– To prawda, mamy wiele sentymentu dla naszych bocianów, lecz pewne ptaki wyrządzają ludziom wielkie szkody. Gdybyś się trudnił rybołówstwem, przylot niektórych skrzydlatych żarłoków nie sprawiłby ci zbytniej radości. Przyjrzyj się tym dużym ptaszyskom tak zaciekle łowiącym ryby w jeziorze.
Tomek spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał ptaki o połyskliwych, brązowych grzbietach i skrzydłach. Co chwila rzucały się w wodę zanurzając swe zielono-czarne głowy i szyje z białymi gardłami.
– Przecież to są kormorany52[52Phalacrocorax carbo.]! – zawołał.
– Właśnie na nie chciałem zwrócić twoją uwagę – z uśmiechem potwierdził Smuga.
– Nie rozumiem, dlaczego przylot kormoranów może być niemile widziany przez ludzi, skoro słyszałem, że Chińczycy specjalnie je hodują i umyślnie przyuczają do rybołówstwa. Już choćby z tego wynika, że są bardzo pożytecznymi ptakami.
– Jedynie cierpliwi Chińczycy potrafili w ten sposób wykorzystać kormorany, które gdzie indziej stają się często prawdziwą plagą dla rybaków z powodu swej olbrzymiej żarłoczności.
– Nic o tym nie słyszałem, może by mi pan coś o nich opowiedział? Zawsze je uważałem za bardzo pożyteczne dla człowieka.
– Wiesz pewnie, że ojczyzną kormoranów jest środkowa i północna Europa, Azja i Ameryka Północna. Na zimę wędrują one w strony południowe. Kormorany wybornie pływają i nurkują, lecz na lądzie nie umieją prawie wcale chodzić. Gniazda swe budują często na drzewach. Na północy, w okolicach bezdrzewnych, gnieżdżą się w rozpadlinach skalnych. Nieraz wciskają się do czaplich gniazd i wypierają je z ich siedzib. Żyją gromadnie i mają liczne, równie żarłoczne potomstwo, toteż pobliskie wody bywają przez nie doszczętnie ogałacane z ryb. Przy tym pomiot ich zakaża dokoła powietrze na znaczną odległość. Również z tego względu kormorany nie są miłym sąsiadem dla człowieka.
Na podobnych rozmowach żegluga po Jeziorze Wiktorii szybko im schodziła. Tomek w chwilach odpoczynku Smugi gawędził z Sambem. Oczywiście dyskusje te odbywały się w dużej mierze na migi, ponieważ Sambo niewiele znał słów angielskich, za to Tomek uczył się szybko narzecza krajowców, co mu się mogło bardzo przydać podczas wyprawy.
Wiadomość o zbliżaniu się łowców dzikich zwierząt do Bugandy musiała ubiec naszych podróżników, trzeciego dnia żeglugi ujrzeli bowiem płynącą z zachodu łódź, w której, jak się później okazało, przybył na ich powitanie wysłannik kabaki. Był to wysoki młodzieniec ubrany w płaszcz z koziej skóry, strojny w sznury paciorków i ptasie pióra.
W imieniu króla Daudi Chwa zaprosił białych łowców na “dwór królewski”.
Podróżnicy ucieszyli się tak wielkim dowodem gościnności. Podejrzewali, że to sierżant Blake specjalnie uprzedził murzyńskiego władcę, aby wynagrodzić im dotychczasowe przykrości. Oczywiście Wilmowski wręczył wysłannikowi cenne upominki i zapewnił go o swej wdzięczności dla młodego króla.
Zaledwie łodzie przybiły do brzegu, oddział zbrojnych wojowników otoczył białych łowców. Pod opieką eskorty wkroczyli do stolicy prowincji, witani biciem w kotły i bębny.
Sambo maszerował dumnie na czele i powiewał polską flagą, podczas gdy łowcy i Masajowie obwieścili swe przybycie palbą z karabinów.
Rój mężczyzn, kobiet i dzieci zgromadzonych na obszernym placu wydawał przyjazne okrzyki, powiewał wielkimi flagami. Premier, jako przedstawiciel rady narodowej53[53Kabaka, czyli król Bugandy, rządził przy pomocy rady narodowej lukiko; w jej skład wchodzili trzej ministrowie: katikiro – premier, omulamuzi – minister sprawiedliwości, omuwanika – minister skarbu, i wodzowie poszczególnych plemion.] Bugandy, oraz wodzowie poszczególnych plemion powitali przybyszów w imieniu króla.
Podróżnicy zdziwili się tak uroczystym przyjęciem. Starali się też odpłacić Bugandczykom jak największą serdecznością. Katikiro wprowadził gości do chat dla nich przeznaczonych oraz zaofiarował im trzy tuczne byki, cztery kozy, cztery barany, sto kiści bananów, dwa tuziny drobiu, dzbany mleka i kosze jaj. Jednocześnie zapowiedział, że kabaka Daudi Chwa przyjmie ich nazajutrz na specjalnym posłuchaniu.
Zachęcony wielką gościnnością Bugandczyków Wilmowski powiedział o zranieniu Smugi zatrutym nożem i poprosił o pomoc dla niego. Katikiro oznajmił, że przyśle zaraz kilku miejscowych lekarzy, którzy zrobią wszystko, co będzie w ich mocy, aby białemu łowcy przywrócić zdrowie.
