Выбрать главу

Dzielnica murzyńska przedstawiała odmienny widok. Przeważały tu niskie lepianki o małych okienkach, niekiedy o ścianach z chrustu, nie pobielane, z dachami pokrytymi liśćmi palmowymi. Garbate zebu pasące się na jednym z placów przypomniały Tomkowi wyspę Cejlon, na której był w ubiegłym roku, lecz teraz nie miał czasu na wspomnienia, gdyż ryksze wtoczyły się w arabską dzielnicę miasta. Tutaj barwny potok ludzi przedstawiał mieszaninę ras, narodowości i języków. Widziało się Arabów. Indusów, Goańczyków, Europejczyków i prawdziwe mrowie Murzynów o odcieniach skóry od jasnobrązowej do czarnej. Tomek z zapartym tchem spoglądał na przechodniów, z których wielu wyglądem swym przypominało, jakby żywcem wzięte z obrazów, typy piratów i handlarzy niewolników. Napatrzywszy się do syta, łowcy powrócili do dzielnicy indyjskiej. Hunter polecił kulisom zatrzymać się przed dużym sklepem. Powitani uprzejmie przez wysokiego Indusa, właściciela sklepu, wkroczyli w chłodne mury domostwa.

W rozległym składzie piętrzyły się sterty najrozmaitszych przedmiotów. Można tu było nabyć wszystko, począwszy od igieł, a skończywszy na doskonałej broni palnej.

Zakupy zajęły łowcom kilka godzin. Dla siebie i towarzyszy Wilmowski wybrał dwa duże zielone namioty brezentowe oraz cztery białe dla eskorty i tragarzy murzyńskich. Potem przyszła kolej na pięć wąskich, lecz wygodnych łóżek polowych, nad którymi rozwieszało się szczelnie zapinane moskitiery, czyli muślinowe zasłony, chroniące przed owadami. Każdy namiot wyposażono w składany stolik i umywalnię wykonaną z płótna nieprzemakalnego. Wilmowski wybrał również kilka dokładnie zamykanych, blaszanych waliz. Miały one chronić znajdujące się w nich przedmioty przed mrówkami, będącymi prawdziwą plagą dla podróżników i mieszkańców kraju.

W głębi lądu krajowcy nie używali w owym czasie pieniędzy i nie znali ich wartości, należało więc zaopatrzyć się w towary zastępujące monetę. Za radą Huntera nasi łowcy zakupili kilka bel białego perkalu oraz materiału bawełnianego, kolorowe szklane korale, zwane przez krajowców “same-same”, oraz parę zwojów mosiężnego i miedzianego drutu. Jak Tomkowi wyjaśnił ojciec, szklane korale zastępowały Murzynom monetę miedzianą, materiały srebrną, a drut mosiężny złotą.

Następnie nabyto zapasową odzież, koce, lekarstwa, żywność, sól, tytoń oraz kilka karabinów dla eskorty. Wszystko to pakowano od razu w skrzynie i walizy. Tomek zapisywał, gdzie każdy przedmiot został umieszczony, aby później, w razie potrzeby, można go było łatwo odnaleźć. Tuż przed wieczorem paki załadowano na duży wóz, po czym łowcy zmęczeni całodziennymi zakupami powrócili do domku Huntera.

W DRODZE DO NAIROBI

Tomek niecierpliwie kręcił się na ławce, wyglądając przez okno wagonu. Od chwili opuszczenia Mombasy pociąg wciąż jechał wolno po coraz wyżej wznoszącym się kraju. Po kilku godzinach zniknęły uprawne okolicę, obfitujące w palmy kokosowe i bananowce. Miejsce ich zastąpiły kaktusy, agawy, rozłożyste palmy i biało kwitnące dzikie krzewy. Im pociąg piął się wyżej, tym uboższa stawała się roślinność. Przed nastaniem wieczoru po obydwu stronach toru kolejowego rozciągał się już tylko spalony słońcem step. Gdzieniegdzie sterczały kolczaste drzewa; jedynie wzdłuż łożysk wyschniętych rzek roślinność krzewiła się trochę bujniej, tworząc w krajobrazie charakterystyczne wstęgi zieleni.

Gdy noc zapadła nad stepem, Tomek wtulił się w kąt ławki. Wzrok jego zatrzymał się na podłużnym futerale położonym na półce. Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy chłopca. W futerale tym znajdował się przecież jego wspaniały sztucer, który otrzymał w podarunku od ojca na wyprawę do Australii. Strzałem z niego Tomek zabił tygrysa bengalskiego, o czym Smuga wspomniał już podczas pierwszej rozmowy z Hunterem. Od owego zdarzenia ojciec i jego przyjaciele zaczęli traktować Tomka na równi z dorosłymi. Był z tego szczególnie dumny, gdyż nie lubił, gdy ktokolwiek przypominał mu jego młody wiek. Dla dodania sobie powagi zaraz w Mombasie przypasał rewolwer systemu Colta, ofiarowany mu na pamiątkę przez Smugę po zabiciu tygrysa, i nawet teraz, mimo że przeszkadzał w wygodnym ułożeniu się do snu, nie odkładał go na półkę. Ukradkiem spojrzał na Smugę. On również nie odpiął pasa z rewolwerami, a poprzez kieszeń spodni bosmana Nowickiego wyraźnie rysowały się kontury broni. Tomek domyślał się, dlaczego jego starsi przyjaciele zachowywali tę ostrożność. Przecież Hunter opowiadał o Nandi napadających dość często na pociągi – Jedynie ojciec powiesił swój pas z rewolwerem na wieszaku i, jakby nic im nie groziło, wypytywał tropiciela o zwyczaje Masajów.

