– Jak sobie przypominam, Masajowie zamieszkują okolice Kilimandżaro. Tam, w razie nie sprzyjających warunków w Ugandzie, mamy zamiar odbyć drugą część łowów – wtrącił zafrasowany Wilmowski.
– Postaramy się nawiązać z nimi przyjazne stosunki. Znam jednego z ich wodzów – uspokoił go Hunter. – Gorzej jednak będzie w Ugandzie, dokąd musimy się udać, aby schwytać goryle i okapi. Przecież wpływy Anglików są tam jeszcze bardzo powierzchowne. Mieszkańcy południowej i zachodniej części Ugandy nie są zbyt łatwi do ujarzmienia. W przeciwieństwie do plemion zamieszkujących Kenię, dawno już utworzyli kilka silnych królestw. Największą rolę odgrywa królestwo Bugandy, od którego, razem z resztą wcielonych prowincji, cały kraj przybrał nazwę Ugandy12[12Uganda, dawny protektorat brytyjski, od 1962 r. niepodległe państwo, składa się z szeregu królestw zachowanych z okresu przedkolonialnego. Najważniejsze z nich, Buganda, dominuje nad innymi. Bugandą rządził król, który opierając się na wielkich feudałach dążył do uzyskania niepodległości Bugandy bądź całej Ugandy pod przewodnictwem Bugandy. W 1960 r. polityczna partia – Kongres Narodowy Ugandy – wysunęła żądanie natychmiastowej niepodległości państwa oraz ograniczenia władzy kabaki. Angielski projekt połączenia Ugandy, Kenii i Tanganiki w Federację Afryki Wschodniej nie został zrealizowany.].
Wilmowski uważnie słuchał tych wyjaśnień; teraz rozłożył na stole mapę. Wszyscy się nad nią pochylili.
– Wydaje mi się, że terenem naszych łowów będzie Buganda – odezwał się Smuga podnosząc głowę znad mapy.
– Kto tam jest obecnie władcą? – zagadnął Wilmowski.
– Kabaką, czyli królem, jest obecnie kilkuletni chłopiec Daudi Chwa – odparł Hunter.
– Jak krajowcy ustosunkowani są do białych? – pytał dalej Wilmowski.
– Przyjaźnie, gdy to odpowiada ich interesom – rozpoczął Hunter. – Kiedy w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym Stanley przybył do Bugandy, ówczesny kabaka, Mutesa, oznajmił mu, że chętnie będzie widział misjonarzy w swoim kraju. Ochłódł jednak szybko, gdy za nimi nie ujrzał wojska, koniecznego do ochrony przed zakusami Egipcjan. Jego następca, Mwanga, dwukrotnie stawiał opór Anglikom. Teraz rządzi tam jego nieletni syn bardziej ulegający wpływom, ale kto wie, czy nie jest to tylko cisza przed burzą. Nieliczne oddziałki brytyjskie są kroplą w gęstwie dżungli.
Hunter zamilkł. Wilmowski i Smuga spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Tropiciel słusznie przestrzegał ich przed niebezpieczeństwem. Trzeba było mieć doborową, silną eskortę, aby się nie narazić na kłopoty. Tylko bosman Nowicki zdawał się nie przejmować sytuacją. Wesoło mrugnął do Tomka, po czym odezwał się niefrasobliwie:
– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Bugandczyki nie lubią Anglików i nie ma im się co dziwić. Któż by kochał najeźdźców? Nasza wyprawa to zupełnie inna para kaloszy. Tomek pobawi się trochę z małoletnim kabaka i wyklaruje mu raz dwa, że Polacy nie lecą na niczyją ziemię.
Tomek natychmiast się ożywił:
– Pan bosman podsunął mi pewną myśl – zawołał. – Jeżeli król Bugandy jest tak młody, to na pewno usposobi się do nas przychylnie, gdy mu ofiarujemy jakąś ładną zabawkę.
– Chyba kocioł do gotowania jeńców – mruknął Hunter.
– Czy oni są ludożercami? – zaniepokoił się Tomek.
– Wprawdzie nie słyszałem o tym, ale wiele dziwnych rzeczy można ujrzeć w głębi Czarnego Lądu – odparł Hunter.
– Nie martwmy się na zapas, a na wszelkie niespodzianki najlepszym lekarstwem jest odpowiednie zabezpieczenie się przed nimi – wtrącił Smuga. – Przede wszystkim musimy mieć pewną eskortę. Kogo radzi pan zaangażować?
– Musimy się zastanowić. Idziemy między wojownicze plemiona, powinniśmy więc mieć ludzi odważnych i sprawnych do walki, aby nie zawiedli w niebezpieczeństwie. Masajowie będą się chyba najlepiej nadawali do tego celu.
– Czy oni naprawdę są tak dzielni? – zapytał Tomek.
– O, tak, odwaga ich jest powszechnie znana. To prawdziwi wojownicy – potwierdził tropiciel. – Wyobraź sobie, że już od niemowlęcia przygotowują chłopców do rzemiosła wojennego.
– W jaki sposób to robią?
