Z mocno bijącym sercem spoglądał Tomek na rannego. Grube krople potu wystąpiły mu na czoło. Wkrótce po wypiciu wywaru z ziół zapadł w mocny sen. Teraz czarownicy odkryli ranę, która pod wpływem okładu napęczniała i nabrała czerwono-żółtego koloru. Najstarszy z czarowników rozorał ją ostrzem noża opalonym w ogniu. Zaczął wysysać ustami krew i materię, wypluwając je na rozżarzone węgle. Ranny stękał przez sen. Murzyn ugniatał rękoma i ssał ranę przy akompaniamencie monotonnego śpiewu pozostałych czarowników.
Minęła długa chwila, zanim ukończyli dziwaczny zabieg. Z kolei obłożyli ranę liśćmi moczonymi w innym wywarze ziół i polecili pozostawić Smugę w spokoju aż do dnia następnego.
– Czy pan naprawdę sądzi, że ten rodzaj… kuracji może być skuteczny? – zapytał Wilmowski Szkota po wyjściu znachorów z chaty.
– Wszystko jest możliwe. W rzeczywistości biali ludzie nie zdołali poznać dotąd wielu tajemnic tego dziwnego lądu – odparł Mac Coy. – Kabaka przyjął wiarę anglikańską. Dlatego też jego czarownicy teraz nazywają się lekarzami. Niemal każdy z nich sporządził już niejedną truciznę, aby pomóc komuś przenieść się na inny, lepszy świat. Oni się doskonale znają na truciznach i potrafią sporządzać środki przeciwdziałające.
– Och, żeby im się tylko udało wyleczyć kochanego pana Smugę – westchnął Tomek.
– Nie trać wiary, młody kawalerze, ona najlepiej uzdrawia – odparł Mac Coy, po czym wdał się w rozmowę o Polsce oraz o zamierzeniach łowców.
Dopiero późnym wieczorem udali się podróżnicy na spoczynek, postanawiając czuwać na zmianę przy rannym przyjacielu. Po dziwacznym zabiegu znachorów sen Smugi stawał się coraz spokojniejszy. Nad ranem Wilmowski z zadowoleniem stwierdził, że temperatura niemal całkowicie opadła. Wkrótce Smuga otworzył oczy i powiedział do dyżurującego przy nim Tomka:
– Uf, nareszcie się wyspałem! Miałem sen, że tygrys bengalski z powrotem rozdrapał moją ranę.
– Tygrys zapewne przyśnił się panu, gdy czarownicy naprawdę ją rozdrapali i jeden z nich wyssał pełno krwi i materii – żywo odparł Tomek, ucieszony widoczną poprawą zdrowia rannego.
– Oni się na tym znają – przyznał Smuga. – Czy przybyli już Hunter i bosman?
– Tatuś twierdzi, że możemy się ich spodziewać lada chwila. Chciałbym, żeby byli z nami na audiencji u kabaki. Bosman wiele się spodziewał po wizycie u tutejszego króla.
– Prawda, chciałbym i ja pójść z wami.
– Nie wiadomo, czy to by panu nie zaszkodziło.
Wkrótce w chacie łowców znów się zjawił Mac Coy z “lekarzami”. Tym razem czarownicy zażądali, aby nikt postronny nie przyglądał się ich zabiegom. Mac Coy zaprowadził więc Wilmowskiego i Tomka do sąsiedniej izby, a następnie matą zasłonił otwór pomiędzy dwoma pomieszczeniami.
– Dlaczego się nie zgodzili, żebyśmy byli przy chorym? – zapytał Wilmowski.
– Wszyscy Murzyni Bantu wierzą, że każda choroba spowodowana jest rzuconym przez kogoś urokiem – wyjaśnił Szkot. – Są również przekonani o wielkiej władzy umarłych, od których woli zależy wyzdrowienie, deszcz lub urodzaj. Wydaje się im także, że niektórzy ludzie mogą czynić nadzwyczajne rzeczy, jak na przykład przyjmować postać jakiegoś zwierzęcia, niszczyć zasiewy, bydło sąsiadów bądź rzucać urok sprowadzający chorobę. Z tych zapewne powodów mają zamiar odczynić urok uniemożliwiający rannemu odzyskanie zdrowia. Oni nie lubią ujawniać przed obcymi swych obrzędów, czarodziejskich.
– Znam przesądy murzyńskie, ale przecież twierdził pan, że kabaka przyjął anglikanizm – zdumiał się Wilmowski.
Szkot uśmiechnął się i odrzekł:
– Niełatwa jest tutaj moja rola. Aby zdobyć zaufanie Murzynów, trzeba okazać wiele wyrozumiałości. To jest pionierska praca w dzikim kraju. Czym ja tu już nie byłem! Budowniczym, cieślą, stolarzem, lekarzem, rolnikiem, hodowcą bydła i plantatorem, krawcem, kucharzem, a nawet myśliwym. Przede wszystkim jednak trzeba umieć pozyskiwać sobie serca ludzi… Wyrozumiałość i tolerancja są najlepszą ku temu drogą. Czarownicy znają się na truciznach i potrafią leczyć ludzi porażonych jadem. Nikt przecież nie poniesie szkody, gdy znachor po zastosowaniu odpowiednich leków odczyni urok według dawnych wierzeń.