Tomek w milczeniu porównywał ojca z dwoma przyjaciółmi. Od chwili poznania Smuga stał się dla niego ideałem bohatera. Nawet taki siłacz i zawalidroga jak bosman Nowicki pełen był podziwu dla odwagi i opanowania podróżnika, który o swych najniezwyklejszych przygodach opowiadał z zupełną obojętnością. Stalowy, zimny błysk w oczach Smugi znikał jedynie podczas rozmowy z Tomkiem. Chłopiec wyczuwał, że ma w nim szczerego przyjaciela.

Rubaszny, dobroduszny i bezpośredni w obcowaniu bosman Nowicki traktował Tomka jak najlepszego kolegę. Nie zwracał uwagi na różnicę wieku. Zaprzyjaźnił się z chłopcem, gdyż obydwaj nade wszystko kochali Warszawę; gdy tylko mieli ku temu sposobność, rozmawiali o rodzinnym mieście. Obydwaj jednakowo przepadali za przygodami, dlatego też Smuga stał się dla nich wzorem.

Tomek spojrzał na ojca. Ten wysoki, barczysty, o łagodnym wyrazie twarzy mężczyzna różnił się usposobieniem od swych towarzyszy. Nie łaknął przygód ani sławy, a we wszystkich ludzkich istotach widział przyjaciół. Podczas wypraw łowieckich Smuga i bosman gotowi byli torować sobie drogę stanowczością lub siłą. Wilmowski natomiast wolał nawiązywać z krajowcami przyjazne stosunki, do czego miał wyjątkowe szczęście. Spoglądając na ojca, Tomek mimo woli przysłuchiwał się jego rozmowie z Hunterem.

– Wśród Murzynów zamieszkujących Kenię można wyróżnić dwie zasadnicze grupy o odrębnych zwyczajach i sposobie życia – wyjaśniał teraz Hunter. – Pierwszą stanowią liczne szczepy Bantu. Do nich należą Kikuju i Wakamba, którzy jako rolnicy lub pasterze prowadzą osiadły tryb życia. Na ogół są łagodni i trochę bojaźliwi, toteż dość łatwo poddają się wpływom Europejczyków. Do drugiej grupy należą ludy pochodzenia chamickiego. Głównymi jej reprezentantami są Masajowie, Nandi i Luo o głęboko zakorzenionych tradycjach wojowników. Jako koczownicy wędrują ze swymi stadami z pastwiska na pastwisko. Wojownicze usposobienie, odwaga oraz niechęć do wszystkiego, co obce, uodporniają ich na wpływy europejskie. Stanowią też trudny orzech do zgryzienia dla angielskiej administracji.

– Czy sądzi pan, że uda nam się namówić Masajów do wzięcia udziału w wyprawie do Ugandy? – zapytał Wilmowski.

– W zasadzie nie lubią na długo opuszczać swych żon, a ma ich niemal każdy Masaj kilka lub nawet więcej. Wszakże w ostatnich latach mór wyniszczył im stada, powinni więc teraz nie gardzić dobrym zarobkiem. Przecież żony ich wciąż potrzebują nowych ozdób, którymi obwieszają się z prawdziwym zamiłowaniem – odparł Hunter.

– No to przekupimy je sznurami same-same – ucieszył się Wilmowski.

– To najlepszy sposób – przytaknął Hunter.

Wilmowski przeciągał rozmowę z tropicielem nie zważając na późną porę. Inni natomiast spali od dawna, a i Tomka zaczął już morzyć sen. Przymykając oczy rozważał:

“Tatuś myśli o wszystkim jak prawdziwy wódz przed walną bitwą. Nawet odważny pan Smuga i bosman polegają całkowicie na jego doświadczeniu. Jakie to dziwne – tatuś odłożył broń, lecz czuwa, a my, uzbrojeni, śpimy w najlepsze, bo wiemy, że on jest z nami. Kochany tatuś.”

Jasny dzień zbudził Tomka. Jego towarzysze stali przy szerokim oknie. Tomek pomyślał, że musieli ujrzeć coś niezwykle ciekawego, natychmiast więc zerwał się z ławki, podbiegł do nich i zapytał:

– Co tam widać, tatusiu?

– Rozejrzyj się po okolicy! – zachęcił go ojciec.

Tomek wyjrzał przez okno wagonu. W oddali, na południu, piętrzyła się wysoko ku niebu olbrzymia góra. Dwa z jej trzech szczytów, rozdzielone od siebie siodłem górskim, rozległym na kilka kilometrów, zdawały się wisieć w powietrzu, gdyż przepływające poniżej chmury tworzyły wokół nich kłębiasty wieniec.