Zaledwie podróżnicy pozostali w chacie sami, Tomek klasnął w dłonie i zawołał:
– Jaka szkoda, że nie ma tu z nami bosmana! On sobie nigdy nie daruje, że minęło go tak wspaniałe powitanie. Pan Hunter także się zdziwi, gdy mu o tym opowiemy.
– Sam jestem nie mniej zaskoczony tak uroczystym przyjęciem – przyznał Wilmowski.
– Może się jeszcze dowiemy, czemu zawdzięczamy tyle zaszczytów – dodał Smuga. – Jak na afrykańskich krajowców, przyjmują nas naprawdę po królewsku.
Dociekania na temat szumnego przyjęcia w Bugandzie zostały przerwane wejściem białego mężczyzny z kilkoma starymi Murzynami, ustrojonymi w szklane korale oraz pazury i kły lamparcie.
– Witajcie, panowie, w samym sercu Afryki! Mili goście, naprawdę mili i niespodziewani goście. Jestem Mac Coy. Przebywam przy tutejszym kabace jako… sekretarz – powiedział biały mężczyzna. – Powiadomiono mnie o wypadku jednego z członków ekspedycji i chociaż sam znam się coś niecoś na tutejszych truciznach, to jednak przyprowadziłem najlepszych lekarzy kabaki. To pan zapewne potrzebuje pomocy?
Mac Coy podszedł do posłania, na którym spoczywał Smuga.
– Zraniono mnie, jak przypuszczam, zatrutym nożem – odparł podróżnik.
– Rana jątrzy się, a chory traci siły i staje się coraz bardziej apatyczny – dodał Wilmowski. – Niech pan spojrzy!
Wilmowski obnażył ramię Smugi. Mac Coy pochylił się nad, chorym, przyjrzał się uważnie ranie, po czym zaczął macać opuchlinę.
– Ile dni minęło od zadania rany? – zapytał, a gdy otrzymał odpowiedź, mruknął: – Źle, źle, trucizna już jest we krwi.
Skinął na “lekarzy”, którzy z powagą przyglądali się ranie, wąchali ją i dotykali palcami szepcąc coś do siebie. Oryginalne konsylium trwało dłuższą chwilę. Naraz Tomek zawołał:
– Tatusiu, dlaczego nie pokażesz panom noża, którym zraniono pana Smugę?
– Czy naprawdę macie panowie ten nóż? – zapytał Mac Coy.
– Syn mój niezupełnie ściśle się wyraził – odparł Wilmowski. – W rzeczywistości podejrzewamy jedynie, że przyjaciel nasz został zraniony nożem zabranym pewnemu murzyńskiemu mieszańcowi.
– Proszę pokazać ten nóż – powiedział Mac Coy.
Obejrzał uważnie ostrze, a potem podał je staremu znachorowi. Murzyn paznokciem wyskrobał z rowka ostrza odrobinę ciemnej mazi i roztarł ją na własnym języku. Długo mlaskał przymknąwszy powieki, po czym splunął zamaszyście na podłogę i mruknął:
– Kawirondo robią tę truciznę. Ona działa wolno, ale dobrze.
– Tak właśnie przypuszczałem – zafrasował się Mac Coy. – Czy panowie wycisnęli ranę?
– Pan Hunter przemył ją i zaraz zabandażował – wyjaśnił Tomek.
– Syn mój był przy nakładaniu pierwszego opatrunku – uzupełnił Wilmowski.
– Trzeba było mocno wyssać ranę – powiedział Mac Coy zaniepokojony. – Czy duży był upływ krwi?
– Wydaje mi się, że duży – odpowiedział Smuga.
– Ha, nic już tu nie poradzę. Musimy się zdać na… krajowych lekarzy – smutno powiedział Mac Coy.
– Zgoda, niech czarownicy robią swoje – uśmiechnął się Smuga.
– Z rozkazu kabaki polecam wam zająć się rannym – zwrócił się Mac Coy do Murzynów. – Postarajcie się przywrócić siły białemu człowiekowi, którego naród nigdy nie walczył z czarnymi ludźmi zamieszkującymi Afrykę.
– Skąd pan wie, że nasz naród nie walczył z afrykańskimi Murzynami? – zawołał zdumiony Tomek.
– Funkcję sekretarza młodego kabaki objąłem za zgodą władz angielskich. Jestem jednak Szkotem i cenię wszystkich ludzi walczących o swą wolność – odparł Mac Coy. – Sierżant Blake przysłał mi specjalną wiadomość. Wiedziałem więc, że mamy się spodziewać przybycia wyprawy Polaków, a ja przecież znam trochę waszą historię. Po moim wyjaśnieniu kabaka polecił przyjąć was z honorami należnymi przedstawicielom walecznego i przyjaznego Murzynom narodu.
– A więc po części panu zawdzięczamy tak gościnne przyjęcie – serdecznie powiedział Wilmowski.
Tomek nie miał czasu przysłuchiwać się dalszej rozmowie, uwagę jego pochłonęli czarownicy-znachorzy, zwani tak szumnie przez Szkota “krajowymi lekarzami”. Nucąc monotonną pieśń, sypali zioła i kawałki korzeni do garnka z wrzącą wodą, po czym wywar dali rannemu do wypicia. Z kolei zanurzyli w garnku jakieś gąbczaste rośliny, obłożyli nimi ranę na ramieniu, a następnie nakryli Smugę grubym kocem.