Podczas tej dziwnej rozmowy Tomek zaniepokojony o rannego przyjaciela wydłubał palcem dziurkę w macie i zerkał od czasu do czasu do sąsiedniej izby. Wypełniały ją dymy spalanych w ogniu ziół. Jadowity wąż wypuszczony z koszyka pełzał po glinianej podłodze w takt wybijany na bębenku przez jednego znachora, podczas gdy pozostali śpiewali, tańczyli i wykonywali rękoma ruchy, jakby coś za siebie rzucali. Potem znachorzy pochylali się nad ponownie uśpionym Smugą, przemywali ranę wywarem ziołowym, poili go jakimś płynem, nakrywali kocem i odkrywali, aż Tomkowi zaczęło się kręcić w głowie. Po dwóch godzinach “naczelny lekarz”, stary zasuszony Murzyn o pomarszczonej twarzy, poprosił ich do łoża rannego.
– Uciszyliśmy chorobę, ona usnęła pod wpływem naszych leków. Trzeba jednak czuwać, aby się nigdy nie obudziła – oświadczył czarownik.
– Czy to ma znaczyć, że nie udało wam się całkowicie wygnać choroby z ciała rannego? – zapytał z niepokojem Mac Coy.
– Nikt tego nie może zrobić, trucizna za długo była w człowieku, ale osłabiliśmy jej działanie. On silny i mocny jak baobab.
– A co będzie, jeżeli choroba się zbudzi? – spytał Mac Coy.
– Różnie może być. Noc zasłoni oczy, zwiąże ręce lub nogi, a może zamknie usta lub myśli… Różnie może być. Teraz niech pije przez siedem dni lek, a potem zobaczymy. Różnie może być.
Wilmowski obdarował czarowników upominkami, a gdy wyszli, zwrócił się do Szkota:
– Cóż to za diagnozę postawił ten dziwny lekarz? Nie mogłem zrozumieć jego słów.
Mac Coy wyjaśnił poważnie:
– Trucizna, którą nasycony był nóż, działa paraliżująco na nerwy. Może ona spowodować utratę wzroku, mowy, paraliż członków, a nawet głównych ośrodków mózgowych. Chory żyje, mimo że wiele jej się dostało do krwi. Nasuwa mi się też myśl, czy on nie był kiedyś uodporniony na działanie niektórych trucizn.
– Przyjaciel mój nie lubi opowiadać o swej przeszłości, lecz wspominał nam, że przebywał dłuższy czas wśród Murzynów w Afryce Równikowej. Możliwe, iż wtedy przyjaźnił się z czarownikiem. Smuga należy raczej do trochę niespokojnych duchów.
– A więc łowca dzikich zwierząt i… niezwykłych przygód? To istotnie wiele tłumaczy. Wierzmy, że wszystko się dobrze skończy.
W tej właśnie chwili rozległo się bicie w bębny i kotły, a wkrótce huknęły strzały karabinowe.
– Wasi przyjaciele przybyli do miasta – oznajmił Mac Coy.
– Hura! – krzyknął Tomek, któremu bardzo brakowało obecności wesołego bosmana. – Chodźmy ich jak najprędzej powitać.
CIEŃ TSE-TSE
Bosman Nowicki przy pomocy Tomka rozpakowywał skrzynię, w której przechowywali swe ubrania, i mówił:
– Kiedy statek zawija do portu, załoga ubiera się odświętnie przed wyjściem na miasto, bo prawdziwego pana poznasz po cholewach. Zaraz widać, że Bugandczyki to prawdziwie kulturalny naród, chociaż większość obywateli paraduje tylko w chałatach lub kozich skórach. Byle dzikusy nie zgotowałyby nam tak szykownego powitania. Jeżeli oni przyjmują nas w ten sposób jako Polaków, to powinniśmy wyglądać jak się patrzy. Sambo, przygotuj migiem wodę do wyszorowania grzesznego cielska!
– Musimy się pospieszyć, bo zaraz po południu mamy iść na audiencję do młodego kabaki – wtrącił Tomek.
– Co nagle, to po diable, ale nie bój się, brachu, będę wkrótce gotowy. Zerknij, co porabia pan Smuga.
Tomek wsunął się do sąsiedniej izby. Powrócił po chwili uradowany.
– Pan Smuga śpi, ale czoło ma zupełnie chłodne. Może ci znachorzy naprawdę mu pomogli? – oznajmił.
– Dziwna figura ten sekretarz kabaki – zauważył marynarz.
– Tatuś jest zdania, że to bardzo rozsądny człowiek. Najlepszy dowód, iż posiada tyle wiadomości o Polakach.
– Widocznie tak musi być, skoro stwierdza to twój szanowny tatuś, który rozprawia o wszystkim, jakby czytał z książki.
– Prędzej, prędzej! Katikiro przyszedł już po białego buanę – zawołał Sambo, wpadając zadyszany do izby. – Biały buana pójdzie do kabaki i będzie z nim długo rozmawiał. Oni już czekają.
– Popatrz, brachu! Bugandczyki zegarków nie mają, lecz punktualności przestrzegają jak strażak na wieży Kościoła Mariackiego w Krakowie, który tak sprawnie wytrąbi każdą godzinę, że według niego możesz regulować nawet najlepszy zegarek.