niezadowolonego Dinga. Mężczyźni jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Chłopiec i jego ulubieniec przedstawiali niecodzienny widok: Tomek ubrany był w białą bluzę i długie spodnie wpuszczone w wysokie sztylpy, pomalowane grubo białym lakierem. Na głowie miał hełm korkowy z opadającą na kark muślinową osłoną. Z hełmu wokół głowy swobodnie zwisały futrzane ogonki. Spod zawiniętych powyżej łokci rękawów bluzy opadały na gołe ręce długie skrawki futerka. Dingo wyglądał równie dziwacznie. Nałożono mu specjalną uprząż, do której przytwierdzone były futrzane ogonki, powiewające jak chorągiewki. Pies gniewnie spoglądał na nie; wyraźnie niezadowolony, nie chciał iść za chłopcem.

– Co to ma znaczyć. Tomku? – skarcił go ojciec. – Wszyscy czekamy na ciebie, a ty stroisz sobie żarty.

– Ha, więc uważacie, panowie, że płatam głupie figle – odparł Tomek urażony rozbawieniem towarzyszy. – No, no! Niech i tak będzie! Ten się śmieje dobrze, kto się śmieje ostatni. Nie jestem jednak pewny, czy wkrótce nie zrobicie tego samego co ja!

– Cóż to znowu za pomysł, mój synu? W jakim celu mielibyśmy się przebierać za straszydła? – zapytał Wilmowski.

– Zapomnieliście widocznie, panowie, o tse-tse, której lot jest bezdźwięczny, a ukąszenie zabójcze dla koni, wołów, owiec, psów i nawet dla najsilniejszych ludzi, panie bosmanie – odparł zjadliwie Tomek, specjalnie akcentując wyrazy.

Przerwał na chwilę, aby stwierdzić, jakie wrażenie wywarły jego słowa. Przesądny jak większość marynarzy, bosman przestał się natychmiast śmiać. Hunter również spoważniał. Tomek chrząknął zadowolony i dodał:

– Najlepszą ochroną przeciwko tse-tse jest biały kolor ubrania, ponieważ ostrożna mucha nie lubi jasnego tła, na którym jest zbyt widoczna. Ogonki futrzane natomiast spełniają doskonale rolę wachlarzy. W tym też celu krajowcy stroją się w nie według zapewnień pana Smugi, który chyba dobrze wie, co mówi.

– Łatwo odgadnąć, że nasłuchałeś się jakichś bzdurnych opowiadań. Oj, Tomku, kiedy ty wreszcie spoważniejesz? – powiedział ojciec.

Smuga, ubawiony wyjaśnieniami chłopca, uśmiechnął się dyskretnie, a bosman rzekł pojednawczo:

– Ostatecznie nie ma znów z czego tak się śmiać. Pamiętam jeszcze ze szkoły, że i z Kopernika wszyscy najpierw szydzili. Może ten chłopak kapuje się nieźle na rzeczy? Każdy pędrak ma swój rozum…

– Szkoda teraz czasu na sprzeczanie się o głupstwa – zakończył rozmowę Wilmowski. – Spuść, Tomku, psa ze smyczy i siadaj na konia. Dingo na pewno zaraz zapomni o swoim stroju i pobiegnie za nami.

Tomek odpiął obrożę. Nie spiesząc się wsiadł na wierzchowca. Ruszyli stępa z miejsca. Dingo wstrząsnął kilka razy grzbietem, lecz nie mogąc się pozbyć niewygodnej uprzęży, szczeknął chrapliwie, po czym pogonił za łowcami.

Wkrótce podróżnicy zostawili daleko za sobą plantacje kawy oraz łany porosłe kukurydzą i bananowcami. Po dwóch godzinach wjechali w kraj o charakterze stepowo-pustynnym. W południe, to jest w czasie najintensywniejszego działania słońca, zatrzymali się na dłuższy postój. Szczery step nie dawał możliwości schronienia przed upałem, rozbito więc namioty, w których można było zaznać trochę cienia.

Po krótkim wypoczynku łowcy znów dosiedli koni. Okolica z wolna zmieniała wygląd. Teren stawał się pagórkowaty, później górzysto-skalny. Niebawem konie wkroczyły na wąską, pnącą się w górę ścieżkę, która biegła grzbietem nad przepaścistym stokiem. Zatrzymali się dopiero na szczycie przełęczy. U jej stóp rozciągała się równina, otoczona ze wszystkich stron skalistymi wzgórzami. Wokół przeważała płowa barwa stepu, miejscami tylko zieleniły się krzewy lub ciemniały gęste zarośla. Pasma wysokich drzew, jakby zielone wstęgi, znaczyły łożyska rzeczułek. Jak się później okazało, niektóre z nich były zupełnie wyschłe, podczas gdy w innych jeszcze dość głęboka woda płynęła wartkim strumieniem.