Po chwili włożył list do koperty, którą schował do kieszeni.
– Za dwie godziny będziemy w Kisumu – oznajmił Wilmowski wchodząc do przedziału. – Czy czujecie podmuch wilgotnego powietrza?
– Co byłby wart nos marynarza, który by nie zwęszył wody – odparł bosman.
– Tatusiu, czy z Kisumu zaraz wyruszymy w dalszą drogę? – zapytał chłopiec.
– Tak, Tomku. Powinniśmy się znaleźć w Bugandzie jak najszybciej. W październiku rozpoczyna się pora deszczowa, a wtedy nie za dobrze się poluje.
Tomek wyjrzał oknem. Wokół ciągnęły się “dość łagodne pagórki porosłe wysokimi, rozłożystymi drzewami. Chłopiec pomyślał, że wkrótce ruszą konno w kierunku granicy Ugandy, lecz po raz pierwszy od chwili wylądowania w Afryce nie odczuł radości. Ogarnął go jakiś niepokój. Zaczął się zastanawiać, co też oczekuje ich w głębi tajemniczego kontynentu podczas polowania na goryle i okapi. Hunter obawiał się tych łowów. Tak wytrawnego tropiciela nie można było posądzać o tchórzostwo. Jeżeli uprzednio odmówił uczestniczenia w wyprawie na okapi, to nie ulegało wątpliwości, że przedstawiała ona poważne ryzyko. Tomek przypomniał sobie teraz Pigmejczyków Bambutte i ich zatrute strzały, ludożerców oraz straszliwe dzikie goryle, lecz zaraz odegnał od siebie przykre myśli; niefrasobliwe usposobienie zawsze brało w nim górę.
“Mimo wszystko pan Hunter idzie z nami – pomyślał. – Co mi tam wszyscy Pigmejczycy, ludożercy i małpy, skoro tatuś i inni przyjaciele wcale się ich nie boją! Nie mam się czego lękać.”
Natychmiast też poprawił mu się humor. Pogłaskał Dinga po kosmatym łbie szepcząc:
– Pamiętam o tobie, kochany piesku. Gdy wysiądziemy z pociągu, nałożymy stroje ochronne przeciw tse-tse i nic nam się nie stanie.
Tymczasem pociąg wtoczył się na stację w Kisumu. Była to wówczas mała osada, zamieszkiwana zaledwie przez trzech Europejczyków oraz kilkunastu Indusów i Murzynów. Poza paroma niskimi, białymi domkami były w niej tylko murzyńskie chaty, pobudowane wokół zatoki Kawirondo na łagodnych, zielonych pagórkach.
Tomek nie miał czasu przyglądać się barwnym roślinom tropikalnym, ponieważ zaczęto wyładowywać z magazynu bagaże, które przybyły do Kisumu przed nimi. Hunter okazał się bardzo praktyczny. Odnalazł znajomego Indusa trudniącego się przewożeniem towarów wozami i wynajął go na dwa dni. Po kilkugodzinnej pracy wszystkie paki były załadowane na furgony. Tomek zaledwie zdążył spojrzeć na największe jezioro Afryki31[31Jezioro Wiktorii (Victoria Nyanza). odkryte w 1858 r. przez Speke’a, leży na wysokości 1134 m n.p.m. Jego długość wynosi około 400 km, szerokość około 250 km, głębokość do 80 m, a długość linii brzegowej ponad 7000 km. Uchodzą do niego: Kagera (rzeka źródłowa Nilu), Mara, Nzoia; wypływa zeń Nil Wiktorii.], a już dano hasło do odjazdu. Masajowie pod dowództwem Mescherje tworzyli czoło karawany. Świsnęły długie baty woźniców. Wypoczęte, silne woły raźno ruszyły naprzód. Łowcy jechali stępa za wozami.
Niecałe sto kilometrów dzieliło podróżników od granicy Ugandy. Indusi wraz z furgonami zgodzili się towarzyszyć łowcom do rzeki Nzoia. Tam, według zapewnień woźniców, można było wynająć Murzynów do niesienia bagaży.
Dość szeroka ścieżka wiła się między porośniętymi zielenią pagórkami. W powietrzu czuło się wilgoć, chociaż wyniosłości terenu zasłaniały jezioro. Łowcy omijali jego brzegi, ponieważ droga wiodąca jakby po przekątnej półwyspu Kawirondo umożliwiała dotarcie o dzień wcześniej do ujścia rzeki Nzoia. Wieczorem zatrzymali się na krótki odpoczynek. Następnego dnia o świcie ruszyli dalej. Indusi ostro popędzali woły, aby przed zachodem słońca przybyć do celu. Szlak stale się pogarszał, a zmęczone zwierzęta szły coraz wolniej. Toteż dopiero nazajutrz około południa wyprawa znalazła się nad rzeką, w pobliżu jej ujścia do Jeziora Wiktorii.
Obydwa brzegi rzeki Nzoia porastały papirusy. Tworzyły one miejscami gąszcz nie do przebycia i osłaniały ukryte wśród trzęsawisk spokojne stawy – schronienie mnóstwa dzikich kaczek, gęsi, ibisów, żurawi, pelikanów, łabędzi i bekasów. Wstęga rzeki przecinała rozległy płaskowyż urozmaicony kilkoma wyspami bujnej roślinności. Nie opodal znajdował się spadzisty brzeg jeziora. W załamaniach lądu rosły kępy wielkich drzew; wokół było pełno pięknych kwiatów o łagodnym, przyjemnym zapachu. Przepyszna roślinność przeglądała się w przejrzystej wodzie zachęcającej do kąpieli.
