Выбрать главу

W huku salw broni palnej karawana opuszczała stolicę Bugandy. Murzyni bili w kotły i bębny, powiewali dużymi flagami, chyląc je przed niesionym przez Samba polskim sztandarem. Karawana raźno rozpoczęła marsz. Sambo uszczęśliwiony honorami, jakimi darzono białych łowców w Bugandzie, ułożył nowy hymn pochwalny na cześć Tomka. Powiewając sztandarem śpiewał:

“Mały biały buana jest potężny jak wielka góra!

On zabił strasznego Czarne Oko,

nie boi się lwów i łapie żywe soko,

które służą mu jak wielki pies!

Biały buana nie boi się nawet słonia!

Każdy kabaka jest wielkim przyjacielem białego buany!

Biały buana sam jest wielkim kabaka białych i czarnych ludzi…”

Tomek puszył się jak paw słuchając pieśni. Spod oka spoglądał na bosmana, który od pobytu w Bugandzie nabrał wielkiego animuszu i surowym głosem popędzał tragarzy.

– Jakoś nagle stał się pan bardzo bezwzględny i stanowczy dla naszych Murzynów – zauważył Tomek.

– Podróże po obcych krajach kształcą człowieka – odparł chełpliwie bosman. – Widziałeś, jak ten nieletni kabaka krótko ich trzyma?

– Wstyd tak postępować, panie bosmanie! Tatuś mówi, że człowiek nie powinien nigdy znęcać się nad człowiekiem.

– Wierzę we wszystko, co mówi twój szanowny rodziciel – odparł bosman zmieszany słuszną uwagą druha i zaraz zmienił temat rozmowy: – Popatrz, ile tu pól uprawnych! Kukurydza, bataty, orzechy ziemne i trzcina cukrowa. Bydła zaś nie widać.

– Rozmawiałem z katikiro. Uganda przeżywa najazd skrzydlatych wrogów wyniszczających bydło i… ludzi – wtrącił Smuga. – Tse-tse nawiedziły kraj wolny dotąd od tych morderczych szkodników. Bydło pada, a ludzie umierają na śpiączkę. Wobec poważnej liczby przypadków do Ugandy przybyła specjalna komisja. Jej to właśnie asystuje lekarz z fortu w Kampali.

– A niech to zdechły wieloryb! Tego nam jeszcze brakowało! – zaniepokoił się bosman.

– Na tych terenach jesteśmy bezpieczni, lecz dalej na zachodzie zobaczymy niejedno – dodał Smuga.

– Nie jestem znów tak bardzo ciekaw tych much ani śpiączki. Tfu, na psa urok! – mruknął bosman i pospiesznie sięgnął po manierkę z rumem, który jego zdaniem, najlepiej uodporniał przeciwko wszelkim chorobom.

Tomek niespokojnie poruszył się w siodle; spod oka spojrzał na Smugę. Poważna twarz podróżnika upewniła go, że najwyższy czas założyć na siebie i Dinga ochronne ubranie z futerek.

Po jednodniowym marszu karawana przybliżała się do doliny Kotonga. – Droga stawała się coraz gorsza. Okolicę zalegały teraz trawiaste bagna rojące się wprost od płazów i gadów. Brzęczenie rozmaitych owadów rozlegało się wokoło, zwierzęta i ludzie nieraz zapadali po kolana w błoto, lecz jeszcze tego dnia karawana dobrnęła do brzegów rzeki, gdzie rozłożono obóz.

O świcie łowcy znów ruszyli na zachód wzdłuż koryta rzeki. Tomek jechał obok Smugi na czele karawany. Rozglądał się po piaszczystych, rozpalonych słońcem łachach i rozmyślał o orzeźwiającej kąpieli. Naraz Dingo warknął ostrzegawczo. Wierzchowce rzuciły się w bok parskając z przerażenia.

Smuga ściągnął konia cuglami. Karawana stanęła. Piaszczyste wybrzeże porastały rzadkie kolczaste krzewy. Podróżnik przez chwilę spoglądał na piaszczystą ławicę.

– Krokodyle! – zawołał.

– Gdzie? Gdzie? – niecierpliwie pytał Tomek.

Wilmowski, bosman i Hunter przybliżyli się do czoła karawany.

– Czy widzisz te bruzdy wyżłobione w piasku? To właśnie dzieło wleczonych po ziemi krokodylich ogonów. Krokodyle lubią drzemać na nagrzanym słońcem wybrzeżu – mówił Smuga.

Tomek śledził wzrokiem bieg wyoranych w piachu bruzd. Niektóre z nich ginęły w kolczastych krzewach, lecz jedna prowadziła do sporej wydmy. Chłopiec drgnął, dojrzawszy ledwo dostrzegalne, na pół zagrzebane w piachu popielato-zielonkawe cielsko. – Jest tam, na wierzchu wydmy! – zawołał.

– Ślady wskazują, że dość dużo ich tu jest – odparł Smuga. – Spojrzyj tam, na samym brzegu jest drugi krokodyl. Oho, spostrzegł nas i wędruje do rzeki!

Krokodyl uniósł się wolno na szeroko rozstawionych nogach. Ostrożnie zsuwając się z brzegu, powłóczył brzuchem oraz ogonem po ziemi i zabawnie kręcił środkiem tułowia.

