Выбрать главу

– Tam-tamy! – zawołał Tomek, lecz zamilkł natychmiast.

W mrocznym lesie rozległ się ryk przypominający z początku jakby szczekanie wielkiego brytana, a potem głuche warczenie podobne do huku dalekiego grzmotu. Przerażający ryk oraz dudnienie powtarzane przez echo zdawały się rozbrzmiewać we wszystkich zakątkach dżungli. Biali podróżnicy i Murzyni z zapartym tchem wsłuchiwali się w te niesamowite głosy.

– Leśni ludzie! – szepnął Matomba poszarzałymi ze strachu wargami.

– Soko! – cicho przywtórzył Santuru.

– Czy jesteś pewny, że to głosy goryli? – zapytał Hunter.

– Tak, tak. Santuru słyszał już nad jeziorem Kiwu gniewające się soko – zapewnił nadworny łowczy.

– Wygaście zaraz ognisko, bo inaczej leśni ludzie przyjdą tu w nocy i zjedzą wszystkich – pospiesznie zawołał Matomba.

– Uspokój się, Matomba, takim gadaniem straszysz niepotrzebnie siebie i innych – skarcił Hunter – Twoi leśni ludzie są zwykłymi zwierzętami, które nie odważą się napaść na nasze obozowisko. Ogień musimy wygasić, aby nie spłoszyć goryli.

Murzyni pospiesznie zadeptali ognisko, natychmiast też przestali narzekać na zmęczenie. Niektórzy przykucnęli na ziemi trzymając ostre dzidy w pogotowiu, jakby oczekiwali napaści.

– Dlaczego Murzyni nazywają goryle leśnymi ludźmi? – zapytał podniecony Tomek.

Wilmowski spokojnie wyjaśnił:

– Wiele szczepów murzyńskich mniema, że goryle są naprawdę dzikimi ludźmi. Mają oni rzekomo przebywać w głębi dżungli z obawy, aby nie zaprzęgnięto ich do pracy. Umyślnie jakoby udają również nieznajomość ludzkiej mowy. Należy wziąć pod uwagę, że do tej pory bardzo mało wiemy o życiu małp człekokształtnych. Z tego też powodu niejedna już powstała o nich legenda.

– Ciekawe, kto pierwszy odkrył w dżungli goryle? – zapytał Tomek.

– O ile sobie dobrze przypominam, to w połowie dziewiętnastego wieku jako pierwszy z białych ludzi odkrył goryla nad brzegami rzeki Gabun misjonarz Savage. Początkowo uważano goryla za szympansa, dawno już znanego afrykańskiego leśnego człowieka. Później jednak podróżnik Du Chaillu bliżej mu się przypatrzył, a wtedy uznano w gorylu oddzielny i najbliższy człowiekowi gatunek małpy.

– Czy to prawda, że goryle napadają na ludzi i są tak potwornie silne?

– Trudno mi o tym dyskutować, gdyż widziałem zaledwie jednego zdychającego już goryla, i to… w niewoli.

– A może pan Hunter wie coś ciekawego o gorylach? – zagadnął Tomek.

– Nie widziałem jeszcze tych bestii ani żywych, ani martwych. Mogę mimo to dla uspokojenia nas wszystkich dodać, że pojedynczy goryl podobno ustępuje człowiekowi z drogi, lecz gdy jest razem z rodziną, wtedy śmiało atakuje. Najlepiej w takim wypadku zachować strzał na ostatnią chwilę – wyjaśnił Hunter.

– Grunt to dobra pukawka i… celne oko, brachu kochany – mruknął bosman.

– Trafnie to powiedziałeś, bosmanie – odezwał się Smuga. – Cokolwiek czarni lub biali ludzie naopowiadali o gorylu, jest on w rzeczywistości tylko złośliwym, fałszywym, upartym i niebezpiecznym zwierzęciem. Jeżeli staniesz z nim twarzą w twarz, pal między ślepia bez najmniejszych skrupułów i mierz celnie! Inaczej rozerwie cię na sztuki potężnymi kłami, tak jak każde inne dzikie zwierzę.

Mescherje błysnął w uśmiechu białymi zębami i rzekł:

– My zaraz zrobimy mocne piwo, jak mówił Santuru, a biały człowiek zamknie do klatki wielką małpę.

ŁOWY NA GORYLE

Nazajutrz rano Tomek stwierdził niemal uszczęśliwiony, że opuchlizna nad okiem Dinga znacznie zmalała, a pies nie utracił dobrego samopoczucia. Uczestnicy wyprawy zgodnie orzekli, że niebezpieczeństwo już minęło. Teraz można było nie obawiać się więcej o wiernego psa. Zaraz też wszystkim poprawiły się humory.

– Ho, ho! Nasz Dingo to zuch psisko! – chwalił bosman Nowicki – Trafił frant na franta. Głupia afrykańska gadzina nie wiedziała, że spotkała lepszego od siebie.

– Nie ma pan pojęcia, jaki wielki ciężar spadł mi z piersi – zwierzył się Tomek. – Co by Sally powiedziała, gdyby Dingo zginął od ukąszenia węża?