Zaledwie wozy przystanęły w ocienionym drzewami miejscu, Masajowie przystąpili do budowy bomy32[32Boma, kambi lub zeriba – okrągłe, kilkumetrowej średnicy ogrodzenie.] z grubych, głęboko w ziemię wbitych kołków, między które ułożyli gęstą osłonę z gałęzi cierni, pozostawiając kilka otworów do obserwacji bądź ewentualnego strzału. Wewnątrz tego wysokiego, kolczastego ogrodzenia rozbito namioty i wyładowano bagaże.
Tomek razem z ojcem zajął się urządzaniem ich wspólnego namiotu. Po zakończeniu pracy zmęczony i spocony wybiegł z Dingiem przed bomę.
– Nie masz ochoty rzucić okiem na jeziorko? – zagadnął bosman Nowicki ocierając kraciastą chustką pot z czoła.
– Ładne mi jeziorko! Czy pan wie, że jego powierzchnia wynosi sześćdziesiąt dziewięć tysięcy kilometrów kwadratowych? Oczywiście, że chcę na nie spojrzeć, bo przecież w Kisumu nie było na to czasu.
– No to chodźmy! – zaproponował marynarz.
Pobiegli w kierunku jeziora. Wkrótce zsunęli się po urwisku i zatrzymali na brzegu.
– Ależ to prawdziwe morze! – zawołał Tomek ogarniając wzrokiem bezmiar wód.
– Morze, nie morze, grunt, że woda, w której można wykąpać się dla ochłody – wysapał bosman ściągając z grzbietu koszulę.
– Wspaniała myśl! – pochwalił Tomek.
Szybko zrzucił odzienie i zadowolony, że zdołał wyprzedzić bosmana, stanął na brzegu. Zakątek wybrany do kąpieli ocieniały mimozy o rozłożystych konarach; gęsta trawa sięgała aż do przejrzystej toni. Tomek bez namysłu wszedł do wody. Wyciągnął ręce, by rzucić się naprzód, gdy nagle Dingo, który stał jeszcze na brzegu, warknął nieoczekiwanie. Tomek wstrzymał skok. Jakieś ogromne cielska, rozcinając nurt jak strzała, zatrzymało się właśnie w miejscu, gdzie chciał się pogrążyć w chłodnej wodzie. Tomek błyskawicznie wyskoczył na brzeg i tylko dzięki temu uratował życie. Był to bowiem olbrzymi krokodyl33[33Krokodyl afrykański (Crocodilus cataphractus) występuje w rzekach Senegalu aż do Konga, w Afryce Wschodniej i Zachodniej, w rzece Kamerun, w wodach półsłonych bagien nadbrzeżnych zarośniętych mangrowcami, a w rzece Wazi, dopływie Kamerunu, występuje masowo. Krokodyl nilowy (Crocodilus niloticus) spotykany jest w całej Afryce.]. Przez chwilę spoglądał peryskopowymi oczyma na przerażonego chłopca, po czym oddalił się z ociąganiem.
– Niech pan patrzy! Tylko prędko! – krzyknął Tomek ochłonąwszy ze strachu.
– Krzyczysz, brachu, jakbyś zobaczył ducha – zaczął bosman, lecz umilkł natychmiast, gdy ujrzał grzbiet odpływającego krokodyla.
Bez zbędnych słów zaczął ubierać się z powrotem. Tomek rozbawiony jego ponurą miną zapytał:
– Dlaczego pan tak nagle zmarkotniał, bosmanie?
– A niech wieloryb połknie te wasze wyprawy myśliwskie! – rozgniewał się marynarz. – W Australii człowiek rozsychał się z braku wody jak stara beczka, tutaj znów co krok mógłbyś moczyć grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerzą zęby jak druhny na weselu! Niech to licho weźmie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje…
Tomkowi żal się zrobiło poczciwego bosmana, więc powiedział pocieszająco:
– Zapytamy pana Huntera, może będzie znał miejsce nadające się do kąpieli.
– Odczep się ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci się i gwiżdże na kąpiel.
Jak niepyszni wrócili do obozu.
Kiedy Tomek opowiedział wydarzenie z krokodylem, przerażony Hunter zawołał:
– Nie ważcie się szukać ochłody w afrykańskich rzekach i jeziorach, jeżeli nie chcecie postradać życia! Nie dajcie się zwieść ich pozornie spokojnie wyglądającej toni. Tutaj wszędzie pełno krokodyli.
– Dingo ostrzegł nas w porę o niebezpieczeństwie – uspokoił go Tomek.
– Masajowie nanosili wody z rzeki. Możecie umyć się w obozie – wtrącił Smuga.
Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczął rozmowę na temat wynajęcia tragarzy. Rankiem Indusi mieli wyruszyć wozami w drogę powrotną do Kisumu, należało więc teraz wystarać się o ludzi do niesienia bagaży. Woźnice radzili podróżnikom zwrócić się o pomoc do kupca Castanedo, mieszańca portugalsko-murzyńskiego, który w odległości około pół kilometra od obozu posiadał małą faktorię.