– No, na przykład opasują niemowlętom łydki od kostek aż do kolan sznurem, a zdejmują go dopiero wtedy, gdy dziecko zaczyna chodzić. W ten sposób hamują rozwój tych mięśni, które, według rozpowszechnionego wśród Masajów mniemania, przeszkadzają człowiekowi w szybkim biegu i skoku. Chłopcom zakuwają ramiona w metalowe obręcze, by naciskać mięśnie najwięcej pracujące przy strzelaniu z łuku. Dzięki skrępowaniu mięśnie te nabierają większej sprawności, podobnie jak koń wyścigowy biegnie lepiej, gdy ma na nogach opaski ściągające mu mocno pęciny. Te dziwne na pozór zabiegi sprawiają, że Masajowie osiągają wspaniałe rezultaty w chodzie, biegu, wspinaniu się, skokach, a także w strzelaniu z łuku, rzutach kamieniem lub oszczepem.
– Wobec tego musimy się postarać o Masajów – stwierdził Tomek.
– Zgoda, niech będą Masajowie, jeżeli pan Hunter tak radzi – dodał Smuga. – Gdzie ich znajdziemy?
– O dwa dni konnej jazdy od Nairobi przebywa plemię, z którego usług już korzystałem. Obóz ich powinien teraz znajdować się tutaj – mówiąc to Hunter pochylił się nad mapą.
Nasi łowcy w skupieniu przysunęli się do niego i długo studiowali trasę wyprawy. W końcu Wilmowski postanowił:
– Wsiądziemy do pociągu w Mombasie i udamy się do Nairobi. Tam postaramy się zwerbować kilku Masajów, po czym pojedziemy koleją aż do Kisumu. Stamtąd wyruszymy do Kampali, skąd bez większych trudności powinniśmy się już dostać do Bugandy. Na zachodnim pograniczu, nad rzeką Semliki i w lasach Ituri, będziemy polowali na goryle, okapi i lamparty. Na inne zwierzęta, jeżeli zajdzie konieczność, urządzimy wyprawę w okolice Kilimandżaro.
– Kiedy wyruszamy? – krótko zapytał Hunter.
– Musimy uzupełnić sprzęt obozowy. Niewątpliwie zajmie nam to trochę czasu – zauważył Wilmowski. – Zapewniono nas, że tutaj można nabyć taniej niż w Europie ekwipunek konieczny na wyprawę.
– Tak też jest rzeczywiście – potwierdził Hunter. – Ponadto w ten sposób unika się przewożenia statkiem zbyt wielu bagaży. Dopiero za trzy dni odjedzie stąd pociąg do Nairobi, nie ma więc pośpiechu.
– Czy pociągi odchodzą tak rzadko? – zdziwił się Tomek.
– Linia Mombasa-Kisumu obsługiwana jest dwa razy w tygodniu. Ponieważ pociąg odjechał wczoraj rano, następny wyruszy dopiero za trzy dni.
– Mimo to nie traćmy czasu i przygotujmy się do drogi jak najszybciej – doradził Smuga.
– Słusznie, najlepiej uczynimy zaopatrując się od razu we wszystko, czego potrzebujemy na wyprawę – poparł go Wilmowski. – Pan Hunter zapewne będzie mógł zaprowadzić nas do sklepu, w którym uzupełnimy ekwipunek.
– Bardzo chętnie – zgodził się Hunter. – Jeżeli macie, panowie, ochotę, to chodźmy natychmiast.
Wkrótce łowcy w towarzystwie tropiciela znaleźli się w dzielnicy europejskiej. Białe wille wprost ginęły wśród drzew i kwitnących krzewów. Tu i ówdzie widniały wielowieczne, olbrzymie baobaby, sprawiające wrażenie słoni świata roślinnego. Tysiące palm kokosowych wysoko, u szczytu smukłych pni powiewało zielonymi wachlarzami liści. Podróżnicy wsiedli do ryksz, wygodnych, dwukołowych powozików ciągniętych przez biało ubranych kulisów. Pomknęli w kierunku centrum miasta leżącego wokół starego portu.
Niebawem ryksze znalazły się w dzielnicy indyjskiej. Niezbyt wysokie, jasne domy wysuwały się osłoniętymi balkonami i przybudówkami ponad ulice. W podcieniach przed sklepami siedzieli w kucki poważni handlarze indyjscy, arabscy lub goańscy. Nie zapraszali przechodniów do oglądania swych towarów, jak to się dzieje w innych miastach wschodnich, lecz na widok wchodzącego do sklepu klienta natychmiast podnosili się ze spokojem i wielką powagą. Na wąskich, krętych uliczkach ryksze posuwały się bardzo wolno. Tomek z uwagą przyglądał się wystawom sklepowym. Nie brak tu było wyrobów ze złota, kości słoniowej, piór strusich, drogich kamieni, jak i oryginalnych indyjskich tkanin stanowiących główny przedmiot handlu. W dzielnicy indyjskiej szczególną uwagę zwracały kobiety o rysach twarzy niezwykle regularnych, o pięknych poważnych oczach, ubrane w różnokolorowe suknie i wąskie spodnie zakończone u dołu szeroką falbanką. Ich szyje, ręce, nogi, uszy i nawet nosy zdobiły bogato rzeźbione srebrne lub złote obręcze, niekiedy wielkiej wartości artystycznej.