– Jakoś nie możesz zapomnieć tej turkaweczki – roześmiał się bosman. – Przecież po to ofiarowała ci Dinga, aby służył wiernie i bronił cię w niebezpieczeństwie.

– To prawda, ale cieszę się, że nic mu już nie grozi.

– Kto by się nie przywiązał do takiego zucha!

W obozie rozpoczęto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego składali przyniesione w częściach duże, żelazne klatki. W nich to właśnie miały być zamknięte goryle, gdyby łowy zakończyły się pomyślnie. Santuru osobiście pilnował wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z którego sporządzono piwo mające ułatwić chwytanie wielkich małp człekokształtnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz całe pęki grubych rzemieni. Rozwiesili je na wbitych w ziemię drągach i uważnie sprawdzili ich stan. Smuga przygotował również długie, mocne lassa.

Do chwili dokładnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronił komukolwiek oddalać się z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawiał się ewentualnej napaści goryli, ile nie chciał przedwcześnie płoszyć zwierząt. Tomek miał więc sporo wolnego czasu, toteż postanowił sprawdzić, czy nie zapomniał posługiwać się arkanem. Dingo służył mu za ruchomy cel. Z właściwym sobie uporem rozpoczął Tomek żmudne ćwiczenia, korzystając z rad doświadczonego Smugi.

Przez następne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urządzali wypady w okoliczną dżunglę w poszukiwaniu goryli. Początkowo żadnemu z nich nie udało się spostrzec obecności małp. Aby przeszukać okolicę w jak największym promieniu, podzielili się na dwie grupy: Hunter z Santuru udali się na zachód. Smuga wyruszył na południe.

Był to już trzeci dzień od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali się bezczynnością. Narzekali jedynie na skąpe racje żywnościowe. Z żalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwał z obżartuchów, gdyż podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne łowy zapomniał o jedzeniu. Tego dnia Hunter z Santuru wcześnie wyruszyli w dżunglę. Smuga natomiast poprosił Tomka o wypożyczenie Dinga. Oczywiście chłopiec napraszał się żeby towarzyszyć podróżnikowi na tę wyprawę, lecz Smuga odmówił, pragnąc mieć większą swobodę w poszukiwaniach.

Santuru i Hunter wrócili po południu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosła pozytywnych wyników. Hunter podejrzewał nawet, że goryle mogły spostrzec obecność ludzi i wyniosły się w dalsze okolice. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a Smuga nie wracał. Dopiero tuż przed zapadnięciem nocy płowe cielsko psa przemknęło przez polanę. Dingo wielkim susem przesadził ogrodzenie okalające obozowisko, po czym podbiegł do Tomka łasząc się radośnie. Niebawem na skraju polany ukazał się Smuga. Wilmowski odetchnął z ulgą widząc przyjaciela całego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nożem stale się o niego niepokoił.

Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczył do obozu. Zaraz ochłodził się kąpielą w pobliskim strumyku, a następnie z humorem naśladując sposób mowy bosmana zagadnął:

– Coście tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwintę? Dajcie mi piorunem jeść, bo jestem nie mniej głodny od żarłocznych małpoludów, którym przyglądałem się niemal pół dnia.

– Janie, czy naprawdę wytropiłeś goryle? – zawołał podniecony Wilmowski.

– Obserwowałem je przez kilka godzin z odległości kilkudziesięciu metrów.

Wiadomość o wytropieniu goryli lotem błyskawicy obiegła obozowisko. Tak biali łowcy, jak i wszyscy bez wyjątku Murzyni otoczyli Smugę, prosząc o szczegółową relację.

Toteż szybko się posilił i zapaliwszy fajkę zaraz rozpoczął sprawozdanie:

– Jestem pewny, że goryle przebywają w tej okolicy w większej liczbie, lecz nic dziwnego, iż nie mogliśmy ich wytropić. Nie macie pojęcia, jakie to czujne i zmyślne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedłbym prawdopodobnie obok goryla siedzącego na drzewie nie podejrzewając nawet jego obecności. Dingo doskonale tropi zwierzynę. Trzeba go tylko bacznie obserwować. Nie dalej jak o godzinę drogi stąd zaczął zdradzać niepokój. Zjeżywszy sierść na grzbiecie, co chwila spoglądał na mnie. Przycupnęliśmy więc w krzewach i czekaliśmy. Minęło sporo czasu, zanim spostrzegłem wielkiego goryla zrywającego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrótce samiec objadł jedno drzewo, a potem z lekkością, o którą nie można by podejrzewać tak wielkiego i ciężkiego zwierzęcia, zwinnie przeskoczył na sąsiednie. Nałamał całe naręcze gałęzi razem z owocami, zeskoczył i powędrował w kierunku legowiska. Z daleka sunęliśmy za nim kryjąc się za drzewami. W ten sposób doprowadził nas do małego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wśród gałęzi rozłożystego drzewa znajdowała się samica z małym gorylem. Im to właśnie samiec zaniósł urwane razem z gałęziami brzoskwinie.