– Ależ to prawdziwie leniwe zwierzę! – odezwał się Tomek, obserwując komiczną powagę, z jaką krokodyl dążył do wody.

– Tak sądzisz? – wtrącił Hunter. – Poczekaj, zaraz ci udowodnię, że krokodyle potrafią poruszać się szybciej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.

Wziął do ręki karabin, wymierzył do krokodyla śpiącego na wydmie i strzelił. Fontanna piasku wytrysnęła tuż przed nosem potwora. W mgnieniu oka krokodyl stanął na wyprężonych nogach i błyskawicznie ruszył ku rzece. Całe ciało trzymał wysoko wzniesione, a tylko ogon wlókł się za nim bezwładnie po ziemi. Wkrótce skoczył do wody i natychmiast zniknął z pola widzenia. Huk strzału wyrwał ze snu kilkanaście innych krokodyli, które na wyścigi biegły teraz skryć się w rzece. Smuga zsunął się z konia z karabinem w ręku. Przyłożył broń do ramienia. Huknął strzał. Krokodyl biegnący najbliżej łowców kłapnął szczękami, po czym zarył się paszczą w piach. Lekko poruszał jeszcze ogonem, potem znieruchomiał. Inne bestie błyskawicznie zniknęły w rzece. Po chwili widać było z wody jedynie ich nozdrza i oczy, lustrujące tępym wzrokiem wybrzeże. Okazało się wkrótce, że mają znakomity wzrok i słuch, bo kiedy Murzyni z okrzykiem rzucili się w kierunku martwego zwierzęcia, krokodyle cicho jak duchy natychmiast całkowicie pogrążyły się pod wodą. Tylko słabiutkie koła fal świadczyły o obecności potwornych mieszkańców rzeki.

Łowcy pospieszyli za Murzynami, aby przyjrzeć się z bliska zdobyczy.

– Piękny strzał – pochwalił Hunter. – Kula przeszła przez dołek skroniowy i trafiła w mózg.

– Krokodyl dobrze się ustawił profilem, mogłem więc dokładnie wymierzyć w miejsce, gdzie skóra osłaniająca mózg jest najcieńsza – rzekł Smuga. – W innym wypadku tylko niepotrzebnie zmarnowałbym kulę.

– Nie wyobrażam sobie, żeby pan mógł chybić – wtrącił Tomek.

– Nie o to chodzi, mój drogi. Jeżeli pocisk trafia dokładnie w dołek skroniowy i niszczy mózg, śmierć zwierzęcia jest natychmiastowa. W przeciwnym razie kula ześlizguje się po twardym pancerzu głowy albo przebija ciało nie naruszając mózgu i tym samym nie paraliżuje ruchów zwierzęcia. Raniony krokodyl w większości przypadków potrafi się skryć w wodzie.

Murzyni podważyli krokodyla dzidami, przewrócili na szeroki grzbiet, po czym ostrymi nożami rozcięli skórę i zaczęli wykrawać całe połcie jasnoróżowego mięsa.

– Czy oni będą jedli krokodyla? – zdziwił się Tomek.

Hunter, który stał obok chłopca, wyjaśnił:

– Jedynie muzułmanie nie jedzą mięsa krokodyli, hipopotamów ani świń. Mięso krokodyli jest bardzo delikatne, a ogon stanowi przysmak kuchni tropikalnej. Osobiście chętnie zjem kawałek smakowitej pieczeni.

Murzyni owinęli mięso w korę i duże liście bananowców, aby upiec je w czasie południowego postoju. Karawana ruszyła wzdłuż rzeki rojącej się od krokodyli. Tomek, ciekaw wszystkiego, zasypywał towarzyszy pytaniami. Wkrótce wiedział już, że głównym pożywieniem żarłocznych bestii są ryby, lecz mimo to żadne stworzenie nie jest przed nimi bezpieczne, jeśli tylko się znajdzie w zasięgu ich morderczych potężnych paszcz. Krokodyl przyczajony na dnie rzeki lub jeziora śledzi czujnym okiem wybrzeże. Biada człowiekowi lub zwierzęciu, które nieopatrznie pochyli się nad wodą, by ugasić pragnienie. Ukryty na dnie potwór chwyta ofiarę błyskawicznym ruchem za nogę bądź głowę, ściąga w głąb i przytrzymuje tak długo, dopóki jej nie utopi. Wtedy dopiero rozpoczyna ucztę. Zęby w paszczy krokodyla służą jedynie do odrywania wielkich kęsów, które w całości przedostają się do żołądka, gdzie u dorosłych okazów znajduje się kilka kilogramów granitowych okruchów; one to dopiero rozcierają pokarm przez skurcz silnych mięśni w ścianie żołądkowej.

Tomek nasłuchał się straszliwych opowiadań o napaściach krokodyli na ludzi, kiedy więc wypatrzył stosowną chwilę, strzelił w wynurzający się z wody łeb. Woda zakotłowała się natychmiast wokół celnie trafionego zwierzęcia: inne krokodyle rzuciły się na martwego towarzysza, rozrywając go na ćwierci.